Spałem. Śniło mi się, że zawsze przed kolejną rocznicą Powstanie Warszawskiego napadają na mnie zombie. Są agresywne. Zarzucają mi hipokryzję. Posługiwanie się mitami. W moim mózgu czaiła się wypowiedź Niemców z warjatkokliniki. „Wszystko przegrywaliśmy, ale zawsze pokazywaliśmy wyższość moralną”.
Jak uważasz, co jest lepsze? – Atakowały zombie – przegrana z wyższością moralną czy wygrana, choćby z największym obniżeniem etyki i moralności?
Przegoniłem zombie. Zrobiłem rachunek sumienia. Czas zdemaskować narodowe mity. Najważniejszy, że w dawnych czasach wszyscy ludzie byli Polakami. I Żydzi byli Polakami. I Niemcy. I Rosjanie byli. A nawet Amerykanie też byli Polakami. A później wszystko się rozjechało.
I teraz, aby przeanielić wszechświat cała populacja ludzka musi się spolszczyć. Innej rady nie ma. Nasza nowożytna, zorganizowana państwowość powstała na początku XVI wieku. Mieliśmy wówczas sukcesy. Jednak szlachecki system republiko-monarchiczny zaczął się rozpadać zanim państwo okrzepło. To doprowadziło do zaborów.
Pomysł roznegliżowania Rzeczypospolitej nie wylągł się w głowach wrogich władców. Pomysł rozbiorów powstał w głowach les philosophes, od których ideę kupili monarchowie. Od tego czasu zajmowaliśmy się cierpiętnictwem, kłótniami i wzniecaniem przegranych powstań.
Nasza wspólnota narodowa jest odświętna, żałobna, cmentarna. Datowana od porażki do porażki. A ród ludzki nie zawsze ceni porażki. Przegrane wyzwalają popędy sadystyczne. Powstanie kościuszkowskie (1794) przyczyniło się do likwidacji państwa w III rozbiorze, ale generała Kościuszkę awansowaliśmy do rangi bohatera narodowego, a konfederata (1792) generała Henryka Dąbrowskiego wpakowaliśmy do Mazurka Dąbrowskiego, pisarz Janusz Rudnicki się dziwi, że w hymnie „ktoś tam w tarabany napierdala”.
I gdyby uznany twórca znał prawdziwe losy bitew pod Lenino i o Monte Cassino oraz ludobójstwa na Wołyniu też by napierdalał w bębenek, jak bohater Grassa.
Ale nie w historią, bo ta jest jaka jest, a w propagandę.
Powstanie listopadowe (1830-1831) doprowadziło do zniknięcia półautonomicznej namiastki Polski.
Powstanie styczniowe (1863-1864) skończyło się rusyfikacją i likwidacją ostatnich polskich instytucji, a wybuchło z powodu zagrożenia dla konspiratorów.
Powstanie Warszawskie (1944), zwane największą bitwą II wojny światowej, spowodowało całkowite zniszczenie miasta i przyniosło prawie 200 tysięcy ofiar.
Pasjonując się zabobonami zapominamy, że mit polityczny jest afabulacją, deformacją lub łże interpretacją, obiektywnie podważalnej, rzeczywistości. Ale jako opowieść legendarna pełni funkcję wyjaśniającą, dostarczając kluczy do zrozumienia teraźniejszości, tworząc siatkę podporządkowując niepokojący chaos faktów i wydarzeń.
A mitów ci u nas dostatek. Bo: wojny tureckie, kozackie i szwedzkie (Trylogia). Konfederacja Barska, Kościuszko i Legiony, Listopad i Styczeń, sybiracy i wygnańcy. Pierwsze odzyskanie niepodległości, ale zaraz Wrzesień, “nóż w plecy” i Katyń, Monte Cassino, obozy, Gułag i rozstrzeliwania (literatura martyrologiczna). Potem polskie miesiące: Czerwiec i Październik, Sierpień i Grudzień, drugie odzyskanie niepodległości… Jeżeli chodzi o mity, nasz charakter jest niczym sztorm wokół przylądka Horn. Wszystko błyskawicznie ulega zbrązowieniu, zmarmurzeniu. Emocjonalny ładunek matecznika archetypów czasami budzi niepokój. Może eksplodować w rękach demagogów sprowadzając nieszczęścia. Żaden inny naród nie miał tylu nieudanych powstań i klęsk. Ciągle odwołujemy się do martyrologii. Hołdujemy conradowskim fanaberiom, że trzeba być wiernym przegranej sprawie.
Wrogowie nowoczesnego państwa tęsknią za lamentowaniem, krwawiącym sercem, desperacją, kwileniem, uskarżaniem się, odchodzeniem od zmysłów, spazmowaniem, kwękaniem, marudzeniem, biadaniem, jęczeniem.
Porażki i dobrze zamaskowane tchórzostwo są być może bardziej ludzkie i bardziej kochane. Ale nic nie zmieni faktu, ze jest to orgia prostactwa. Indywidua, nadużywając niebezpiecznych narkotyków – alkoholu i chrześcijaństwa nie zdają sobie sprawy z własnej wulgarności, której szczytem jest to, że nie wstydzą się nazywać Prawdziwymi Polakami.
Czy te ciemnogrodzko klerykalne palanty zdają sobie sprawę, że pierwszą wielką religią monotematyczną był zaratusztrianizm wywierający wpływ na znacznie młodsze judaizm, chrześcijaństwo i islam.
Naród Kraju Pieroga i Zalewajki do szczęścia nie potrzebuje sukcesów. Nasz naród do życia potrzebuje nieszczęścia.
Zakłamujemy historię. Nawet rozsądni politycy, ale także ludzie mądrzy, często sprawiają wrażenie ignorantów, dyletantów i niedouków. Tłuszcza nie zawsze chce zrozumieć, iż im większą wagę narody przykładają do swoich dziejów, do narodu, traktując historię niczym fetysz, tym głupiej i okrutniej się zachowują.
Jest to toksyczne stanowisko. Polak Wieczny Dureń, węszący wszędzie działanie tajemniczych sił, łaszący się do kleru, wymachujący sztandarem narodowym z wypisanymi na nim hasłami: Bóg! Honor! Ojczyzna! wierzący w zabobony i ideologie czarnosecinną jest na najlepszej drodze do zbudowania z Kraju Pieroga i Zalewajki modelowego ciemnogrodu europejskiego. Profetyczni politycy utrwalają mit Powstania Warszawskiego i inne narodowe kląski. Wiadomo, Ojczyzna, to jeden wielki zbiorowy obowiązek! Ale, bywają okresy, że ojczyzna to jeden, wielki zbiorowy gwałt. A może by tak, zamiast tromtadracji narodowej uderzyć się w piersi i przypomnieć, ze nie jesteśmy bez winy. I wymienić winy i współwiny. Nie chodzi tu o przewinienia wynikające ze złamania przepisów prawa. Ale ot chociażby o kompleks Edypa. Czy Bierut et consortes nie otarli się o ten kompleks? Zabili wszakże demokracje i poślubili… No, kogo? Lud? Może naród? I to jest wina tych, którzy, paradoksalnie, żadnej winy nie ponoszą. To jest wina narodowa. Np. za antysemityzm, ksenofobię, niszczenie środowiska…
Pozwoliliśmy na to. Tak, politycy. Tej nierzadkiej, budzącej obrzydzenie, zbędnej klasie próżniaczej żadna porażka nie jest w stanie zachwiać widocznej w ich słowach buty. Od lat mają ocykane slogany, ze Polska Chrystusem narodów i Winkelriedem Europy i pawiem i papugą! O kurwa! W głowie miałem film: Miasto waliło się na oczach jego mieszkańców jak zużyte dekoracje teatralne. Nie było dokąd uciekać. Znikąd nie było ratunku.
Nie tak to miało być. Tego nie obiecywali wodzowie powstania. Przed wojną Warszawa liczyła 1 300 000 mieszkańców, przed powstaniem – 900 000, a po powstaniu jedynie 150 000. Przyjrzyjmy się faktom. Powstanie, trwające od godziny 17.00 1 sierpnia 1944 r. do 2 października 1944 r., wywołane przez Komendę Główną AK, zaakceptowane przez Delegata Rządu, upoważnionego do podjęcia takiej decyzji przez rząd RP na uchodźstwie, nie osiągnęło celu. W tych warunkach nie mogło! Klęska była kolosalna. Straty powstańców: 10 tys. zabitych, 7 tys. zaginionych, 5 tys. ciężko rannych, do niewoli poszło 16 tys.; zginęło 150-200 tys. osób cywilnych; zniszczono ok. 70 procent majątku miasta.
I co, zombie? Jesteście zadowoleni? Nie wiedziałyśmy, że jesteś taki mądry.
Po przebudzeniu pomyślałem, że osoby charakteryzując mnie mylą się. Nawet zombie.