Miesięczne archiwum: wrzesień 2020

SIĘ ZAPISAŁO

tak, książka się zapisała w mojej nieświadomości jako „Kto zabił. Desperat 2”. Przeczytajcie „Wprowadzenie III”; [książka jest do nabycia w wydawnictwie; kontakt: najlepiej; e-mail: s.wolak@agentpr.pl lub telef.: 502-149-666; 12 631-32-50].

     Na początku moich dociekać pewne dziwne zjawisko, nazwane przez Carla Junga synchronią, sprawiło, że zetknęłam się z najbardziej niesamowitym (…). Nagle i niespodziewania, dokładnie w odpowiednim miejscu i czasie, pojawia się jakiś kluczowy przedmiot lub informacja, jak gdyby wszystkim sterował jakiś dżin (…).Jego relacja całkowicie zmienia pojęcie o historii…                                                                                                                          Virginia Fellows

     Bohater Desperata 2, porucznik Zenon Góral jest postacią złożona z kilku moich konfratrów. Funkcjonariusze wywiadu francuskiego Yvonne Bassaler, Andre Robineau, mjr Humm, konsul Rene Bardet jak i oficerowie Henryk Pachówka – rozpracowujący szpiegów francuskich, oraz Henryk Wendrowski – prominentny żołnierz AK, a następnie MBP, MWS i dyplomata, dość szemrana postać. Wacław Ptasiński, Damian Kozak, Zbigniew Skoczylas i Ryszard Bartoszewicz – dowódcy strażnic Orle, Przesieka i Kamieńczyk, Jerzy Polak – zwiadowca Górskiego Batalionu w Szklarskiej Porębie, szef grupy zwiadu w Karpaczu, Tadeusz Steć – król przewodników i gejów sudeckich są postaciami kontrowersyjnymi, ale jak najbardziej autentycznymi.

     Za wyjątkiem oficerów francuskich, znalem wszystkich. Pozostali bohaterowie również mają odpowiedniki w rzeczywistości, ale z różnych względów zmieniłem ich nazwiska i niektóre szczegóły mogące pomóc w ich identyfikacji.

                                                           ***

     Opisane wydarzenia, w szczególności działalność wywiadu francuskiego, akcje sabotażowe w Elblągu w Zakładach Mechanicznych im. gen. Karola Świerczewskiego i w piechowickiej „Karelmie” zwanej przez tubylców „Dynamitką” są zasygnalizowane tylko fragmentarycznie, bo nigdy nie zostały w pełni wyjaśnione i do dzisiaj nie wiadomo czy były to rzeczywiste akcje sabotażowe, czy też gry bezpieki, które wymknęły się spod kontroli.

     W Elblągu, być może Nemezis, bogini przeznaczenia, kobieta bez winy i wstydu sprawiła, że w nocy z 16 na 17 lipca 1949 r. spłonęła hala „turbinowa”. Hala miała wymiary: 210 m długości, 56 m i 23 m wysokości i 222 tys. m sześciennych kubatury. Było w niej 166 obrabiarek i wiele innych maszyn,15 tys. stalowych łopatek do 5. turbin i sporo innego prawie gotowego sprzętu przygotowanego do transportu. Za wyjątkiem drewnianego poszycia dachu wszystko było było metalowe, a paliło się niczym stosy, na których w średniowieczu palono czarownice. Stopione było nawet szło okienne. Zniszczenia były ogromne. Do oceny przyczyn pożaru nie dopuszczono fachowców. Wszystko wzięła na siebie bezpieka. Jak w ukropie uwijał się ppłk Jozef Światło, zastępca Dyrektora Departamentu X płk. Anatola Fejgina.

     Łowcy szpiegów z Urzędu Bezpieczeństwa zwęszyli szanse powiększenia łupów. W stan oskarżenia postawiono 150 osób, które z sabotażem miały tyle wspólnego, co wilki z gwiazdami. Wydano trzy wyroki śmierci (w ramach prawa łaski zamieniono je na dożywocie), a kilkadziesiąt ludzi skazano na długoterminowe więzienie. Jeden z podejrzanych, Henryk Zając, który mógł coś wiedzieć na temat manipulacji władz, niedługo po aresztowaniu został znaleziony martwy w celi pełnej więźniów. Orzeczono samobójstwo. Sekcji zwłok ani dokładnego śledztwa nie przeprowadzono. Pikanterii dodaje fakt, że jeden z więźniów obecnych przy wyprowadzaniu się ofiary w zaświaty stwierdził, że Zając umierając krzyczał: -Ja nie chcę umierać.

     Mimo to ludzie uwierzyli w zamach samobójczy i w to, co mówili rządzący. Bo tak już jest, że na ogół ludzie ufają władzy, która mówi, co mówi. W samobójstwa podejrzanych tłuszcza też wierzy jak najbardziej. System był prosty: władza (czyt.: propaganda) mówiła to, co „ustaliła” bezpieka i inne służby specjalne oraz tzw. wymiar sprawiedliwości. A bezpieka „ustalała” to, co żądała władza. Natomiast wszelkie inne służby robiły tak samo. „Ustalały” to, co żądała władza. Wiele wskazuje na to, że nie jest to jeszcze epoka miniona. W wypadku H. Zająca o samobójstwie ofiary orzekł „szef” wymiaru sprawiedliwości Peerelu minister Henryk Świątkowski, zaś „hersztem” był minister bezpieczeństwa publicznego gen. Stanisław Radkiewicz otoczony kastą brutalistów resortowych.

                                               ***  

     Zbrodnia służb specjalnych popełniana w majestacie władzy, która nie jest postrzegana jako zbrodnia, to zbrodnia doskonała. „Wyjaśniacze” tych zbrodni nie potrafią rozwiązać żadnej z tych spraw bez stworzenia dziesięciu innych problemów i niewiadomych, które mają jeden cel – unikanie prawdy. Daje to znakomitą okazję pisarzom do spekulacji: jak było? Ale znakomicie zaciemnia fakty.    Chciałbym wiedzieć, kto rozkazywał „szefowi” oraz „hersztowi” przy sprawie elbląskiej. Można domniemywać, że potężny to musiał być naczelnik, skoro był władny zlecić co najmniej dwom resortom – sprawiedliwości i bezpieczeństwa, aby zapadło takie, a nie inne rozstrzygnięcie.     Czy był to prezydent Bolesław Bierut? Miał przecież na „szefa” i „herszta” pierwszorzędne haki, tak zresztą jak na wszystkich innych. A jak nie miał, to kazał dorobić. Wszyscy musieli jeść mu z ręki.

     Tu anegdotka. Do Bieruta, będącego jednocześnie przewodniczącym Komisji Biura Politycznego KC PZPR ds. Bezpieczeństwa Publicznego, przychodzi jego prawa ręka, czyli Jakub Berman i pyta, komu dać medal za „załatwienie” sprawy elbląskiej? B. Bierut rzuca trzy nazwiska: Grzegorz Korczyński, Michał Rola-Żymierski i Józef Cyrankiewicz. J. Berman na to: pierwszy to alkoholik, drugi złodziej, a trzeci bije żonę. Wot durak – komentuje Bierut – innych działaczy nie mamy.      

     A „Szef” przy sprawie elbląskiej, broniąc się postępował jak ten kucharz z bajki Kryłowa, który wstydził kota („herszta) pożerającego skradzionego kurczaka: A Waśka słuszajet da jest (a kocur wysłuchuje tego wszystkiego o swoim bezeceństwie, wcinając z apetytem kurczaka).                                       W Piechowicach było trochę inaczej. Na zapleczu „Dynamitki”, na obszarze kilkunastu hektarów było rozmieszczonych kilkadziesiąt niemieckich, solidnie zabezpieczonych wielkich żelbetonowych piętrowych bunkrów z materiałami wybuchowymi, wielkokalibrowymi pociskami artyleryjskimi i bombami głębinowymi. Był to rejon specjalny ciągnący się od południowo-wschodniej strony Piechowic, aż po północno-zachodni Sobieszów. W tym obiekcie był też, wyraźnie oddzielony, specjalny bunkier z jakąś dokumentacją. Prawdopodobnie dotyczącą tajnych broni Hitlera.

                                               ***

Z początkiem lat pięćdziesiątych polskie i sowieckie służby specjalne sprawujące nadzór nad zakładem wyznaczyły odpowiednią ekipę i zaczęto opróżniać pierwsze bunkry. Dzień w dzień formowano samochodowe transporty specjalne. Ładunki wywożono do lasu w kierunku zachodnim.

     W połowie drogi z Piechowic do Szklarskiej Poręby, koło nieistniejącej już opuszczonej leśniczówki, samochody przejeżdżały przez drewniany most na rzece Kamiennej i po około 2 km, w zalesionej dolinie niedaleko Michałowic i Śnieżnych Kotłów, transporty rozładowywano, a ładunki detonowano. Powstawały widoczne do dziś leje o głębokości ponad dwudziestu metrów. Miejscowa ludność nadała temu rejonowi nazwę „Sowieckie Doły”.

                                               ***

     Ten nieskomplikowany proceder trwał około pół roku. Gdy zaczęto dobierać się do specjalnego bunkra, nastąpił wybuch. Słup dymu nad „Karelmą” widziany był nawet z Jeleniej Góry. Szczątki ciał i niedopałki szpargałów rozrzucone były w promieniu kilku kilometrów. Słyszałem wybuch. Widziałem dym zakrywający niebo nad Piechowicami i Sobieszowem. W „Karelmie” służby specjalne nie miała już nic do roboty. Podejrzani wysadzili się sami. Ogień spopielił dokumentację. Chodziły słuchy, że hieny ludzkie ściągały z leżących na polach urwanych rąk obrączki, a T. Steć miał się pożywić jakąś nadpaloną dokumentacją, którą ponoć zhandlował Niemcom.

     Takie pogłoski rozgłaszał m.in. Leszek Krzeptowski, fotograf i przewodnik sudecki z Piechowic, ponoć wrogi przyjaciel Stecia. Znając obu panów napisałem „ponoć”, bo choć fraternizacja mogła wyglądać tak jak wyglądała, to było dla mnie jasne, że była to konfraternia pozorna, gdyż jeden o drugim zbyt dużo wiedział, aby przyjaźń mogła być tym, co się pod tym pojęciem kryje.          Tu wspomnę, że choć kruk krukowi oka nie wydzióbie, to bardzo lubi, by ktoś inny to zrobił. Właśnie temu służą plotki, a obecnie tak modny hejt.

                                               ***    

     Nikt z wyznaczonej ekipy nie przeżył wybuchu. Zabitych pochowano uroczyście na miejscowym cmentarzu w zbiorowej mogile. Opowiadano, że zginęło pół setki ludzi. Służby przyznały się do dwunastu trupów.

     Również śmierć kpt. Polaka oraz poszukiwania skarbów poniemieckich miały miejsce i po dziś dzień nie zostały w pełni wyjaśnione. Aby się o tym przekonać, wystarczy zajrzeć do meldunków dziennych MSW, Sztabu Generalnego WP i Dowództwa WOP. Przestudiować około 500 tomów akt dotyczących wywiadu francuskiego, do 1990 r. znajdujących się w w Biurze „C” MSW czy obszerną dokumentację z poszukiwania skarbów, m.in. z wielkiej akcji poszukiwawczej w Sudetach Zachodnich.

     Operację sudecką zarządzili generałowie: Wojciech Jaruzelski, Florian Siwicki i Czesław Kiszczak. Powołano specjalny pododdział wojskowy wyposażony w sprzęt saperski, dynamit, trotyl, a nawet dwa czołgi. Pododdział był dowodzony przez pułkownika Bogdana Chrobota, a nadzorowany przez szefa WSW gen. Edwarda Poradkę. Ryto i kopano. Odkrywano i wysadzano skały i drzewa. Odpryski skal bryzgały wokoło. Świerki wylatywały w górę jakby niebo chciały przedziurawić. Rujnowano przyrodę. Także na terenie Karkonoskiego Parku Narodowego. Echo po wybuchach z rejonu Dużego Stawu i z Kozackiej Doliny niosło się aż do Jeleniej Góry. Muflony, jelenie, rysie, lisy i wszelkie stworzenia żywe wiały na czeską stronę. Wrony zdublowały wysokość lotów i krakały niemożebnie jakby apokalipsę chciały obwieścić. Znaleziono wówczas tzw. skarb Piastów Śląskich, składający się ze złotych, srebrnych i wykonanych z brązu monet. Skarby archeologiczne, w myśl prawa, powinny trafiać do placówek muzealnych. Ale nie trafiły.

     Generałowie W. Jaruzelski i Cz. Kiszczak powzięli decyzję, aby skarb przehandlować na Zachód metodami właściwymi służbom specjalnym. Tak się też stało. Była to tajna, nie pierwsza ani nie ostatnia, państwowa kontrabanda. Zainteresowani mogą też śledzić dzisiejsze doniesienia medialne o poszukiwaniach tzw. złotego pociągu. Częściowo z udziałem wojska.

                                               ***

     Prawdą natomiast jest, że Sowieci wywieźli z terenów dzisiejszej Polski i z sowieckiej strefy okupacyjnej w Niemczech w powojennych latach m.in. wszystkie fabryki zbrojeniowe, a poza tym: 60 tys. fortepianów, 46 tys. radioodbiorników, 190 tys. dywanów, 940 tys. sztuk mebli, 265 tys. zegarów ściennych i stołowych, 74 wagony z materiałami budowlanymi, 1,2 miliona płaszczy męskich i damskich itp., w sumie 400 tys. wagonów, 2885 całych fabryk, 96 elektrowni i 300 ton tlenku uranu potrzebnego do produkcji broni atomowej itp. A były jeszcze trofea indywidualne milionów żołnierzy Armii Czerwonej. Sam marszałek Gieorgij Żukow zgromadził dobytek z trudem mieszczący się w 7 wagonach, Były tam m.in. cenne meble i 55 bezcennych obrazów. Skórki norek, soboli, małp, lisów, fok, karakuły. Bele materiałów i 44 kosztowne dywany. 7 skrzyń z porcelaną i kryształami.

                                                ***

     Za jedną z najpilniejszych spraw J. Stalin z Ł. Berią uznali uruchomienie kopalni uranu w Polsce, Czechoslowacji i na terenie sowieckiej strefy okupacyjnej. Uran był potrzebny Stalinowi do produkcji pierwszej sowieckiej bomby atomowej. Jeszcze przed zakończeniem działań wojennych do ZSRR ściągnięto 39 niemieckich naukowców zajmujących się pierwiastkami rozszczepialnymi. Na niemieckich naukowców polowały wywiady Wschodu i Zachodu. Intensywnie poszukiwano ukrytej dokumentacji dotyczących tajnych broni. Na tym tle także w Polsce dochodziło do rywalizacji wywiadów zachodnich, m.in francuskiego, brytyjskiego i amerykańskiego. Kontrwywiad MBP jak i Informacja WP, a następnie WSW, pracujące pod nadzorem sowieckim, miały pełne ręce roboty.

                                                ***

     Osobny rozdział to łowienie ukrywających się naukowców z różnych dziedzin, w tym specjalistów od tajnych broni i skarbów oraz funkcjonariuszy wywiadu hitlerowskiego. Tym swoistym szabrem zajmował się oficjalnie Główny Zarząd Dóbr Zdobycznych Armii Czerwonej dokumentujący trofea państwowe, no i oczywiście NKWD. Specjaliści tego zarządu działali tajnie na terenach III Rzeszy, w tym na terenie Sudetów Zachodnich już od początków 1944 r. Znamienny jest fakt, że w żadnym niemieckim ani sowieckim dokumencie nie ma najmniejszej wzmianki o złotym pociągu z Wrocławia, ani z żadnego innego miasta. Bo złotego pociągu nigdy w Sudetach Zachodnich nie było.            Było za to sporo innych skarbów i dokumentacji naukowej. Jedno z ostatnich znalezisk różnych szpargałów miało miejsce w pod koniec lat 60. w zamku Czocha. Były tam prawdziwe rarytasy: plany dotyczące różnych zbrojeniowych zakładów rozmieszczonych w Sudetach Zachodnich, korespondencje naukowców, jakieś notatki, zapiski fachowe itp.

     Jednym z najporządniejszych oficerów obiektowych WSW jakich znałem, obsługujących Wojskowe Domy Wypoczynkowe w Szklarskiej Porębie, w tym zamek Czocha był kapitan Leonard Kaczorkiewicz ksywka „Dzidziuś”. Przydybał mnie kilka razy na tak zwanym niepartyjnym zachowaniu, ale nigdy nie zrobił z tego użytku służbowego. Jeszcze gdy „Dzidziuś” był zwykłym dowódcą plutonu w szkole podoficerskiej to przekomarzałem się z nim często usiłując przekabacić go na swoją stronę. Okazał się moim niewypałem pedagogicznym. „Dzidziuś” przycupnął na chwilę w linii po czym okazał się być stachanowcem WSW, następnie biednym wyrobnikiem bezpieki i przepracowanym leniem Biura Studiów MSW. Jako prawy pilnowacz interesów Rzeczypospolitej Ludowej  odesłał, uszczuplone nieco znalezisko z zamku Czocha do szefostwa WSW w Warszawie.

     To szefostwo przypominało czarną dziurę. Materiały przesyłane przez „Dzidziusia” zniknęły na amen. 

 

 

SIĘ ZAPISAŁO

tak, książka się zapisała w mojej nieświadomości jako Kto zabił. Desperat 2. Rzecz dotyczy rozważań kto anihilował, kto anihiluje i kto będzie anihilował niewygodnych ludzi? oraz walki z politykami, „Firmą”. używkami, pornografią i „dobrą zmianą”. Jeżeli chcecie wiedzieć kto w tym towarzystwie był draniem? kto jest draniem? kto będzie draniem? przeczytajcie. [książka jest do nabycia w wydawnictwie; kontakt: e-mail: s.wolak@agentpr.pl lub telef.: 502-149-666; 12 631-32-50].

                Dziennikarz, pisarz Stanisław J. Szałapak o tej książce pisze tak: Zastanawialiście się kiedyś, jak się pisze prawdziwą książkę o manipulacjach służb specjalnych dotyczących ludzi władzy? To bardzo proste. Wszyscy wiedzą, że takiej książki nie można napisać. Ale zawsze znajdzie się jakiś wariat, który tego nie wie. I on właśnie napisze.

Takim wariatem jest pułkownik Henryk Piecuch. Jak sam twierdzi, jest człowiekiem wykształconym bez swojej woli. Pobierał nauki w Liceum Pedagogicznym w Szklarskiej Porębie, w Szkole Oficerskiej Wojsk Ochrony Pogranicza w Kętrzynie i w Wojskowej Akademii Politycznej w Warszawie. Skończył dwa trzyletnie „dokształty” na WUML-u (wydziały: historyczno-filozoficzny oraz etyki i religioznawstwa). Od 1959 do 1994 r. służył w Wojskach Ochrony Pogranicza i Straży Granicznej. Popełnił 80 książek i ponad 4 tys. materiałów prasowych (vide: Wikipedia), namalował kilkaset obrazów i wykonał kilkadziesiąt rzeźb. Większość prac rozdał bądź spalił. Był: wykładowcą (m.in. historii filozofii na WUML), kaskaderem w filmach, ratownikiem GOPR, organizatorem i opiekunem kół Straży Ochrony Przyrody w WOP, prezesem Sudeckiego Klubu Wysokogórskiego, drwalem, instruktorem narciarstwa i taternictwa. Uprawiał: lekkoatletykę, pływanie, narciarstwo, pięciobój nowoczesny, dżudo, boks, szermierkę, żeglarstwo, alpinizm i szybownictwo. Pasjonuje się czytaniem i nicnierobieniem. Niech punktem wyjścia dla tej krótkiej analizy powieści „Desperat 2” będzie cytat z wykładu noblowskiego Olgi Tokarczuk:

Ogólne skomercjalizowanie rynku literackiego doprowadziło do podziału na branże – odtąd odbywają się targi i festiwale literatury takiej czy siakiej, zupełnie osobno, tworząc klientelę czytelników, którzy chętnie zatrzaskują się w kryminale, fantasy czy science-fiction […]. Coraz częściej gatunkowe dzieło przypomina foremkę do ciasta, która produkuje bardzo podobne rezultaty, ich przewidywalność uważana jest za cnotę, ich banalność za osiągnięcie. Czytelnik wie, czego ma się spodziewać i dostaje dokładnie to, co chciał.

Zawsze intuicyjnie byłam przeciwko takim porządkom, ponieważ prowadzą one do ograniczania wolności pisarskiej, do niechęci wobec eksperymentu i transgresji, która jest istotną cechą tworzenia w ogóle. I zupełnie wykluczają z procesu twórczego wszelką ekscentryczność, bez której nie ma sztuki. Dobra książka nie musi się opowiadać za swoją gatunkową przynależnością. Podział na gatunki jest wynikiem skomercjalizowania całej literatury i efektem traktowania jej jako produktu do sprzedaży z całą filozofią brandu, targetu i tym podobnych wynalazków współczesnego kapitalizmu.

       Czy tak jak chce O. Tokarczuk, „Desperat 2” przekracza granice gatunku? Jak daleko przekracza te granice? W jaki sposób to robi i dlaczego? Jakie osiąga literackie cele przekraczając te granice?  Twórczość H. Piecucha najłatwiej zrecenzować zastanawiając się nad stylem jego dzieł literackich. „Pisarz to styl”; styl to osobowość pisarza; to jego narzędzie jako rzemieślnika i artysty. Piecuch operuje słownictwem, pojęciami, wyrażeniami, zwrotami z wielu dziedzin – płaszczyzn życia, nauki i sztuk pięknych. Niektórych czytelników razić może nadmierna liczba cytatów i kryptocytatów. Ale ta pisarska metoda ma głębokie uzasadnienie (kłania się tu Herman Melville i jego „Moby Dick). Przeczytajcie „Desperata 2”, a przekonacie się sami, w jakim kierunku zdąża autor, czy pisząc o Peerelu nie przedstawia czasami sytuacji w erze „dobrej zmiany”. Czerpiąc z wyżyn kultury, nawiązując do mitologii greckiej i rzymskiej; rozległego kontekstu Starego i Nowego Testamentu, Koranu i Tory; na różne sposoby do światowego dorobku literatury, ale i muzyki klasycznej i malarstwa, (np. do Hieronima Boscha) – do dziedzin mniej wzniosłych, potocznych, aż po rozmowy żołnierzy i polityków, ofiar i katów: dowcipne, ale częściej dramatyczne – ukazuje, w jakim kierunku zmierza współczesny świat. Żeby to osiągnąć Piecuch skutecznie dopasowuje formy językowe do swoich literackich potrzeb. „Bo chodzi o to, by język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa”. Język w „rękach” Piecucha jest jak plastelina – aż po takie przekształcanie wyrazów, że stają się neologizmami; np.: agnorant – kontaminacja aroganta z ignorantem; scyniczniony – od cynika; grypowanie – chorowanie na grypę; współmordy (użyta forma: współmordów) – wspólnicy mordów.

„Desperat 2” ma najwięcej cech gatunku powieści sensacyjnej. W swoisty sposób opisuje dzieje polskiego Bonda oraz dziewczyn Bonda. Tylko że… Tak jak chce Olga Tokarczuk – pisarz daleko przekracza granice gatunku. Związane jest to po pierwsze ze stylem – językiem książki. Proponuję wykonanie swoistego eksperymentu. Weźmy 100 popularnych książek szpiegowskich z ostatniej dekady. Obliczmy, ile statystycznie taka książka zawiera pojęć (jaka jest bogata językowo). Następnie ustalmy liczbę pojęć w „Desperacie 2”. Okaże się wtedy z pewnością, że do uzyskanej dla książek szpiegowskich liczby musimy dopisać nie jedno zero, ale dwa zera.

            „Desperat 2” przedstawia skomplikowaną grę wywiadów. Trzeba podkreślić, iż tak naprawdę nie jest to sensu stricte sensacyjna powieść szpiegowska, ale swojego rodzaju reportaż. Taki reportaż, jaki często uprawiał Melchior Wańkowicz: z mozaiki prawdziwych faktów komponował książkę. Autor w „Desperacie 2” u większości postaci nawet nie zmienił imion i nazwisk. Po co bowiem wymyślać wydarzenia, jeśli życie robi to znacznie lepiej i prawie zawsze zaskakuje. Dlatego w „Desperacie” jest tyle suspensów.

W tym miejscu warto zwrócić uwagę, że swojego rodzaju alter ego H. Piecucha jest główny bohater powieści, porucznik Zenon Góral. (Zachęcam do zajrzenia do Wikipedii, by zapoznać się z hasłem „Henryk Piecuch”).

            „Desperat” – por. Zenon Góral przeżywa – również dosłownie: udaje mu się ujść z życiem, wręcz nieprawdopodobne (ale prawdziwe) przygody.  Dzieje książki „Desperat 2” też wydają się nieprawdopodobne. „Wybucha” „Solidarność: Pisarze rzekomo mają wyciągać ze swoich szuflad książki, które potajemnie pisali. Te słynne szuflady w większości przypadków okazały się puste. Ze swojej szuflady Piecuch wyciągnął 10 książek i wydał już w 1990 r.

            W 2019 r. H. Piecuch sięgnął do maszynopisu wydanego przed 40. laty „Desperata”. Przywrócił wykreślone przez cenzurę fragmenty (3/4 książki zostało przez GUKPPiW skasowane), przeredagował i uzupełnił książkę o zdobywaną przez dziesięciolecia wiedzę, gromadzone archiwalia oraz życiowe doświadczenie i potraktował jako konspekt całość. Tak powstał „Desperat 2”, absolutnie nowa powieść. Wstęp do „Desperata 2” może stanowić samodzielną całość. Autor opisuje w nim sytuację na progu II wojny światowej. Analizuje, jakie znaczenie miał pakt Ribbentrop – Mołotow na sytuację w Europie, a jaką napad Hitlera i Sowiety na Polskę. Podaje, jakie znaczenie miała pomoc Zachodu dla ZSRR i jakie „łupy” sowieci zgromadzili po wejściu w 1944 r. na ziemie polskie; np., ile pociągów ze zrabowanymi dobrami w Polsce: całymi fabrykami, maszynami, skarbami kultury, fortepianami, futrami. zostało wywiezionych do ZSRR. Jest to wiedza szczególnie przydatna wobec agresywnej polityki Rosji.

            Pisarz w wątkach fabularnych, retrospekcjach i opisach stara się likwidować białe plamy polskiej historii, stara się przezwyciężać stereotypy i mity historyczne, jakie wciąż pokutują w naszym społeczeństwie. Piecuch przedstawia prawdę o przebiegu bitwy pod Lenino (Desperat stwierdza: Lenino nie miało swojego Wańkowicza), o forsowaniu Odry przez I Armię WP, o walkach w Bieszczadach itp. Takie, wręcz reporterskie opisy, znaleźć można tylko w „Desperacie 2”.

Piecuch upomina się o właściwą – sprawiedliwą pamięć dla tych Polaków, którzy w 1940 roku zostali zesłani na Sybir. Przypomnijmy, na Syberię wywieziono od 800 tys. do 1,8 mln Polaków – od profesora wyższej uczelni po gajowego; czyli tzw. wrogów ludu. (Dane niestety są nieprecyzyjne). To nie od zesłańców zależało, czy wracali do Polski z armią Andersa, czy Berlinga.

Główny bohater powieści „Desperat 2” – Zenon Góral, po 17 września 1939 r. zostaje wywieziony na Syberię. W 1943 r. został wcielony do 1 Dywizji Piechoty gen. Berlinga. Przechodzi szlak bojowy od Lenino do Berlina. „Głaska” go „Smiersz”, UB oraz Informacja WP. Cudem unika śmierci: dwa razy trafia do karnej kompanii, staje przed plutonem egzekucyjnym. Po wojnie walczy w Bieszczadach w trójkącie śmierci, gdzie traci przyjaciela. Zna języki obce, więc zostaje skierowany do wywiadu wojskowego. Walcząc z różnymi wywiadami staje się podwójnym agentem. Ma wytropić generała francuskiej brygady SS działającej na terenie Polski. (Sprawa delikatna i dyskretnie została załatwiona, w imię przyjaźni z de Gaullem). Podąża tropem skarbów III Rzeszy i dokumentów hitlerowskich z prac nad tajnymi broniami. Niszczy mit tzw. złotego pociągu, którego w Polsce nigdy nie było, był natomiast sabotaż w piechowickiej „Karelmie”, zwanej „Dynamitką”. 

Francuzi po wojnie starali się umniejszać polski potencjał przemysłowy. 17 lipca 1949 r. doprowadzili do wybuchu w fabryce turbin okrętowych w Elblągu. Do tego dnia zakład skutecznie konkurował z francuskimi fabrykami. Sprawców ówczesne władze znalazły błyskawicznie, ale nie Francuzów: surowo ukarano 200 pracowników fabryki turbin. Chyba mało kto zdaje sobie sprawę z takiej gry wywiadów. Taka wiedza jest odległa od obowiązujących – modnych stereotypów. Poza tym w PRL-u była to tajna wiedza, a w III Rzeczypospolitej prawie nikt jej nie wydobył na światło dzienne. Jeśli chodzi o „mody” na fakty historyczne, Zachód najpierw był zły, a następnie dobry. Piecuch zdaje się nam uświadamiać, że ocena nie może być tak jednoznaczna, szczególnie jeśli chodzi o służby specjalne. Wciąż przecież trwa brutalna dyskusja, że polski majątek został wyprzedany. Czyli ten majątek miał wartość: wartość miała fabryka w Elblągu. Zdaje się tłumaczyć H. Piecuch.

            Porucznik Zenon Góral, dobrze wykształcony, salonowej ogłady nie wyzbył się nawet na froncie, wysportowany – przyciąga do siebie najpiękniejsze kobiety. On jednak dąży do stabilizacji. Interesuje go wyłącznie jedna pani – Mirella, również szpieg. Nieobce mu są sprawy nie tylko damsko-męskie czy homoseksualne, ale także pedofilskie.

Nie jest to jednak powieść o Bondzie, seksie i zdradach, ale o przyjaźni i o tragicznej roli kobiet w służbach specjalnych. Porucznik Góral traci kolejnego przyjaciela (który popełnił przymusowe samobójstwo) – kapitana Jerzego Polaka. Przyjaźń okazuje się najwyższą wartością. Góral wręcz samobójczo stara się wymierzyć sprawiedliwość. Ryzykuje nawet miłość. Bez przywrócenia ładu moralnego, w tych niemoralnych – stalinowskich czasach, nie mógłby dalej żyć: musiał spełnić swój obowiązek.

Czy „Desperat 2” kończy się po hollywoodzku – happy endem? I tak, i nie. Autor nie rozstrzyga tego. Czytelnik sam musi wybrać. Książka na swój sposób niesie dużą dawkę humoru; dominuje sarkazm, sporo też jest ironii. Główny bohater, który jednocześnie jest narratorem, w tych trudnych czasach musi przecież ratować się – dystansując się do rzeczywistości. W „Desperacie 2” Henryk Piecuch wypełnia białe plamy. Demaskuje mity, zakłamania i stereotypy historyczne. Ukazuje mechanizmy dyktatury, mechanizmy funkcjonowania służb specjalnych. Przedstawia nagie – reporterskie fakty tego świata czasów wojny i tego powojennego, zdegenerowanego świata, okaleczonego wojną. Ale świata, z którego wyłania się miłość i w którym walczy się o przyjaźń – wyłania się potrzeba ładu moralnego. (Porucznik Zenon Góral stwierdza: „I zdawałem sobie sprawę, że miłość w czasach zarazy roznoszonej przez służby specjalne nie ma sensu”).

Opis faktów oraz mechanizmów rządzących rzeczywistością to jedno „skrzydło” powieści, a drugim jest oniriada. Każdy rozdział kończy się oniriadą: opisem snów: sny najskuteczniej demaskują wszelkiego rodzaju kłamstwa i ukazują prawdę – wręcz piekielną. Piekielną dosłownie: oniriady w swojej nieograniczonej, nieskrępowanej wszelkimi normami ekspresji przenoszą nas w rzeczywistość obrazów Hieronima Boscha. Odkrywanie własnej duszy – zdaje się tłumaczyć Bosch; podróż w głąb swojej osobowości – stwierdza Piecuch to niebezpieczne przedsięwzięcie, ba – wręcz dantejskie: jeśli sięgniemy do innych znawców podświadomości. Oniriady są ważnym odkryciem Piecucha. Jak w swym noblowskim wykładzie stwierdziła Olga Tokarczuk: Możliwe jest nawet, że nasz umysł wyewoluował ku opowieści jako procesowi nadawania sensu milionom bodźców, które nas otaczają i nawet podczas snu wciąż bezustannie i niezmordowanie snuje swoje narracje.

Marzy mi się język, który potrafi wyrazić najbardziej niejasną intuicję – powiedziała Olga Tokarczuk, odbierając Nagrodę Nobla. Piecuch, odkrywaną przez siebie pisarską prawdę przedstawia również poprzez opis snów, za pomocą oniriad. Warto tę powieść czytać – dla: przyjemności, bo przecież po to istnieje literatura piękna; dla pogłębienia wiedzy, wywabiania białych plan; dzięki oniriadom – dla penetrowania swej podświadomości. Warto czytać ją w kontekście współczesności – by lepiej zrozumieć mechanizmy turbulentnie dziejącej się rzeczywistości.

            Olga Tokarczuk jako pisarka przekracza artystyczne granice i zachęca do tego innych pisarzy. Przedstawiła to w noblowskim wykładzie. Henryk Piecuch postępuje w identyczny sposób. A czyni to za pomocą niezwykle bogatego instrumentarium: języka, który tworzy jego unikatowy styl. (Należy powtarzać w nieskończoność: pisarz to styl).

Począwszy od języka, a przechodząc przez wszystkie warstwy jego powieści – Henryk Piecuch stworzył, jak chce tego Tokarczuk, dzieło, które wymyka się wszelkim gatunkowym kwalifikacjom. Na zakończenie rada dla bardziej wytrwałych czytelników „Desperata”: Książkę radzę czytać kilkakrotnie, nawet wielokrotnie. Zawiera bowiem wiele poziomów, artystycznych warstw, a pisarz operuje subtelnymi środkami: niuansami, ćwierćtonami. Żeby więc dokładnie zwiedzić ten obiekt sztuki, by w pełni rozsmakowywać się w jego walorach – najlepiej robić to dokładnie.

            Szanowny Czytelniku! Po pobieżnej, ale najlepiej po uważnej – wnikliwej lekturze „Desperata 2” na pewno stwierdzisz, że tak jak chce noblistka Tokarczuk, choćbyś nie wiem jak się starał, podobnej książki nie znajdziesz. „Kto zabił. Desperat 2” wyszedł z gatunkowej sztancy – „foremki na ciasto”. „Desperat 2” jest unikatowy, niepowtarzalny – jedyny. 

Informacje o autorze recenzji: Stanisław J. Szałapak, dziennikarz, krytyk literacki, autor książek „Jedzie, jedzie straż, „Dziewczyna z Nowolipek oraz dysertacji „Dążenie do celu”. Pracował m.in. w „Sztandarze Młodych”, „Argumentach” czy w magazynie „Technologie i Przemysł”. Przeszedł przez wszystkie szczeble kariery dziennikarskiej publikując w prasie centralnej, branżowej i w lokalnej. Redaktor-koordynator wydawnictwa Stowarzyszenia Elektryków Polskich. Jest członkiem Centralnej Komisji Wydawnictw SEP. Obecnie pracuje nad biografią zawodowego żołnierza AK porucznika (majora) Władysława Koby. Uprawia wszystkie gatunki dziennikarskie. Najchętniej pisze reportaże literackie  (dyplom u Krzysztofa Kąkolewskiego na Podyplomowych Dziennych Studiach Dziennikarstwa). Studiował w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej na Wydziale Wiedzy o Teatrze. Urodził się w Zabrzu, gdzie zdał maturę. Mieszka w Opaczy.