Miesięczne archiwum: lipiec 2019

BĄDŹ ABLEM! ZABIJ KAINA!

[z mojego pamietnika]

Śniłem. Pisałem książkę. Jawiły mi się zombie. Obudziłem się. Było OK. Moje m.p. Moje biurko. Nawet flaszka whisky. Z mocno nadwyrężoną zawartością (może zombie skorzystały z mojej drzemki). Mój komputer i drukarka. Telefon i dwa zdjęcia. Bliźniacy. Na nich głosowałem. Sterta notatek. Kilkanaście książek. Także moich. Lampa. Stos dokumentów nie oddanych do IPN. Jest też na swoim miejscu ułatwiający czytanie Flexible Magnifier. Page size.

        Krzesło – dupa – sufit. Wszystku było na swoim miejscu. Chciałem tę chwilę uchwycić za grzywkę. Przez oka mgnienie bujałem w obłokach. Za nic w świecie nie chciałbym wskoczyć w kalosze Henninga Mankellta. Przed oczami jawiły mi się różne mamidła, fantazmaty, fantomy, miraże. Te obrazy żeglowały po niebie jak drony w okolicach lotniska im. Lecha Wałęsy w Gdańsku.

                                                            ***

Brałem na rozum frazę z wiersza Adama Zagajewskiego: „Czy umiałem przeżyć, zrozumieć i zapamiętać rzeczy które mnie spotkały”. Nie opisywałem zycia rodzinnego. Uważam, że nie jest ważne czy mamusia miała orgazm, a tatuś był pedofilem. Ważne byłoby opisanie i zmodyfikowanie tego „czegoś”, co mialo miejsce, a co, być może, uda mi się przełożyć na język książki.

        Znam z widzenia kilka zwrotów obcojęzycznych. Jednak najbardziej obcy język, którym posługuję się jako ojczystym, to polski. Marzyło mi się opisanie gier i kombinacji wywiadowczych z pierwszej dekady Peerelu i innych manipulacji tajnych, które nie są nowe. Nie starzeją się. Trwają i trwają. Dałem im tytuł Nóż.

        Służby przekonują między wierszami: Pamiętajcie! Ciąglę istniejemy! Siejemy przerażenie. Dlaczego? Ponieważ jesteśmy fachowcami. Facetami uzbrojonymi we wszystko to, co ludność wymyśliła na nasze potrzeby. Działamy tajnie. A serca mamy z kamienia.

        Przy takich slowach trzeba mieć ogień w sercu i lód w tyłku.

                                                   ***

Służby znałem z dokumentów, książek, filmów oraz opowieści bitych i bijących, zwycięzców i przegrywających. Także zwyklaków, mających gry służb w głębokim poważaniu. Uważających, że ich to nie obchodzi.

        Fakt. Nie obchodzi do czasu, aż nie staną się potrzebni do jakiejś kombinacji operacyjnej.  

        Brałem pod uwagę, że człowiek, który opowiada jakąś historię, nie jest już tym samym człowiekiem, który przeżywał opisane wydarzenie. Nie wiem też czy uda mi się przedstawić klimat tamtych czasów. Daleko mi bowiem do owej cyrkowej Gombrowiczowskiej grandilokwencj, wigimnastykowanego komputerea Olgi Tokarczuk i pióra Wiesława Myśliwskiego przy pomocy którego pisarz wyczynia z życiem istne slto mortale.

        Będąc zdania, że wszystko, co się wydarzyło, wpływa na wszystko, co może się wydarzyć, a historia to najbardziej fałszywa nauka rozważałem, ile elementów z gier pierwszej dekady Peerelu przeniesiono do rozgrywki z „Solidarnością”? Ile jest jeszcze w użyciu? Przeszłości, nazywanej dla niepoznaki przeznaczeniem, nie da się wymazać z czasu ani z procesu. Więc czytałem…

                                                             ***

Mój przyjaciel i kosztowny informator z MSW płk dr Emil Podpora robił w peereli w kontrwywiadzie i alkoholu. Nie było napitku, który by był dla niego za mocny. Poza tym był Podpora wybitnym funcjonariuszem. A wybitni fukncjonariusze mają zimne serca, mocne uderzenie i głębokie gardła. Mimo to Emil dał się lubić.

        Kobiety chciały go przytulić. Mężczyźni zaprosić do stolika w restauracji, aby Emilek przyjął trochę boskiej obrazy. Wiedząc, że okowita jest muzą pułkownika futrowałem go żytnią. Liczyłem, że zmięknie mu serce i kolejny plik dokumentów utonie w moim sakwojażu.

                                                            ***

        Czas leci i czlowiek zaczyna się starzeć. Na początku zimy skończę dubeltowy wiek chrystusowy, a wtedy ma się już najlepszy okres za sobą. Siedzę w pomieszczeniu Komisji Historycznej w towarzystwie resortowej inteligencji. Na biurku świeżo wygladające butelki „żyta”. Przez pierwsze pół litra powstrzymujemy się przed upodleniem. Rozmawiamy o pracy operacyjnej. O „fałszowaniu „kwitów”. Fałszowanie historii nie jest niczym nowym. Już Ramzes II nakazał zbijać heroglify sławiące poprzednika, a na tym miejscu wykuwać nowe. Przepisuję z dokumentów zdania informacyjne i przerabiam je tak, aby oprócz informacji niosły z sobą prowokowanie do myślenia o historii.

        O wódce i kacu także polotkujemy. Poszukujemy metody zbawienia Świata. Polski. Resortu. Rodziny. Mamy takie. Przekrzykujemy się wzajemnie. Krzyk ma uzasadnienie. Nie można szeptem zbawiać świata. Wystarczy obejrzeć pierwszą lepszą demonstrację.

                                                            ***

Pułkownik Emil mógł pić całą dobę lub przez tydzień. Mógłby Charlesa Bukowskiego w alkoholu utopić. Wzmacniał potęgę państwa. Co 30 złotówka włożona do budżetu pochodzi z alkoholu. Kac się pułkownika nie imał. Odwrodnie jego dwaj współpracownicy. Stanowili duet. Też pułkownicy: Kazimierz Bratkowski i Zbigniew Cieślikowski. Oni, po wypiciu kilku szklanek, gdy ich sen zmorzył, przytulali się do kaloryferów obok zasuszonych much i odpoczywali.

        Duet po każdym moim pobycie w Komisji chodził jak struty. Tęsknił za łykiem piwa.

        Nie żalowałem Bratkowskiego. Wiedziałem co robił w pierwszych latach Peerelu. Jako śledczy był zwolennikiem przesłuchiwania metodą oralną. Kazał przesłuchiwanemu figutarntowi spuszczaś spodnie i gatki i uruchamiał nahajkę. Za karę kac powinien go trzymać do śmierci. Mówiłem mu, że w tamtym okresie był prawdziwen chujem na kaczych nogach, a teraz jest tylko fałszerzem historii Firmy. On się nie obrażał. Wiedział, że muwię prawdę.

        Żal mi było Cieślikowskiego. To niewyżyty pisarz (napisał kilka książek). Jego protokoły z przesłuchań były zbyt literackie. Powiedziałem mu to kiedyś. On na to: może i zbyt literackie, ale prawdziwe. Bo w czasie przesłuchań „padało każde pytanie” i „kłamała każda odpowiedź”.

        Funkcjonariusze resortu mieli różne hobby. Cieślikowski, facet o porażającym śmiechy, był, podobnie jak Cz. Kiszczak, zapalonym filatelistą. Jako członek zarządu Polskiego Związku Filatelistów pułkownik był anielsko pomocny ministrowi w zdobywaniu unikalnych rarytasów filatelistycznych. Bratkowski, który w tym czasie sprawiał wrażenie szurniętego trenera nunczako, miał inne ambicje, zbierał nahajki. Podpora butelki. Pełne. Osuszał je namiętnie. Tylko ręce drzały mu zoraz bardziej. Jak szlanki w kredensie w czasie trzęsienia zimi. Rzadko udawało mu się pierwszą szlankę pokarmu przenieść w całości do ust. Wylewał przynajmniej polowę. Ale nie był alkoholikiem. Był jedynie na dobrej drodze, by się nim stać.

        Zbyszek był partyzantem AK i żołnierzem II Armii WP. Był też wykładowcą w szkole oficerskiej, strażakiem, aparatczykiem PZPR i bezpieczniakiem całą gębą. Był mi niezbędny. Jako przewodnik po archiwach MSW i MON. Abym mu nie mędził, napisał nawet broszurę Źródła do historii organółw bezpieczeństwa i porządku publicznego w Centralnym Archiwum Wojskowym, którą mi zadedykował.

                                                   ***

Płynu we flaszkach błyskawicznie ubywa. Słowa coraz trudniej się z nas wypływają. Zgarniam z biurka plik dokumentów…

        Zachwiewając się idę na nocną zmianę do redakcji „Granicy”. Z nieba kapała wilkoć, gwiazdy całowały się na przywitanie, i było jak w powieści Józefa Ignacego Kraszewskiego: „…zza czarnych chmur pokazał się rąbek księżyca, czerwony, krwawy, straszny jak wyłupione oko, z którego sączy się posoka”. Księżyc oświetlał stan wojenny.

        Po głowie chodzi mi cytat z Larry’ego Lindberga, że „gazeta jest jak kurwa udająca dziewicę”. Oba cytaty zostały przypomiane niedawno przez Antoniego Pawlaka w jego pasjonującej książce Zapiski na paczce papierosów. Pawlak to były działacz „Solidarności. Koneser życia i poeta. Poeci piszą dobre książki prozatorskie. Zapiski… są jak dobrze wychowany pies aportujący kości z otaczającej rzeczywistości.

        Ci, którzy mają inne zdanie na temat stanu wojennego od przestawionego w monim Nożu oraz Menażerii… powinni czytać książkę Pawlaka za karę.

                                                 ***

Dr Podpora w kontrwywiadzie kreował wrogów socjalistycznej ojczyzny. Wyczuwał przez skórę, że bez urojonych lub rzeczywistych wrogów żaden funkcjorusz resortu nie byłby tym, kim być powinien.

        Pułkownik pracował też nad dokumentami w Komisji Historycznej Departamentu II MSW. Aby złagodzić dzikość resortu wzbogacał „kwity” dobrym słowem.

  1. Podpora był podporą Komisji. Miał władztwo nad archiwaliami resortu. Mógł ściągać dokumenty z archiwów całego kraju. Niekiedy także od zaprzyjaźnionych służb zagranicznych.

        Działalność alkoholiczna doktora polegała na niszczeniu produktów Polmosu. Pułkownik,  będąc zdania, że w czystej wyborowej jest moc, w winie mądrość, a w wodzie bakterie ograniczał konsumcję płynów do dwu pierwszych produktów. W defroracji flaszek pomagalem mu w miarę możliwości. Jednym słowem miło było. Drugim słowem ciekawie było. Czasami, dla przyjemności opluwaliśmy portret gen. Kiszczaka.

                                                             ***

W 1989 r., po odzyskaniu suwerenności, ktorej część odsprzedaliśmy za bezcen Brukseli E. Podpora znowu okazał się bezcenny dla restrukturyzowanej Firmy.

        W Firmie zmieniano szyldy i część personelu. Metody pozostały peerelowskie. Emil wszedł w nowo-stary resort jak nóż w benekol.

        Dzięki komisji weryfikacyjnej, w której dominujacą pozycję miał eks-szef gabinetu ministra Czesława Kiszczaka płk. Czesława Żmuda płk dr E. Podpora został kustoszem sali tradycji kontrwywiadu MSW. Nadal dysponował materiałami Firmy od 1945 r. Nie wiem, kto korzystał z jego usług. Ja korzystałem.

                                                            ***

Z tej trójki najlepiej znałem Cz. Żmudę. Byliśmy spoufaleni. Pukownik był ciekawym typasem lubiącym jeże. Z lubością niszczył upatrzonych oficerów. Sadzał ich gołą dupą na te miłe zwierzaka. Obserwując Żmudowe ofiary bawiłem się świetnie. Typowaem jak przy grze w okręty: „Trafiony, zatopiony!”.

        Pułkownik karierę ekscytującego komunisty wypracował w Wojskach Ochrony Pogranicza. Doszedł w tej formacji do stopnia pułkownika i funcji sekretarza Komitetu Partyjnego WOP. Mimo to, w WOP sprawiał ludzkie wrażenie.

        Płk Żmuda, w miarę jak awansował w MSW rozum tracił. Ścigał mnie umiarkowanie. Na początek słusznie odkrył, że jako wopista byłem niezdyscyplinowanym, nieskutecznym i niezbyt entuzjastycznym biurakratą. Wojował ze mną trzydzieści lat próbując mnie odczłowieczyć, ale nie odgłowić. Nie zauważyłem, aby dążył do anichilacji.

        Kilka razy przeprowadzał ze mną rozmowy wychowawcze. Czepiał się treści moich książek. Zapominał, że maszynopis każdej książczyny był cenzurowany w Dowództwie WOP, w Sztabie Gereralnym WP, w MSW i w instytucji przy ulicy Mysiej czyli w Głównym Urzędzie Kontoli Prasy, Publikacji i Widowisk. Były to książki komunistyczne w formie i socjalistyczne w treści.

        Nie przeszkadzało to Żmudzie. Tołkował przez godzinę. Tłumaczył, że socjalizm wymaga do żołnierza WOP większego zaangażowania. Wskazywał, że „Solidarność” zagraża Narodowi. Nawrzeszczał na mnie, że ośmielam się używać pojęcia „Pierwsza” lub, co – zdaniem Żmudy – jest jeszcze paskudniejsze – „Wielka Solidarność”  na określenie związku od jego powstania do delegalizacji (8 października 1982 r. Sejm przyjął ustawę o związkach zawodowych, która praktycznie oznaczała delegalizację „S”). Pułkownik ostrzegł też, że Prawdziwi Patrioci mnie znienawidza. Sprawdzilo się. Tyle, że byli to Patrioci spod znaku ZPP.

        Nawet nie marzyłem o tym. Byłem zdania, że nienawiść Prawdziwych Patriotów oznacza dobrze wykonaną robotę. Z powodu pułkownika nie miałem złych snów. Nie cierpialem na nerwicę, Nie miałem złych myśli, od których chciałbym uciec. Dla Freuda nie byłoby to zbyt pożyteczne.

        Powiedziałem Żmudzie, że są ludzie nie dość inteligentni, aby mieć zdanie na każdy temat związany z socjalizmem. Ja do nich należę. Nie piszę, aby ratować Naród Socjalistyczny. Sklecam słowa, aby ratować swoją parszywą dupę.

        W odpowiedzi pułkownik wszczął procedurę dyscyplinarną zmierzającą do usunięcie mnie z zawodowej służby wojskowej. Uratowali mnie generałowie: Władysław Pożoga i Stanisław Brodziński, który będąc zastępcą dowódcy WOP nadzorował zespół „Granicy”.

        Ja, wramach wdzięczności za obronę, nakablowałem generałom na Wałęsę. Zdradziłem im, że książę poetów – Zbigniew Heber radził przewodniczącemu „Solidarności” aby zamiast strajków okupacyjnych, rozpędzanych przez milicję i ZOMO organizował „strajki grzybowe”. Strajkujący powinni strajkować w lasach, pozorując zbieranie grzybów.

                                                            ***

O ile przyjaźń ze Żmudą nie przysparzala mi pieszczot, to amikoszoneria z pułkownikiem Podporą była korzystna. Wiele materiałów będących w dyspozycji kustosza skapywało na moje biurko. Nie były to takie ilości jak w Peerelii, kiedy przywożono do redakcji „Granicy” „kwity” bezpieki. Całymi workami przywożono. Ale zawsze.

        Tu teczuszka, tam teczuszka…

        Dr Emil był przekonany, że trzy gry z przełomu lat czterdziestych na pięćdziesiąte były kontynuowane w ostatniej dekadzie peeerlii. Zaowocowało to grą z „Solidarnością”. Emil udawadniał to tajnymi dokumentami. Ale nie antycypował przyszlość. Radził tylko przeczytać Montaż Władimira Wołkowa.  

                                                            ***

Wiem, że gra z „Solidarnością” była ostatnią wielką akcją tajnych służb Kraju Pieroga i Zalewajki. Ale czy już się skończyła?

        Przypominając prześladujące mnie sny, obserwując skrzeczącą pospolitość III RP, w której afera goni aferę, mam wątpliwości. Na bluszczowatości, nieoznaczoności, niezdecydowania nie ma lekarstwa. Przedostatnia afera (ostatniej jeszcze nie znamy) dotycząca „Skoków”, KNF i „Srebrnej” do złudzenia przypomina ostatni okres gry z „Solidarnością” z udziałem nomenklatury partyjnej, opozycji koncesjonowanej i służb specjanych. Okres transformacji był rajem dla osób szpakami karmionych. Teraz tych ludzi jest mniej. Ale ukraść można więcej.

        Więc i walka jest bardziej subtelna, ale równie bezwzględna.                                                                                                   ***

Grę bezpieki w „Solidarność” znam z widzenia. Byłem przy tym. Słuchałem relacji rozgrywających i rozgrywanych. Chciałem wiedzieć jak było? Po latach, obserwując pospolitość z mordami politycznymi i dojeniem państwa, ciągle do tego wracam. Bo trzeba być idiotą albo niefrasobliwie szczęśliwym człowiekiem, żeby nie zadawać sobie pytania: po co to wszystko było?             Pomny nauk Balise Paskala, że, z ekonomicznego punktu widzenia lepiej opłaca się wierzyć niż nie wierzyć, nie chciałem zdawać się na ślepy los. Ale los wrzucił mnie sobie na plecy i kazał mi ciągnąć za języki generałów i homogenicznej maści funkcjonariuszy, od pułkowników, a na szeregowcach kończąc.              Tak się do ciągnięcia przyzwyczaiłem, że w „Solidarności” także ciągnąłem. Celowałem w środowiska heterogeniczne. Pasjonowałem się nie tylko aktywistami i działaczami, ale i zwykłymi solidaruchami – bubkami stanowiącymi socjomasę związkową.              Byli to zadziorni faceci i facetki, całkowicie nieświadomi tego, że gra nie idzie o sprawy związku zawodowego, ale o władzę i pieniądze.                                                                  *** Nie wiedząc, która strona wygra przycumowałem do jednych i drugich. Zapłaciłem za to umiarkowaną cenę. Kilkoma zamachami. I pomimo, że świat jest nadal po Hrabalowsku piękny, nie żeby taki był, ale ja go takim widziałem, wyraziłem dla niego desinteressment. Świat coraz mniej mnie obchodzi. Wkrótce zniknie mi z oczu. A ja jemu.              Nie, nie boję się śmierci. Ja już tam byłem. Przeżyłem trzy śmierci kliniczne. Wierzcie mi. Tam jest pięknie. Jasno. Cisza. Spokój. Prawie szczęście. A na koniec cytat z Arystofanesa: „A rozsądek? Jest, lecz wyszedł z domu i nie wraca”.