Miesięczne archiwum: listopad 2019

NAPISAŁO MI SIĘ:

Jeżeli ktoś przychodzi, żeby cię zabić, powstań i zabij go pierwszy.

                                                            Talmud Babiloński

Pod koniec Peerelu jechałem na dwa „uda”. Albo mi się uda coś opublikować, albo się nie uda. Miałem w biurku kilkanaście maszynopisów. W każdym z nich podawałem coś w rodzaju przepisów: „jak być szczęśliwy, nie będąc nim”. Niektóre manuskrypty udało mi się wtrynić oficjalnym wydawnictwom. Inne lądowały w szufladzie.

          Kiedy w 1989 r. zlikwidowano cenzurę, odkurzyłem „szufladowce” i zaniosłem do różnych oficyn. Rok później ukazało się dziesięć książek. Był wśród nich szkic opisujący grę Służby Wywiadu i Kontrwywiadu MSW z grupami izraelskimi i arabskimi w kontekście współpracy ze STASI i podległości służbom sowieckim. W kilkanaście dni po ukazaniu się szkicu cały nakład poszedł na przemiał. Firma czuwała! Chyba mógłbym tu zacytować Imre Kertesza, że wyrzucili mnie z narodu, jak wiecznego awanturnika z podejrzanego internatu…

                                                             ***

W 2019 r., gdy dopadła mnie repolonizacja i rekatolizacja, ciesząc się, że mój premier chce rechrystianizować Europę, na podstawie tego szkicu napisałem Nóż. Nie jest to autobiografia. Czy większość faktów jest prawdziwa? Cóż: i tak, i nie, i nie wiem. Wiem, że człowiek może kłamać. Tak, fakty są prawdziwe, bo fakty nie kłamią! Można je natomiast rozmaicie interpretować.

          W Nożu chciałem się przekonać, na ile prawda może udawać fikcję. Wierzyłem, że prawda jest jak kamień: nie rozpuszcza się w wodzie, więc powinna być jak grom, jak burza, która oczyszcza powietrze, a potem przemija.

          Prawda nie może być dla człowieka psem. Biada temu, kto na nią gwiżdże. Dlatego niektóre personalia zmieniłem, bo przeminęły. Te, które zostawiłem nie są ani przypadkowe, ani zamierzone, lecz nieuniknione. Dążyłem do tego, aby wilk się najadł i owca była cała.

          Od XXI wieku czas teraźniejszy przestał dla mnie istnieć. Przyszły sypie się jak piasek z dziurawej dobrej zmiany. A o przeszłości, w tym o tzw. legendach „Solidarności” szkoda gadać. Nie od rzeczy będzie tu przytoczyć Alberta Einsteina twierdzącego, że „różnica między przeszłością, teraźniejszością i przyszłością jest złudzeniem, choć przyznać trzeba, że złudzeniem uporczywym”.

          I w tym miejscu, przypominając sobie słowa Bohumila Hrabala, cofam wszystko, co kiedykolwiek powiedziałem. Nie chcę stracić duszy, do której jeszcze nie mam klucza. Zgadzam się najzupełniej z poglądami głoszonymi przez narratora Noża. Prócz jednego, tego mianowicie, że poglądy Andrzeja Zenona Górala są diametralnie różne od moich. Cdn.

 

PS

W recenzji Stanisław Szłapak (dziennikarz, pisarz) napisał m.in.:                             

Punktem wyjścia – punktem odniesienia jest to, że fakty, zdarzenia oraz postaci – są prawdziwe! (Oczywiście w większości przypadków imiona i nazwiska zostały zmienione).

Książka składa się z trzech warstw:

1) sensacyjnej, pozornie najważniejszej: kpt. Zenon Góral, polski James Bond, rozwiązuje szpiegowskie zagadki – i to z podwójnym dnem, a towarzyszy mu pięć pięknych agentek;

2) warstwy historycznej, ocierającej się o historiozofię; niby na marginesie Henryk Piecuch przedstawia tajną historię służb specjalnych – przede wszystkim PRL-owskich, ale też USA, RFN, Izraela i oczywiście Związku Sowieckiego;

3) warstwy onirycznej – pogłębiającej temat o podświadomość; czyli o tę prawdę, do której najtrudniej dotrzeć, ale i najtrudniej ją wymazać czy ukryć; w kończących każdy rozdział oniriadach (zapisach snów) H. Piecuch udowadnia, że istotą każdej sztuki (w tym literatury pięknej) jest docieranie do głębin podświadomości.

Ta biegunowość – od obiektywnej: racjonalnej wiedzy historycznej aż po głębie podświadomości – pozwala autorowi dotrzeć, niezwykle skutecznie, do pisarskiej prawdy – historycznej oraz psychologicznej.

Następstwo zdarzeń – wynikające z gry wywiadów kilku państw oraz rozwijającego się w coraz potężniejsze uczucie wątku miłosnego (walorem są odkrywcze literacko opisy erotycznych reakcji) – jak w najlepszych reportażach czy powieściach akcji, jest przeważnie precyzyjne po zegarmistrzowsku.

Tłem powieści są dekadenckie czasy stanu wojennego – a wyłania się z nich nadzieja na przyszłość: solidarność i „Solidarność”. Jednak główny bohater kapitan Zenon Góral i autor pułkownik Henryk Piecuch przestrzegają – mechanizmy działania służb specjalnych nie zmieniają się od początków cywilizacji. Czy to memento dotrze do czytelników – ludzi żyjących u progu lat dwudziestych XXI wieku?

 „Nóż” – książka oryginalna i z charakterem, pasjonująca i znakomicie napisana. Pisarz to styl – to stwierdzenie określa istotę i cel pisarstwa. Taki ideał osiągają nieliczni twórcy. Należy do nich Henryk Piecuch.

 

 

 

 

 

CZĘŚCIOWE STORY O ANTONIM MACIEREWICZU

Tragedia jest prosta, zaś komedia skomplikowana, bo dotyka ludzkiego życia w znacznie większej ilości miejsc niż tragedia.

                                                   Madame de Stael

Były minister MSW oraz obrony narodowej, jeszcze jako wyznawca Che Guevary był niegdyś ognistym ogierem iberystyki. Potem działaczem opozycyjnym, a po 1989 r. tyle zajadłym, co nieskutecznym lustratorem. Następnie rozbijaczem kilku partii.

Jako minister obrony narodowej i kapłan religii smoleńskiej zaczął proces psucia, deprawacji oraz kundlenia armii. Mało tego, równocześnie pozwolił sobie wierzgać na naczelnika oraz gryźć i kopać jego komilitonów, w tym samego prezydenta. Robił to w swoim stylu: nie ugryzie, ale krew wypije.

Wreszcie jawnie zamarzył o zastąpieniu naczelnika na stanowisku szefa PiS. Były już tego jawne sygnały. Hordy kohort pod sztandarem ministra obrony czaiły się, gotowe do walki o pryncypała, który załatwił im znaczne podwyżki pensji. Tego było za wiele. Macierewicz poszedł na pięć minut na ławkę kar. I nagle wrócił, desygnowany przez prezydenta na stanowisko marszałka seniora.

Rozumieją to i ci ślepi, i ci głusi, i ci i ślepi, i głusi. Onegdaj, w wielkim jak kort tenisowy gabinecie przy na ulicy Klonowej w Warszawie Macierewiczowi jawiło się przejęcie „ludu pisowskiego”, w którym nie tylko Obrona Terytorialna, ale nawet dzieci będą ulepione ze zmacierewiczowanego patriotyzmu. Mam nadzieję, że nie pozwolą na to pozostali pretendenci do tronu po J. Kaczyńskim, polityku wielkoformatowym

                                          ***

Wychowany na peerelowskiej historii dla matołków zastanawiam się, dlaczego nadinteligentny J. Kaczyński tak ceni Macierewicza. Domniemuję, że przyczyna może być podobna, jak w relacji W. Jaruzelski – Cz. Kiszczak.

I rozważam, czy tylko o wzajemny szacunek chodzi?

Dziś J. Kaczyński, udanie udając nabożnictwo, które jest czystą bigoterią gra wszystkim i wszystkimi. Prezes PiS od czasu do czasu upokarza premierów, ale także nigdy nie był wpatrzony w Andrzeja Dudę, którego powołał na funkcję prezydenta III RP.

Naczelnik hołubi A. Macierewicza, blagiera wspaniałego, bezwstydnika nadrealistycznego, poszukiwacza „Świętego Graala katastrowy smoleńskiej”. Być może prezes PiS myśli, że szukający Macierewicz zawsze coś znajdzie, choć niekoniecznie musi to być właśnie to, czego szuka.

A przecież Naczelnik ma w swojej partii wytrawnych graczy politycznych, a nie tylko nieudaczników potykających się o własne sznurowadła. Dlaczego nie daje im rozwinąć skrzydeł? Dlaczego Macierewicz, jako jedyny z konfratrów Prezesa nie musi go całować w rękę na powitanie? Czy hołubienie dubeltowego eks-ministra dlatego, że jest on wrogiem Wałęsy i ma pomysły „na Smoleńsk”, przy których bledną horrendalne teorie spiskowe ma w ogóle sens?                                                                ***

Naczelnik zna charakter likwidatora WSI jak nikt inny. Razem konspirowali w latach 80. Opowiada o tym Karnowskiemu i Zarembie w książce. Kiedy Jaruzelski ogłosił stan wojenny, Macierewicz ukrywał się w swoim mieszkaniu na Żoliborzu. Odwiedził go J. Kaczyński i tak to zapamiętał: Żona Macierewicza, Hanka, wprowadza mnie do łazienki. Antek siedzi w zamkniętej łazience na sedesie. Podekscytowany krzyczy: niech mnie rozstrzelają. A żona na to: Mogą cię rozstrzelać, na razie siedzisz na klozecie.

W sennych koszmarach komiliton naczelnika jawi mi się, jako osobnik, u którego jestestwo góruje nad rozumem. Albo, jako agent wpływu (świadomy lub kapturowy) wschodniego mocarstwa.             

                                          ***

To, że eks-minister obrony narodowej jest równocześnie nadal strażnikiem religii smoleńskiej nie jest dla niego żadną gwarancją. Musi być coś innego. Naczelnik może w każdej chwili powiedzieć, że Macierewicz, wobec afery z Wacławem Berczyńskim oraz rozpowszechniania niepoliczalnych wersji dotyczących katastrofy, wprowadził go w błąd.

Nie, nie, nie. Przyczyną atencji, respektu, nawet rewerencji prezesa do ministra musi być coś znacznie poważniejszego. Postępowanie A. Macierewicza nie jest niczym nowym.

Przed wojną był Nikodem Dyzma, postać literacka, ale sugestywna. W epoce Edwarda Gierka podobnie zachowywał się gen. Franciszek Szlachcic. Ba, ale co by złego nie powiedzieć o tych dwóch mężach, nie narobili tylu szkód, co Antoni Macierewicz.