29 08. 2024 CORAZ MNIEJ TRUPÓW W GALERIACH

Zainspirowany tekstem „Dwutygodnika” (393/2024) i wystawą „Łzy szczęścia” w Zachęcie – Narodowej Galerii Sztuki chciałbym dołączyć swój głos.

W pełni popieram protest w sprawie „krzywdzenia zwierząt w imię sztuki”. Jednak urządzanie „pogrzebu” „Piramidzie Zwierząt” Katarzyny Kozyry uważam za propozycję chybioną. Nie dlatego, abym popierał uśmiercanie zwierząt w imię sztuki, a dlatego, że jak się stało, to się już nie odstanie!

Niszczenie działa sztuki w imię najbardziej chwalebnych postulatów uważam za takie samo barbarzyństwo jak uśmiercanie jakichś stworzeń celach twórczych.

Można, a pewno należy zaopatrzyć kontrowersyjne dzieło w tabliczkę informującą o tym skąd artystka bądź artysta pozyskała materiały do swojej pracy.

***

Od ponad pół wieku mam w tej sprawie własne przemyślenia.

Uważam, że zwierzęta nie zdychają, jak chce bardzo szanowany językoznawca, a umierają. Z tego samego powodu jestem gorącym przeciwnikiem tzw. „sportu myśliwskiego”. To nie sport, a barbaria.

Przekonałem się o tym na własnej skórze. Opisałem to w książce Niespokojna granica. Sprawa wyglądała następująco: w latach 60. byłem dowódcą strażnicy w Orlu w Górach Izerskich. W strażnicy mieliśmy 4 konie, w tym jeden, imieniem „Wojtek” by moim ulubieńcem. Konie po służbie chadzały luzem po łąkach i lesie. „Wojtek” zapuszczał się najdalej.

Kiedyś do strażnicy przyjechała inspekcja, tzw. ligajowców. Dali nam popalić, m.in. w sprawie hodowli  zwierząt. A że nieszczęścia chodzą parami zaraz po wyjeździe ligajowców przyjechali na polowanie konfratrzy późniejszego szefa WSW, króla myśliwych z Dolnego Śląska, generała Edmunda Buły. Byli bez swojego szefa.

Myśliwi byli nawaleni niczym gołębie ze Starego Miasta w Warszawie, karmione chlebem namoczonych w zlewkach alkoholu przez miłosierne samarytanki – miłujące przyrodę kelnerki z „Bazyliszka.

Myśliwi…? Nigdy ich nie cierpiałem.

Myślałem, że po fiksujących inspektorach z inspekcji i nawalonych myśliwych za kilka dni nastanie dla załogi i mnie czas prawdziwej ulgi. I wówczas zdarzyło się trzecie nieszczęście.

       ***

 Właśnie wróciłem z objazdu, a raczej z kontroli elementów służby na „Winklu”. Tak jak tysiąc racy temu, kazałem podoficerowi dyżurnemu rozkulbaczyć „Wojtka” i puścić na trawę. Nie wiem, co konia podkusiło, aby zamiast paść się na łące pobuszować w lesie.

       Tak jak nie wiem, dlaczego któryś z myśliwych wziął go za jelenia i położył trupem na miejscu.

Po tym incydencie myśliwi zwołali naradę. Uradzili, aby nie meldować do batalionu, bo moi przełożeni uznają ten fakt za wypadek nadzwyczajny obciążający strażnicę, a i oni nie wyjdą z przygody cało.    Stanęło na tym, że oficer WSW opiekujący się strażnicą na Orlu przyprowadzi w ciągu trzech dni nowego wierzchowca, a „Wojtka” po prostu zakopie się w lesie. Zgodziłem się na zastąpienie „Wojtka” innym koniem, bo musiałem. Ferajna myśliwych była szalenie ustosunkowana. Zresztą tak jak i dzisiaj. Ale na bezimienne zakopanie ciała „Wojtka” w lesie już nie chciałem się zgodzić.

       Jeden w z myśliwych, w stopniu pułkownika wsiadł do samochodu i odjechał niezwłocznie. Reszta została do końca dnia.

Już nie polowali. Upiekli nad ogniskiem małego daniela i postanowili spożyć zapasy alkoholu przeznaczone na trzy dni. Przypominało to ucztę kanibali i stypę. Nad ranem wyjechali.

       Na trzeci dzień przyprowadzono nowego konia. Nie był wprawdzie „Wojtkiem”. Ale był. I oczywiście został ochrzczony „Wojtkiem”. Bo, o ile na świecie jest Ład i Chaos, to w armii jest Bajzel i Porządek. Na tej zasadzie w wojsku sztuka jest sztuką. Tylko to się liczy.

Zastanawiając się co zrobić z ciałem „Wojtka” przypomniałem sobie o unikalnym cmentarzu koni w Kliczkowie. Poprosiłem zaprzyjaźnionego z załogą strażnicy leśniczego Tadeusza Malca, aby dal nam podwodę.

Leśniczy wiedział o sprawie. Siedział w lesie od bez mała dwudziestu lat i nie takie polowania widział. W dodatku miał umysł ostry jak brzytwa.

  1. Malec spełnił moją prośbę. Było jeszcze ciemno, gdy załadowaliśmy ciało „Wojtka” na wóz, normalnie służący do przywożenia chleba, mięsa i innego zaopatrzenia na strażnicę.

Był to solidny wehikuł. Duży i toporny. Nieomal pancerny. Wyglądał jakby zaprojektowali go sowieccy konstruktorzy żurawi portowych. Na drugim wozie, normalnym, użyczonym przez „leśnych”, usiadła drużyna wojska z kałasznikowami, Malec i ja. Wyglądało to jak kondukt pogrzebowy bez trumny.

Droga do Kilczkowa zajęła nam kilka godzin. Cmentarz koni był zaniedbany. Chyba nikt się nim nie interesował. Sporo czasu zajęło również kopanie grobu. W końcu opuściliśmy „Wojtka” do dołu. Przykryliśmy konia biało-czerwoną flagą. Zasypaliśmy mogiłę. Żołnierze stanęli w szeregu. Odśpiewaliśmy hymn. Podałem odpowiednie komendy. Na koniec rozkazałem: „Salwą! Ognia!”. Powtórzyłem to trzykrotnie. Moi żołnierze, w odróżnieniu od kompani honorowej asystującej przy VIP-ach, a strzelającej ślepakami, oddali trzy salwy amunicją ostrą.

Aby rozchodować amunicję zużytą w czasie pogrzebu konia „Wojtka”, na drugi dzień zorganizowałem „teoretyczne” strzelanie z załogą strażnicy. Do dziennika wpisywałem wzięte z sufitu oceny. Załoga udawała, że strzelała. Udawanie zresztą wychodziło nam zawsze pierwszorzędnie. Bez udawania niemożliwe byłoby życie w wojsku.

             Później pomyślałem, że w nieszczęściu „Wojtka” może było szczęście ludzi. Przecież ten naprany oficer mógł z powodzeniem zastrzelić Tadeusza Malca, któregoś z jego robotników albo żołnierza z załogi strażnicy.

       ***

       Zamyśliłem się nad „Łzami szczęścia”. Usiadłem w ogrodzie nasłuchując pukania dzięcioła. Przyszła wiewiórka i dwie synogarlice. Potem pies sąsiadki i stary kot, który mnie obojętnie minął aby zaprzyjaźnić się z jeżem. Nad głową przeleciał trzy klucze dzikich gęsi drąc się niemiłosierni. Jeszcze w Orlu poznałem mowę zwierząt. Domyśliłem się, że gąski wzywają mnie do czynu.

       Naładowałem plecach specjalnym prowiartem. Powędrowałem na bagna. Usiadłem nad stawem w pobliżu Raszynki. Karmiłem łabędzie, dzikie gęsi, kaczki, żurawie, mewy i wszelkie inne stworzenia boskie. Bujałem się myślami:

Kim jest ten łabędź

Którego długa szyja  

Przecina niebo

A z nieba kropi krew

Zwierząt

Zabijanych bezmyślnie

I spada

I na nasz płaski kraj

I Człowieka w tym kraju mija.

PS

Niespokojną granicę można nabyć w wydawnictwie (tel. kom. 510 210 234) lub e-mail: www. cbwydawnictwo.pl

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *