Zainspirowany tekstem „Dwutygodnika” (393/2024) i wystawą „Łzy szczęścia” w Zachęcie – Narodowej Galerii Sztuki chciałbym dołączyć swój głos.
W pełni popieram protest w sprawie „krzywdzenia zwierząt w imię sztuki”. Jednak urządzanie „pogrzebu” „Piramidzie Zwierząt” Katarzyny Kozyry uważam za propozycję chybioną. Nie dlatego, abym popierał uśmiercanie zwierząt w imię sztuki, a dlatego, że jak się stało, to się już nie odstanie!
Niszczenie działa sztuki w imię najbardziej chwalebnych postulatów uważam za takie samo barbarzyństwo jak uśmiercanie jakichś stworzeń celach twórczych.
Można, a pewno należy zaopatrzyć kontrowersyjne dzieło w tabliczkę informującą o tym skąd artystka bądź artysta pozyskała materiały do swojej pracy.
***
Od ponad pół wieku mam w tej sprawie własne przemyślenia.
Uważam, że zwierzęta nie zdychają, jak chce bardzo szanowany językoznawca, a umierają. Z tego samego powodu jestem gorącym przeciwnikiem tzw. „sportu myśliwskiego”. To nie sport, a barbaria.
Przekonałem się o tym na własnej skórze. Opisałem to w książce Niespokojna granica. Sprawa wyglądała następująco: w latach 60. byłem dowódcą strażnicy w Orlu w Górach Izerskich. W strażnicy mieliśmy 4 konie, w tym jeden, imieniem „Wojtek” by moim ulubieńcem. Konie po służbie chadzały luzem po łąkach i lesie. „Wojtek” zapuszczał się najdalej.
Kiedyś do strażnicy przyjechała inspekcja, tzw. ligajowców. Dali nam popalić, m.in. w sprawie hodowli zwierząt. A że nieszczęścia chodzą parami zaraz po wyjeździe ligajowców przyjechali na polowanie konfratrzy późniejszego szefa WSW, króla myśliwych z Dolnego Śląska, generała Edmunda Buły. Byli bez swojego szefa.
Myśliwi byli nawaleni niczym gołębie ze Starego Miasta w Warszawie, karmione chlebem namoczonych w zlewkach alkoholu przez miłosierne samarytanki – miłujące przyrodę kelnerki z „Bazyliszka.
Myśliwi…? Nigdy ich nie cierpiałem.
Myślałem, że po fiksujących inspektorach z inspekcji i nawalonych myśliwych za kilka dni nastanie dla załogi i mnie czas prawdziwej ulgi. I wówczas zdarzyło się trzecie nieszczęście.
***
Właśnie wróciłem z objazdu, a raczej z kontroli elementów służby na „Winklu”. Tak jak tysiąc racy temu, kazałem podoficerowi dyżurnemu rozkulbaczyć „Wojtka” i puścić na trawę. Nie wiem, co konia podkusiło, aby zamiast paść się na łące pobuszować w lesie.
Tak jak nie wiem, dlaczego któryś z myśliwych wziął go za jelenia i położył trupem na miejscu.
Po tym incydencie myśliwi zwołali naradę. Uradzili, aby nie meldować do batalionu, bo moi przełożeni uznają ten fakt za wypadek nadzwyczajny obciążający strażnicę, a i oni nie wyjdą z przygody cało. Stanęło na tym, że oficer WSW opiekujący się strażnicą na Orlu przyprowadzi w ciągu trzech dni nowego wierzchowca, a „Wojtka” po prostu zakopie się w lesie. Zgodziłem się na zastąpienie „Wojtka” innym koniem, bo musiałem. Ferajna myśliwych była szalenie ustosunkowana. Zresztą tak jak i dzisiaj. Ale na bezimienne zakopanie ciała „Wojtka” w lesie już nie chciałem się zgodzić.
Jeden w z myśliwych, w stopniu pułkownika wsiadł do samochodu i odjechał niezwłocznie. Reszta została do końca dnia.
Już nie polowali. Upiekli nad ogniskiem małego daniela i postanowili spożyć zapasy alkoholu przeznaczone na trzy dni. Przypominało to ucztę kanibali i stypę. Nad ranem wyjechali.
Na trzeci dzień przyprowadzono nowego konia. Nie był wprawdzie „Wojtkiem”. Ale był. I oczywiście został ochrzczony „Wojtkiem”. Bo, o ile na świecie jest Ład i Chaos, to w armii jest Bajzel i Porządek. Na tej zasadzie w wojsku sztuka jest sztuką. Tylko to się liczy.
Zastanawiając się co zrobić z ciałem „Wojtka” przypomniałem sobie o unikalnym cmentarzu koni w Kliczkowie. Poprosiłem zaprzyjaźnionego z załogą strażnicy leśniczego Tadeusza Malca, aby dal nam podwodę.
Leśniczy wiedział o sprawie. Siedział w lesie od bez mała dwudziestu lat i nie takie polowania widział. W dodatku miał umysł ostry jak brzytwa.
- Malec spełnił moją prośbę. Było jeszcze ciemno, gdy załadowaliśmy ciało „Wojtka” na wóz, normalnie służący do przywożenia chleba, mięsa i innego zaopatrzenia na strażnicę.
Był to solidny wehikuł. Duży i toporny. Nieomal pancerny. Wyglądał jakby zaprojektowali go sowieccy konstruktorzy żurawi portowych. Na drugim wozie, normalnym, użyczonym przez „leśnych”, usiadła drużyna wojska z kałasznikowami, Malec i ja. Wyglądało to jak kondukt pogrzebowy bez trumny.
Droga do Kilczkowa zajęła nam kilka godzin. Cmentarz koni był zaniedbany. Chyba nikt się nim nie interesował. Sporo czasu zajęło również kopanie grobu. W końcu opuściliśmy „Wojtka” do dołu. Przykryliśmy konia biało-czerwoną flagą. Zasypaliśmy mogiłę. Żołnierze stanęli w szeregu. Odśpiewaliśmy hymn. Podałem odpowiednie komendy. Na koniec rozkazałem: „Salwą! Ognia!”. Powtórzyłem to trzykrotnie. Moi żołnierze, w odróżnieniu od kompani honorowej asystującej przy VIP-ach, a strzelającej ślepakami, oddali trzy salwy amunicją ostrą.
Aby rozchodować amunicję zużytą w czasie pogrzebu konia „Wojtka”, na drugi dzień zorganizowałem „teoretyczne” strzelanie z załogą strażnicy. Do dziennika wpisywałem wzięte z sufitu oceny. Załoga udawała, że strzelała. Udawanie zresztą wychodziło nam zawsze pierwszorzędnie. Bez udawania niemożliwe byłoby życie w wojsku.
Później pomyślałem, że w nieszczęściu „Wojtka” może było szczęście ludzi. Przecież ten naprany oficer mógł z powodzeniem zastrzelić Tadeusza Malca, któregoś z jego robotników albo żołnierza z załogi strażnicy.
***
Zamyśliłem się nad „Łzami szczęścia”. Usiadłem w ogrodzie nasłuchując pukania dzięcioła. Przyszła wiewiórka i dwie synogarlice. Potem pies sąsiadki i stary kot, który mnie obojętnie minął aby zaprzyjaźnić się z jeżem. Nad głową przeleciał trzy klucze dzikich gęsi drąc się niemiłosierni. Jeszcze w Orlu poznałem mowę zwierząt. Domyśliłem się, że gąski wzywają mnie do czynu.
Naładowałem plecach specjalnym prowiartem. Powędrowałem na bagna. Usiadłem nad stawem w pobliżu Raszynki. Karmiłem łabędzie, dzikie gęsi, kaczki, żurawie, mewy i wszelkie inne stworzenia boskie. Bujałem się myślami:
Kim jest ten łabędź
Którego długa szyja
Przecina niebo
A z nieba kropi krew
Zwierząt
Zabijanych bezmyślnie
I spada
I na nasz płaski kraj
I Człowieka w tym kraju mija.
PS
Niespokojną granicę można nabyć w wydawnictwie (tel. kom. 510 210 234) lub e-mail: www. cbwydawnictwo.pl