Miesięczne archiwum: grudzień 2012

Stan Wojenny

Stan Wojenny

 

TAK BYŁO

12 grudnia 1981 r. o godzinie 9.00 w gabinecie premiera Jaruzelskiego, czyli w tzw. piątce – przybudówce do głównego budynku Urzędu Rady Ministrów w Alejach Ujazdowskich w Warszawie –  wyznaczyła sobie rendez-vous czwórka  generałów. Uznali oni, że czas wdrożyć, podpisany przez Kanię i Jaruzelskiego plan pod nazwą “Myśl przewodnia wprowadzenia na terytorium PRL stanu wojennego ze względu na bezpieczeństwo państwa”. Wszystko było przygotowane. Nawet przemówienie Jaruzelskiego. Nowe studio telewizyjne zlokalizowano w jednostce wojskowej przy ul. Żwirki i Wigury. Jednostka była specjalna o łobuzerskich tradycjach. Oprócz gospodarza w spotkaniu uczestniczyli generałowie: Siwicki, Kiszczak i Janiszewski stanowiący trzon tzw. Dyrektoriatu, o którym Dariusz Wilczak, w  książce Generalissimus tak pisze: Dyrektoriat podlegał rządowi, nie podlegając mu zarazem. Nie mógł podlegać, ponieważ musiałby podlegać sam sobie. Nie będąc rządem stanowił jednak prawo, które wykonywał rząd. Dyrektoriat był więc czymś w rodzaju nadrządu wykonującego polecenia rządu, czyli swoje własne polecenia. Tak naprawdę nikt dokładnie nie określił kompetencji Dyrektoriatu. Nie było to zresztą potrzebne. O tym, czym jest Dyrektoriat wiedział tylko Jaruzelski. To wystarczało. Trzygwiazdkowcy, nawet jeżeli wydają się niekiedy prostaccy, to wcale nie są głupkami. Od dawna nie wierzyli, że komunizm jest w stanie zapewnić szczęście ludzkości. Byli jednaki przekonani, że świat po Jałcie jest tak skonstruowany, że inaczej być nie może. Coraz częściej uświadamiali sobie, że swoisty pax romana (pokój rzymski), pokój narzucony Polsce w 1944 r. przez Sowiety i podtrzymywany siłą, już dawno zżarła rdza  i należy szukać nowych rozwiązań. Wiedzieli, że  jeżeli zechcą utrzymać władzę (a chcieli), to nie obejdzie się bez użycia przemocy i rozlewu krwi. Tylko na moment zapomnieli, że przemoc niszczy nie tylko ofiary, ale i tych, którzy się jej dopuszczają. Po meldunku Kiszczaka, że “wszystko jest dopięte na ostatni guzik”, Jaruzelski powiedział, że o ile termin godziny “G” (rozpoczęcie stanu wojennego) ma być dotrzymany, to decyzja  musi być podjęta przed godziną 14.00.

Gen. Siwicki popisał się myśleniem lateralnym i po raz kolejny zaproponował wpełzający stan wojenny. Było to możliwe przy zastosowaniu wcześniej opracowanych planów. Na co Kiszczak: O wiele prościej jest obciąć kotu ogon jednym cięciem niż w plasterkach. Sprzeczka ministrów trwała nie dłużej niż minutę. Decyzję podjął gen. Jaruzelski. Wybrał “jedno cięcie”. Stan wojenny, pomimo zgromadzenia trzech milionów zbrojnych żołnierzy partii, przypominał stukanie dziecinną piąstką  w ludzki czołg, by go zatrzymać w pędzie do wolności. Spotkanie było krótkie. Generałowie powrócili do swoich zajęć. Siwicki strzelił setkę czystej. Kiszczak dwie lampki koniaku i poszedł na spotkanie z rezydentem KGB gen. Pawłowem aby ustalić ostatnie szczegóły współpracy. Jaruzelski zadzwonił do Moskwy. Chciał zameldować Breżniewowi o podjętej decyzji. Nie uzyskał połączenia. Zadowolił się rozmową z głównym ideologiem,  przewodniczącym Komisji ds. Polskich KC KPZR Michaiłem Susłowem. Drugi telefon, “żołnierski”, był  lakoniczny, obejmował złożenie meldunku ministrowi obrony  narodowej Sowietów Ustinowowi. Moskwianie  poparli decyzję. Minutę przed  godziną 14.00 do Jaruzelskiego zadzwonił  Kiszczak pytając, czy ma rozpoczynać operację.

MRZONKI GENERŁA

W tym momencie Jaruzelskiemu, który zawsze uważał, że wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy, być może jawiło się dziesięć plag egipskich, które Breżniew spuszczałby na Peerel, gdyby on temu nie zapobiegł. Tak mogło być. To chyba wyobraźnia podsunęła szefowi WRON pomysł działania w sytuacji wyższej konieczności. I przywódca partii wykombinował, że stan wojenny może uzasadnić wyborem mniejszego zła. Trudno powiedzieć, czy generał miał świadomość, że wprowadzenie stanu wojennego będzie miało dalekosiężne, trudne do wyobrażenia skutki? Generał tylko na moment zapomniał, że już w XV wieku Paweł Włodkowic przekonywał, że nie jest dozwolone zmuszanie ludzi siłą do zmiany wiary,  bo …ten sposób jest z krzywdą bliźniego, a nie należy czynić rzeczy złych, aby wynikły dobre. Jaruzelski polecił Kiszczakowi: “Nie mamy wyjścia! Uruchamiaj operację!”. Minutę później o decyzji Jaruzelskiego dowiedział się Siwicki. W tak zwany teren poszedł, dla niewtajemniczonych, mało komunikatywny komunikat: “Synchronizacja”. Nie oznaczał nic wielkiego. Tylko to, że Wojciech Jaruzelski rozpoczął wojnę z narodem (plan “Synchronizacji” wraz z “tabelą sygnałów” i innymi dokumentami zamieściłem w Tajnej Historii Polski ).  Stan wojenny był sukcesem generałów. Okazało się, że w “Solidarności” tylko nieliczna grupka chciała walczyć. Polacy-zwyklacy w tym momencie mieli akurat co innego do roboty. Faryzeuszowsko zachował się wymiar sprawiedliwości. Sędziowie wydali zaocznie kilka wyroków śmierci i nie szczędzili drakońskich kar opozycjonistom. Jedyną grupą zawodową, która, po ogłoszeniu stanu wojennego nie dała dupy, byli… aktorzy. Zorganizowali bojkot telewizji. Bardzo zniesmaczyło to władzę.

W ten zgrzebny sposób  generał  rozwiązał konflikt władzy z “S”. Było to konflikt o prestiż utożsamiany z godnością człowieka. W takim konflikcie ten, który zabija, przegrywa. Ale nie było w decyzji generała większej aberracji. Bo jak uczył Marek Edelman: Człowiek jest bestią, mordercą. Żeby zapanować na ziemi, musiał wybić konkurentów do bycia ludźmi. Tak więc nasi przodkowie wyrżnęli wszystkich i to jest w naszej naturze. Myślę, że w tym momencie Bóg albo się zdrzemnął, albo zagapił. Ale nie wykluczone, że Pan Bóg dobrze wiedział, co robi. Z góry było przecież lepiej widać. Podzielony od 1945 r. świat stał twardo przy Jałcie i nie zamierzał umiędzynarodawiać konfliktu w Polsce. Na Zachód, tak jak w 1939 r., trudno było liczyć. Sytuacja w samej “S”  zmierzała w złym kierunku. Zwolennicy ewolucyjnych zmian z  Wałęsą i doradcami tracili większość na korzyść rewolucjonistów mówiących: żadnych kompromisów z władzą. Nie ma kompromisu między dobrem a złem. I argumentowali, że gdyby Chrystus szedł na kompromis, nie byłoby chrześcijaństwa. Grupy radykalizowały stanowiska. “S” groził implozyjny rozpad. To oznaczało wyprowadzenie ludzi na ulicę, rozpad  resortów siłowych.

RUSZONO NA NARÓD

O  godz. 15.00, 12 grudnia 1981 r., z gmachu MSW przy ulicy Rakowieckiej do podległych jednostek dotarł kodowany sygnał Ogłaszam hasło “Synchronizacja”.  Ten sygnał uruchomił 10 kryptonimów z 62, które znajdowały się w tabeli sygnałów oznaczających poszczególne działania na pierwsze dni stanu wojennego. Analogicznie postępowano w Sztabie Generalnym WP. Ruszyła machina. Około godz. 23.30 z posterunków, komend i koszar MO wyruszyło na trop działaczy “solidarnościowych” kilkanaście tysięcy patroli. Wałęsę  potraktowano niczym Ubu króla. Około godz. 2.00 w  jego mieszkaniu, zamiast funkcjonariuszy SB i MO, zjawili się wojewoda gdański Jerzy Kołodziejski i I sekretarz KW PZPR Tadeusz Fiszbach prosząc, by przewodniczący “S” był uprzejmy udać się do Warszawy na rozmowy z władzami. Wałęsa nie był uprzejmy. Odmówił. Goście wyszli i po konsultacji z Warszawą wrócili. Byli twardzi. Wałęsa, który zwykle odkładał na później wszystko, co tylko może być odłożone, tym razem nie odmówił. Skoro świt odleciał  samolotem do stolicy. Rozmowy się nie kleiły. Pod “opieką” esbeków obwożono go po kilku ośrodkach rządowych. W końcu umieszczono w Arłamowie. Było mu tam smutno. On, który całe życie bał się życiowej porażki bardziej niż piekła zrozumiał, że przegrał pierwszą bitwę. Łudził się nadzieją, że nie przegrał wojny. Całymi dniami analizował, jakie błędy popełnili jego przeciwnicy w “S” tylko po to, aby było mu jeszcze smutniej.

Do wojny z  “S” 12 grudnia 1981 r. wyruszyło sto procent sił MON i MSW. Stan pokojowy Sił Zbrojnych PRL w 1980 r. wynosił 394 500 oficerów i żołnierzy (stan wedle etatu wojennego – 610 000). Siły MSW to około 125 tys. funkcjonariuszy SB, MO i ZOMO (z jednostkami administracyjno-gospodarczymi i szkołami), WOP, Nadwiślańskie Jednostki Wojskowe MSW oraz prawie 300 tys. członków ORMO. Resorty siłowe powiększono poprzez mobilizację oraz wstrzymanie rocznika  (LWP, WOP i NJW MSW) podlegającego jesienią 1981 r. zwolnieniu do rezerwy. Ponadto w różnych resortach zmilitaryzowano około 1 360 000 osób. Pokaz siły sprawił, że władze zbezczelniały. Rządzący uważali, że skoro mają moc, to rozum nie jest już do niczego potrzebny. Politycy, również z Zachodu, wyrażali  podziw dla generała z powodu  perfekcyjnie przeprowadzonej operacji. Tylko tu i ówdzie odzywały się słabo słyszalne głosy, że to, co zrobiła WRON, to obrzydliwość. Chrystusowi stojącemu nad Rio de Janeiro opadły na moment rozłożone ramiona. Było jasne, że po ogłoszeniu stanu wojennego Peerel był krajem nieograniczonych możliwości. Zbliżała się klęska.

WAMPIRY GEN. JARUZELSKIEGO

Jestem zdania, że w dyskusjach nad historią, która jest śmietnikiem przypadków, należy oddzielać sferę faktów od mitów, zabobonów  i pobożnych życzeń. Zgadzam się, że w socraju tworzenie mitów, które odegrały ważną rolę w latach 80., szczególnie w okresie przygotowań do transformacji, było ważniejsze niż fakty. Ale największym zabobonem jest wrzawa  towarzysząca dojściu elity wojskowej do władzy. Jaruzelski wierzył w zabobony, ale ich nie przestrzegał. Był człowiekiem o kręgosłupie moralnym wątpliwej sztywności. Jego życiowy lejtmotyw polegał na tym, aby nie podążać konwencjonalną ścieżką od kołyski aż po grób. Wycieczki  na boki dawały mu radość i napędzały do działania. Był oportunistą i człowiekiem tej siły, która wiecznie dobra pragnąc, zło czyniła. Stąd  wyniesioną z domu  mentalność ziemiańską zamienił na przekonania komunistyczne. Przystępując do konfraterni moskiewskiej zachował się jak kanalia, ale po  półwieczu miał odwagę przyznać, że się pomylił. Odrzucił bolszewicki płaszcz. Doprowadził do Okrągłego Stołu. To wymagało silnego charakteru porównywalnego z mickiewiczowskim bohaterem “Pana Tadeusza” Jackiem Soplicą. Generałów, z których wykluli się reformatorzy partyjni (wszyscy generałowe byli członkami PZPR), do władzy wyniósł stan wojenny, który zawdzięczamy  kwartetowi lampasowców z Jaruzelskim na czele. Tak to widział Edward Gierek: Stan wojenny był ukoronowaniem marszu generała na szczyt władzy. Był wysoką ceną, jaką zapłaciło społeczeństwo, a my razem z nim, za generalski sen o “szpadzie”, za przerost ambicji i megalomanię. Potem już trwała tylko szamotanina o utrzymanie się na tym szczycie i powolny zjazd do “okrągłego stołu” oraz wyborów. Otrzymał (Jaruzelski – H.P.) wprawdzie fotel pierwszego prezydenta w III RP, ale za cenę takiego upokorzenia, jakiego nie zaznał nikt przedtem.

O ile Edward Gierek ugotował aspiracje wolnościowe społeczeństwa jak żabę, powolutku, to generał Jaruzelski ogłaszając stan wojenny uderzył w naród obuchem siekiery.

Generał  przyczynił się – jak sygnalizuje Sławomir Magala –  do jednej z najboleśniejszych zbrodni na polskim społeczeństwie, bo w konsekwencji (działania generała z lat 1967-1968 i 1981 -1989 – przyp. HP) setki tysięcy Polaków, które wnoszą wkład w światowy obrót wiedzą, czynią to na rachunek innych państw. Jaruzelski pozbawił nas sporej części klasy twórczej, bo upatrywał w tej klasie zagrożenia dla swojej klasy, czyli prorosyjskiej nomenklatury w Polsce.

Co było największą zbrodnią generała Jaruzelskiego ogłaszającego stan wojenny? Chyba

zniszczenie świadomości, że coś od ludzi zależy i doprowadzenie do głębokich podziałów. Więcej na ten temat w książce:  Tajna historia mojego życia. Wałęsa i…)