Miesięczne archiwum: sierpień 2021

My, naród młociarzy udajemy, że Polacy-zwyklacy byli zawsze w porządku.

Nie jest to nieprawda, bo igrzyska olimpijskie! I młoty górą! A może nie nieprawda. W stalinizmie rządziły sierpy i młoty. W 1956 r. sierpy wyjechały na wschód. Zostały same młoty. Tak jest do dziś. Przecież nie da się z kury zrobić orła…

         Często nie zdajemy sobie sprawy, że mieszkamy w kraju, którego 1/3 powierzchni to tereny przez stulecia należące do innego państwa; że druga wojna pozbawiła nas nie tylko wielokulturowości, ale także złudzeń jak wspaniałym narodem jesteśmy; że komunizm usiłował nam zabrać duszę, co na szczęście się nie udało, m.in. dzięki Kościołowi. Bo tak jak nie byłoby Izraela bez judaizmu, a Rosji bez prawosławia tak Polski bez Kościoła.

         ***

         Na księżycu czarnym wiszę, patrząc w gwiazd gasnącą ciszę więc machając rękami jak gimnastyk na rozgrzewce myślę, że czas zdemaskować narodowe mity.

         Władysław Bartoszewski mówi w “Die Wellt”, że w czasie okupacji niemieckiej: Jeśli ktoś się bał, to nie Niemców. Gdy niemiecki oficer zobaczył mnie na ulicy i nie miał rozkazu aresztowania, nie musiałem się go obawiać. Ale gdy sąsiad Polak zauważył, że kupiłem więcej chleba niż normalnie, wtedy musiałem się bać.  Zaś Cezary Michalski w programie u Elizy Michalik przypomina, że w czasie Powstania Warszawskiego niektórzy cywile bardziej się bali akowców niż Niemców.

         Nasza nowożytna, zorganizowana państwowość powstała na początku XVI wieku. Mieliśmy wówczas sukcesy. Jednak szlachecki system republiko-monarchiczny opanowany przez „tłuste koty” zaczął się rozpadać zanim państwo okrzepło. To doprowadziło do zaborów. Ale pomysł roznegliżowania Rzeczypospolitej nie wylągł się w głowach wrogich władców. Pomysł rozbiorów powstał w głowach les philosophes, od których ideę kupili monarchowie.

         Od tego czasu zajmowaliśmy się cierpiętnictwem, kłótniami i wzniecaniem przegranych powstań. Nasza wspólnota narodowa jest odświętna, żałobna, cmentarna. Datowana od porażki do porażki. A ród ludzki nie ceni porażki. Przegrane wyzwalają popędy sadystyczne.   Powstanie kościuszkowskie (1794) przyczyniło się do likwidacji państwa w III rozbiorze, ale generała Kościuszkę awansowaliśmy do rangi bohatera narodowego, a konfederata (1792) generała Henryka Dąbrowskiego wpakowaliśmy do Mazurka Dąbrowskiego. Powstanie listopadowe (1830-1831) doprowadziło do zniknięcia półautonomicznej namiastki Polski.

         Powstanie styczniowe (1863-1864) skończyło się rusyfikacją i likwidacją ostatnich polskich instytucji, a wybuchło z powodu zagrożenia dla konspiratorów.

         Powstanie Warszawskie (1944), zwane największą bitwą II wojny światowej, spowodowało całkowite zniszczenie miasta i przyniosło prawie 200 tysięcy ofiar.

         Pasjonując się zabobonami zapominamy, że mit polityczny jest afabulacją, deformacją lub interpretacją, obiektywnie podważalnej, rzeczywistości. Ale jako opowieść legendarna pełni funkcję wyjaśniającą, dostarczając kluczy do zrozumienia teraźniejszości, tworząc siatkę podporządkowując niepokojący chaos faktów i wydarzeń.

         A mitów ci u nas dostatek.

         Bo: wojny tureckie, kozackie i szwedzkie (Trylogia). Konfederacja Barska, Kościuszko i Legiony, Listopad i Styczeń, sybiracy i wygnańcy. Pierwsze odzyskanie niepodległości, ale zaraz Wrzesień, “nóż w plecy” i Katyń, Monte Cassino, obozy, Gułag i rozstrzeliwania (literatura martyrologiczna). Potem polskie miesiące: Czerwiec i Październik, Sierpień i Grudzień, drugie odzyskanie niepodległości…

         Jeżeli chodzi o mity, nasz charakter jest niczym sztorm wokół przylądka Horn. Wszystko błyskawicznie ulega zbrązowieniu, zmarmurzeniu. Emocjonalny ładunek matecznika archetypów czasami budzi niepokój. Może eksplodować w rękach demagogów sprowadzając nieszczęścia.

         Żaden inny naród nie miał tylu nieudanych powstań i klęsk. Ciągle odwołujemy się do martyrologii. Hołdujemy conradowskim fanaberiom, że trzeba być wiernym przegranej sprawie. Mając do wyboru Lalkę albo Trylogię wybieramy Sienkiewicza.

         Nie uznając pozytywnego bilansu ostatniego trzydziestolecia przekonujemy, że historia odnotowuje przypadki, kiedy rzeczywistymi zwycięzcami są pokonani.

         Zawołanie Gloria victis – chwała zwyciężonym, dobre na dzień zaduszny lub wszystkich świętych, nie pcha kraju w kierunku progresywności. Wrogowie nowoczesnego państwa tęsknią za lamentowaniem, krwawiącym sercem, desperacją, kwileniem, uskarżaniem się, odchodzeniem od zmysłów, spazmowaniem, kwękaniem, marudzeniem, biadaniem, jęczeniem.

         To orgia prostactwa. Indywidua, nadużywając niebezpiecznych narkotyków – alkoholu i chrześcijaństwa nie zdają sobie sprawy z własnej wulgarności, której szczytem jest to, że nie wstydzą się nazywać Prawdziwymi Polakami.

         Na takie dictum de omni et de nulle (twierdzenie o wszystkim i o niczym) może skutkować powiedzenia Przecława Smolika – Przywdziej kontusz, rycz “Polska”… i  urżnij się zdrowo. Chęć przybliżenia raju na ziemi prowadzi do ustanowienia piekła.          Pompowanie narodowego mistycyzmu –  mówi Eustachy Rylski –  jakąś tanią transcendencją  bardzo bolesnej kraksy komunikacyjnej, wynikającej z kompleksów, frustracji, nonszalancji, braku wyobraźni, podwórkowej brawury i podręcznikowej wręcz niekompetencji, jest nonsensem. Jesteśmy narodem parafialnych megalomanów. Nasz naród do szczęścia nie potrzebuje sukcesów. Nasz naród do życia potrzebuje nieszczęścia.

         Tu pod klawisze ciśnie się wers Krasińskiego: Gdy narodu duch otruty – to dopiero ból bólów. Wiele mówiąc o Biblii nie uznajemy słów Księgi: I przekują swoje miecze na lemiesze (Iz. 2,4 i Mi  4,3) wysyłamy za pożyczone pieniądze naszych zuchów do Afganistanu, gdzie tubylcy wcale nas nie chcą i spiorą nam tyłki, że hej! Już to czynią. Już zrejterowali. Pół setki naszych zuchów powróciło na ziemię ojców w trumnach. Prawdziwi Polacy akceptuje taki scenariusz. Świadczą o tym ich wystąpienia. 

         W sprawach historycznych uderza amnezja elit. Zakłamuje się historię. Nawet rozsądni politycy, ale także ludzie mądrzy, często sprawiają wrażenie ignorantów, dyletantów i niedouków.

         Mloty nie zawsze chcą zrozumieć, iż im większą wagę narody przykładają do swoich dziejów, do narodu, traktując historię niczym fetysz, tym okrutniej się zachowują. Widać to na granicy z Białorusią.         Jest to toksyczne stanowisko. Tym bardziej, że na początku trzeciej dekady XXI wieku nad światem zawisł miecz Damoklesa w postaci kryzysu covidowego. Wprawdzie może on (w sprzyjających warunkach) sprawić, że ukształtuje się naród europejski. Ale nie można też wykluczyć nieszczęścia – umacniania się państw narodowych, opartych na dzikim nacjonalizmie znajdującym silne oparcie w Kościele antysoborowym bądź w islamie. Przekonują o tym dzieje Niemiec, Rosji, niektórych państw arabskich.

         Polak Wieczny Dureń – by użyć określenia Aleksandra Małachowskiego – węszący wszędzie działanie tajemniczych sił,  łaszący się do kleru, wymachujący sztandarem narodowym z wypisanymi na nim hasłami: Bóg! Honor! Ojczyzna! wierzący w zabobony i ideologie czarnosecinną jest na najlepszej drodze do zbudowania z Kraju Pieroga i Zalewajki modelowego ciemnogrodu europejskiego. Mit Powstania Warszawskiego sprawił, że ówczesny prezydent Warszawy Lech Kaczyński wyasygnował duże środki, aby wybudować pomnik chwały  narodu, którego nie załamała klęska – wspaniałe muzeum. Nie starczyło mu już wyobraźni, aby upamiętnić wydarzenia 1989 r., dzięki którym Polska wybiła się na niepodległość i jest dziś bezpieczna jak nigdy.

         Przeczytajcie opis powstania widziany oczami zwykłych ludzi. Miasto waliło się na oczach jego mieszkańców jak zużyte dekoracje teatralne. Nie było dokąd uciekać. Znikąd nie było ratunku. Nie tak to miało być. Tego nie obiecywali wodzowie powstania. Przeczytajcie książkę Mirona Białoszewskiego. Przed wojną Warszawa liczyła 1 300 000 mieszkańców, przed powstaniem – 900 000,  a po powstaniu jedynie 150 000.  Przyjrzyjmy się faktom. Powstanie, trwające od godziny 17.00 1 sierpnia 1944 r. do 2 października 1944 r., wywołane przez Komendę Główną AK,  zaakceptowane przez Delegata Rządu, upoważnionego do podjęcia takiej decyzji przez rząd RP na uchodźstwie, nie osiągnęło celu.

         W tych warunkach nie mogło! Klęska była kolosalna (straty powstańców: 10 tys. zabitych, 7 tys. zaginionych, 5 tys. ciężko rannych, do niewoli poszło 16 tys.; zginęło 150-200 tys. osób cywilnych; zniszczono ok. 70 procent majątku miasta). Straty osobowe blisko dziesięciokrotnie przekraczają uszczerbki doznane przez ludność Polski spowodowane przez 45 lat komuny!

         Wobec zmasowanej tromtadracji (dotyczącej powstania), trwającej przeszło 70 lat, mało kto wie, że w momencie wybuchu walk byli wśród powstańców trzeźwi dowódcy, którzy widząc, że nie ma najmniejszych szans na zwycięstwo postanowili zrezygnować z fabrykowania bohaterów a ratować siłę żywą.

         W sytuacji, gdy mniej więcej co dziesiąty powstaniec spośród tych, którzy w monecie godziny “W” przystąpili do akcji, miał broń długą, nie mówiąc o broni ciężkiej, której nie było wcale, nierealne było opanowanie 268 strategicznych celów (lotniska, mosty, budynki o znaczeniu militarnym itp.), a bez ich opanowania powstanie z góry przeznaczone było na zagładę. Nic więc dziwnego, że w kilka godzin po rozpoczęciu walk opuściło stolicę prawie czwarta część tych, którzy stawili się na zbiórkach przed godziną “W”. Opuszczano Żoliborz, Ochotę i Mokotów, ale także Wolę i Śródmieście. Powstanie na Pradze zakończyło się 3 sierpnia (z tej okazji napisałem ten tekst).

         Jakże ironicznie brzmi rozkaz komendanta Okręgu Warszawskiego AK płk. Antoniego Chruściela “Montera” do komendanta głównego AK gen. Tadeusza Komorowskiego “Bora” z 3 sierpnia 1944 r., że: Zamierzam ożywić działania (…) zwłaszcza tam, gdzie są niemrawe. Każę wywiesić flagi narodowe jako widomą oznakę, że dana dzielnica walczy.     

         Czapki z głów przed ludnością stolicy. Bo waleczność to piękna cecha. Ale ważniejszy jest rozum. I dlatego – bezpardonowy sąd dla organizatorów barbarzyńskiego dreszczowiska, nie mającego odpowiednika w dziejach świata!!!

         Zbyt łatwo rozgrzeszamy się zrządzeniem losu. Mówimy: Los może wszystko! Robi, co chce! Spójrzmy, jak nasze skłonności do martyrologii, cierpiętnictwa, masochizmu i męczeństwa widzi Bohumil Hrabal: To właśnie jest interesujące u Polaków, że chociaż zawsze przegrywają, to jednak uważają się za zwycięzców, ponieważ przeklinają – i dlatego są wierzący – tego, kto ich pokonał; To Bóg musi zemścić się na nim za to, że przegrali wszystkie bitwy i wojny. Na tym polega piękno Chopina. Zresztą piękno to nie jest to słowo, to przecież padół łez. Chopin… Jak tylko zacznie grać, już chce się człowiekowi beczeć, i nawet te mazurki to coś takiego, że tańczy się przy nich mniej więcej tak, jak Nerudzie z tą śliczną panną, która skoczyła na chwilę do domu, bo umarła jej mamusia

         Czy takimi rezultatami można się szczycić? Hanna Kral przekonuje, że świat polega na tym, że jedni ludzie chcą zabić drugich ludzi, a ci  drudzy ludzie starają się nie być zabici. Ekipa kierująca Polskim Państwem Podziemnym musiała sobie zdawać sprawę z tego, że wywołując powstanie popiera de facto ludojadów –  Stalina i  Hitlera.

         Ci ludzie wiedzieli, jaki jest stosunek Stalina do Polski i Polaków.

         Było przecież po pakcie Mołotow – Ribbentrop. Nie było tajemnicą, że w czasie wielkiego terroru w Sowietach poddano eksterminacji 600-tysięczną grupę Polaków. Polacy ginęli czterdzieści razy częściej niż przedstawiciele innych narodów. Była to największa czystka etniczne międzywojnia. Decyzję o wybuchu powstania podjęto, gdy było już po Teheranie i różnych pociągnięciach generalissimusa, w tym po zerwaniu stosunków z rządem RP na uchodźstwie.

         W Sowietach działały już ZPP i Polskie Siły Zbrojne. A PKWN świadczył, że Sowieci, odrzucając plan ortodoksów z byłej KPP utworzenia z Polski 17-tej republiki radzieckiej mieli własny plan. Stalin wyrażał się tak jasno, że rozum przyzwoitych ludzi wzdragał się przed zrozumieniem jego słów.

         Czy decyzja rządu RP na emigracji była rezultatem zaślepienia politycznego? A może spowodowana była działalnością agentów sowieckich, od których roiło się w Londynie? Można się zastanawiać, że skoro u nas martyrologia znaczy więcej niż filozofia, a zabobony więcej niż socjologia, to czy można mieć pretensje do polityków i wojskowych, że wysłali naród na rzeź a miasto skazali na zagładę?          Dla polskich polityków w Londynie taka decyzja była prosta. Dla społeczeństwa tragiczna. Decydenci zawsze mogą powiedzieć: nigdzie nie jest powiedziane, że wszystko musi mieć szczęśliwe zakończenie. Nie zawsze jest tak, że dobrzy dostają to, na co zasłużyli, a źli zostają ukarani i wszystko toczy się w najlepszy możliwy sposób w najlepszym ze światów. Jeśli ktoś tak myśli, to ulega iluzji.

         Aby scharakteryzować Kraj Pieroga i Zalewajki uciekam się do sparafrazowania wypowiedzi Thomasa Bernharda. Wygląda to tak: Żyliśmy w tępych czasach. Nasz demonizm to był ustawiczny komunistyczny karcer, w którym głupota i bezwzględność stały się codzienną potrzebą. Państwo było tworem, któremu z góry sądzona była klęska, lud zaś skazany był na bezczynność i debilizm.

         Pamiętajcie: w kulturze biblijnej na początku było słowo, w komunizmie – CzeKa (później NKWD), a u podstaw niepokalanego poczęcia RP legł agent. A teraz „dobra zmiana”. Jeżeli uda się „nowy ład” to reżym przypuścili kolejny atak. Bo strojące się w piórka wybitnych opozycjonistów z okresu PRL „tłuste koty” widzi tylko las, mając w głębokim poważaniu pojedyncze drzewa.

         Kątem mózgu dostrzegam, że „strojnisie” kłamią jak nijaka marszałkini. A przecież dowodem na to kto był kim w Peerelu są chociażby protokoły Biura Politycznego KC  PZPR. W 74 protokołach  (od  14 sierpnia 1980 r. do 20 grudnia 1981 r.)  Wałęsą zajmowano się 72 razy, odsądzając go od czci i wiary, podczas gdy innymi opozycjonistami “S” razem wziętymi jedynie 19 razy (Borusewiczem – 1 raz, Bujakiem – 8,  Gwiazdą – 6  i Walentynowicz –  4 razy).

         Aby wyjaśnić niejasności najnowszej historii, w tym ocenić zachowania ważnych osób, pożądane jest pozbycie się wszelkich tajemnic. Alternatywa jest taka: albo ukrywanie, albo pełna jawność. Nie ma innej opcji. Jawność, poszanowanie praw człowieka i wolność wypowiedzi. Po spełnieniu tych warunków zobaczymy, kto jest bohaterem, a kto świnią. Każde społeczeństwo dzieli się na policjantów, złodziei, okradanych i manipulowanych.

         Rzecz jest tylko w proporcji. Nie napisałem tego tekstu, by mówić o własnym życiu. Pisząc o sobie, piszę także o was.

Fragment książki

Anatol pułkownik Fejgin. Bandyta czy ofiara ideologii?

      – Znacie wy, towarzyszu Fejginie, W. I. Lenina? 

      – Wydaje mi się, że znam.

      – Mimo to pozwolę sobie przytoczyć wam kilka cytatów waszego ukochanego wodza, którego naczelnym hasłem było: „Wszędzie trzeba koniecznie i bezwzględnie dusić tych smutnych i histerycznych awanturników”. „Trzeba podsycać energię i masowość terroru”. W Leninie, tak samo jak i w Stalinie grała dusza poezji. Iljicz tak o tym mówi: „Ja jeszcze w Krasnojarsku zacząłem tworzyć wiersze: <W Suszu u podnóża Sajana…>, ale niestety oprócz pierwszej linijki nic więcej nie stworzyłem”.  O logice klasowych stosunków miłosnych: „Żądania <wolnej miłości> radzę całkowicie odrzucić. Okazuje się to żądaniem nie proletariackim, ale burżuazyjnym. Rzecz nie w tym, co Wy chcecie przez to subiektywnie rozumieć. Istota tkwi w obiektywnej logice klasowych stosunku miłosnych. […] jeżeli już koniecznie chcecie, to przelotna-więź namiętność może być brudna, a może też być czysta (…).

         ***

         Ciekawie, co na takie ujęcie miłości przez Lenina miała do powiedzenie jego żona Nadieżda Krupska. Kobieta wzdęta i nadęta, cierpiąca na wytrzeszcz oczu, ale na swój sposób sympatyczna, a w miłości tolerancyjna jak jasna cholera.

      Nie, nie była moskiewską Valerią Messaliną, trzecią żoną Klaudiusza władcy Imperium Romanum, prawnuczką Marka Antoniusza, zbrodniczą nimfomanką do której zawistnicy i nienawistnicy ośmielają się ją porównywać.

      Nic z tych rzeczy. Nadieżda była zwykłą rosyjską kobietą. Wychodząc za Lenina całe życie poświęciła rewolucji. Była fantastycznie fantastyczna. Oczywiście, że rąbnięta. Ale, co za klasa!         Była prawowitą żoną, ale tolerowała kochankę męża, Inesse Armand. Mało tego, przyjęła Inessę jako dublerkę w łóżku z Iljiczem Ulianowem, którą Lenin pouczał, że „lepiej przeciwstawić mieszczańsko-imteligencko-chłopski związek małżeński bez miłości  – proletariackiemu małżeństwu z miłości”. Zaś kochanka skarżyła się wodzowi rewolucji: „Chcieli wysłać mnie jeszcze  sto wiorst na na północ do wsi Kojdy. Ale po pierwsze, tam zupełnie nie ma polityków, a po drugie, jak mówią, cała wieś zarażona jest syfiłem, a mnie się to jakoś nie uśmiecha”.

      Nadieżda do Marii Iljiczyny: „A jednak mi żal, że nie jestem mężczyzną, bobym się dziesięć razy więcej łajdaczyła. A krótko  przed śmiercią powiedziała, że jakby się jeszcze raz urodziła toby się tysiąc razy więcej puszczała.

      ***

      Zastanawiając się na komentarzem do Nadieżdy i Włodzimierza Leninów natrafiam na wiersz Jana Andrzeja Morsztyna. Poeta w utworze Małżeństwo pisze: „Sameś skurwysyn, kurwa twoja żona, / Tak się ty diabłu godzi jak i ona: / Gracie oboje, oboje pijecie, / Wzajemnie kradniecie, wzajemnie się bijecie. / Gdybyście tak równi i tak siebie godni / Jak wiecheć zadku: czemu tak niezgodni?

      ***

      Jeżeli chodzi o moje z danie w „tym temacie”, to uważam, że kobiety mają prawo do swoistej dzikiej wolności, niczym koty.         Nadieżda była milion razy sympatyczniejsza niż Lenin. Podobnie żona Fejgina, Anna.

     

      No może Anna nie była milion, ale tysiąc razy sympatyczniejsza niż Anatol, to pewne.

     

      Od Włodzimierza Sokorskiego dowiedziałem się, że pułkownik Fejgim „wyfasował” Annę, którą następnie udomowił z 1. Samodzielnego Bataliony Kobiecego im. E. Plater. W Polskich Silach Zbrojnych ma terenie ZSRR więcej takich „fasowników” było, bo to i Świerczewski, a i sam Sokorski brali na okresowe „udomowienie” co ładniejsze Plateranki, a i inni także brali.

      O jednym z nich, szefie Wydziału Informacji 1 Dywizji WP, przekształconym  1.04.1944 roku w Wydział Informacji Armii Polskiej w ZSRR Wojska Polskiego (od 29. 07. 1944 r. – 1. Armia Wojska Polskiego) majorze, a następnie pułkowniku Piotrze Kożuszce Fejgin nadmienił mimochodem, o czym jeszcze wspomnę..

      O ile jednak większość „tłustych armijnych kotów” po wojnie puszczała „branki” samopas, to Fejgin postąpił szlachetniej. Udomowił Annę na stale.

      Skądinąd wiedziałem, że pułkownik przed związaniem się z Anną miał również legalną żonę i dzieci. Nie chciał jednak na ten temat mówić.

         ***

         20 lat po ostatnim spotkaniu z pułkownikiem Fejginem mogłem nieco uzupełnić ten fragment życiorysu byłego dyrektora Departamentu X MBP. Poniżej fragment wywiadu przeprowadzonego przez Krystynę Naszkowską z synem Fejgina Piotrem:

      Krystyna Naszkowska: – Poszła (matka Piotra, Anna – H.P.) do I Dywizji?

      Piotr Fejgin: – Tak, do kobiecego batalionu. I natychmiast się rozchorowała. Opowiadała mi, że bardzo się martwiła, że zostanie zdemobilizowana, bo chore nie nadają się do wojska. W końcu wyzdrowiała, ale w tym czasie babski batalion poszedł dalej, bo front już się przesunął. („Babski batalion” czyli 1. Samodzielny Batalion Kobiecy im. E. Plater, wbrew fałszywej historiografii rozpowszechnianej w Peerelu nie był utworzony przez płk. Berlina. 1 SBK powstał na mocy decyzji Stalina [Uchwała PAKO z dnie 10 sierpnia 1943 r.] i nie brał udziału w żadnej bitwie czy potyczce 2 wojny światowej – red.). Dali ją do jakiej służby rachunkowej. Miała obliczać ile benzyny potrzeba na samochody, które jeżdżą. Aż któregoś dnia powiedziano jej, że potrzebne są osoby, które potrafią czytać i pisać, bo nie wszystkie dziewczyny umiały, niektóre pochodziły z bardzo niewykształconych rodzin. I tak trafiła do działu politycznego, uczyła rosyjskich oficerów polskiego, taka to była robota. Tam poznała ojca, który był oficerem politycznym.           

  1. N. – A historia ojca?
  2. F. – Został komunistą jakby na przekor swemu ojcu. Mój dziadek Fejgin był jednym z dostawców skór dla rosyjskiej armii carskiej. Zaopatrywał armię w buty, był też przedstawicielem Baty na imperium rosyjskie. Bardzo bogaty człowiek, własnymi rękami doszedł do wszystkiego. Dorobił się wielu fabryk, które miał rozrzucone po całej Rosji, także Ne terenach, gdzie po 1918 roku powstała Polska. Po wybuchu rewolucji oskubano go z rosyjskich fabryk […]. Mój ojciec urodził się już w Warszawie, dziadek miał spory dom i jakieś zakłady. Nadal posiadał duże pieniądze i prowadził „naganny” tryb życia […]. Najstarsza córka dziadka przystała do ruchu komunistycznego i wciągnęła w to mojego ojca […]. Ojciec jeszcze przed wojną siedział w więzieniu, nie wiem, dwa albo trzy razy. Ileś razy uciekł po prostu. Dostał przepustkę z więzienia na leczenie, choroba była sfingowana i został na wolności, ukrywał się. Jeździł na zachodnią Ukrainę, zbierał pieniądze dla partii, rożne takie rzeczy robił. Był w Związku Młodzieży Komunistycznej Warszawa Śródmieście; z tej działalności znal się z Jakubem Bermanem i wieloma innymi ludźmi, którzy w PRL stali się bardzo ważni. Kiedy wybuchła wojna ojciec był na Ukrainie, trafił do Lwowa. I tak urodził się mój brat z innego małżeństwa.
  3. N. – Miał żonę przed twoją mamą?
  4. F. – Tak jest. Gdy wybuchła wojna niemiecko-sowiecka w czerwcu 1941 roku, ojciec pracował w jakiejś fabryce zbrojeniowej chyba jako buchalter. Był komunistą ale Rosjanie nie mieli zaufania do polskich komunistów i nie dawali im broni. Potem trafił do batalionu budującego zabezpieczenia dla obrony przeciwczołgowej. Niemcy jednak posuwali się tak szybko, że batalion uciekł, zanim cokolwiek zbudował. W końcu odnalazł rodzinę i razem zostali skierowani do Kazachstanu, gdzie trafili do kołchozu. Bo jego rodzina – matka, ojciec, młodsza siostra i jego pierwsza żona z dwuletnim dzieckiem, pierwszym synem mojego ojca – trafiła w 1940 roku do warszawskiego getta. Dziadek w czasie nalotu w 19439 roku złamał nogę, nie mógł chodzić, więc został w getcie z siostrą mojego ojca, która miała się nim opiekować, póki nie wyzdrowieje. Nic więcej nie wiem o ich losach. A babcia i pierwsza żona ojca z dzieckiem wyszły z getta i dotarły do Lwowa. Obie umiały pływać, więc przeprawiły się wpław przez Bug, babcia jako lepsza pływaczka miała na plecach dziecko.
  5. N. – To uli miałeś braci?
  6. F. – Dwóch przyrodnich. Pierwszy nie przeżył wojny, drugi, młodszy, Olek zamarł w 2013 roku w Izraelu. Dotarły więc do Lwowa, potem odnalazły się z moim ojcem i wylądowały razem z mim w Kazachstanie w kołchozie. Ojciec był tam buchalterem, liczył owce […]. W końcu ojciec poszedł do I Dywizji, a kobiety z Olkiem zostały przeniesione do Kujbyszewa i siedziały tam do końca wojny.
  7. N. – Co się stało z pierwszą żoną ojca?
  8. F. – Rozwiedli się. Ona potem wyszła za mąż, mieszkała w Warszawie.
  9. N. – A ty miałeś kontakt z bratem?
  10. F. – Żadnego. Podobno drugi mąż jego matki był niesłychanie zazdrosny, więc mój ojciec widywał się z Olkiem jedynie na mieście albo w swoim gabinecie w pracy. Olek został usynowiony przez tego drugiego męża, to była procedura z zatarciem przeszłości.
  11. N. – To kiedy się dowiedziałeś, że masz brata?
  12. F. – Czwartego listopada 1971 roku. Wyjechałem z Polski 5 listopada 1971 roku, pociągiem do Świnoujścia. Później niż większość marcowych emigrantów, bo wcześniej mnie nie wypuszczali. A kiedy było już jasne, że 5 listopada wyjeżdżam, przez trzy tygodnie chodziłem na bani – żegnałem przyjaciół i kolegów. Ostatniego wieczoru wróciłem do domu dość późno. „Napij się herbatki” – powiedzieli rodzice. Byłem Malo przytomny, a tu ojciec mi podaje kolorową pocztówkę. „To nie do mnie – mówię – to do ciebie pocztówka”. On na to, że na pocztowce jest adres i że pod tym adresem odnajdę swojego brata. Matka siedziała jak mur, milczała, a ojciec tłumaczył, że nic mi nie mówił o moim bracie, bo drugi mąż był zazdrosny, nie pozwalał się kontaktować, spotykać, a poza tym on nie chciał robić przykrości mamie. Wtedy mama dostała furii. Dosłownie. O mało go nie utłukła. To nie była wielka kobieta, ale rzuciła się na niego, krzyczała, że zasłania się nią, a tak naprawdę on sam nie pozwalał nam na kontakt […].
  13. N. – masz o to żal do rodziców?
  14. F. – A jak myślisz/ Zostałem obrabowany.

      ***

      W tym miejscu wracam do wodza rewolucji: „Europa to w istocie psie gówno. Głupi naród – Czesi i Szwaby”. „Już kilka dni sterczymy w tej przeklętej Genewie. Nudna dziura, ale nic się nie poradzi. Paryż – paskudna dziura”. „Naszą notę w sprawie odrodzenia konferencji genueńskiej należy sporządzić w najbardziej zuchwałym i szyderczym tonie, tak żeby w Genui odczuli to jako policzek. Najmocniejsze wrażenie można wywrzeć tylko arcyzuchwalstwem. Nie można przepuścić takiej okazji”.

         ***

         Francowata uczciwość, której nie udało mi się pozbyć nawet w czasie kilkunastoletniego obcowania z komunistami, politykami i służbami specjalnym, którzy etyczność uważają za aberracje znowu skłania mnie do dygresjowania.

      W sto lat po pouczeniach Wielkiego Lenina podstawcie sobie, proszę, zamiast Genewy Brukselę i Unie Europejską w jej rozlicznymi enklawami. Zobaczcie jak na żądania i sugestie Unii Europejskiej (rządzonej, co dla każdego Polskiego Patrioty nie powinno być tajemnicą pod dyktando „Szwabów”) kompetentnie i godnie odpowiada rząd Kraju Pieroga i Zalewajki.

      Tak, nauka Wodza Rewolucji nie poszła w las. W kraju Pieroga i Zalewajki pierwszy podchwycił ją minister Zbigniew Ziobro et cosortes i rozpowszechnił.

      Za ministrem sprawiedliwości prokuratorem generalnym poszli inni. Tylko targowiczanie są przeciwni.   

      Zobaczcie jakie „przekazy dnia” płyną ze sztabu „Ojca Ojczyzny”? I to jest dobre, a nawet świetne, bo jest arcyzuchwałe. Z powodzeniem zapędzamy w kozi róg parszywych eurobiurokratów unijnych i rodzimych inteligencików.

         Brukselczycy wiją się w bezsilnej złości. Mało tego, ośmielają się grozić naszemu dumnemu Narodowi. Durnowata hiszpańska hetera, której sędziowski mózg zaszpuntowało europejskie lewactwo, na prośbę „głupich Czechów”, zapominając o Somosierże i 3. Pułku Szwoleżerów Gwardii Cesarskiej, a także o XIII Brygadzie Międzynarodowej im. Jarosława Dąbrowskiego pragnie nas naciąć na niebotyczne odszkodowania w sprawie „dziury w Turoszowie”.        „Dziura” jest nasza. My ją kochamy. Nie damy jej zasypać. A nasi prześladowcy niech pocałują się w to miejsce, w które radził Bohumil Hrabal.

         Strachy to na Lachy. My, „dumni Polacy”, swój honor mamy! I nic to, że może nas to kosztować krocie. Nie raz już rezygnowaliśmy ze śmierdzących pieniędzy zrzekając się reparacji wojennych od Niemców czy rezygnując z Planu Marshalla.

         Co prawda do rezygnacji z tego szmalu przymusił nas kiedyś Stalin. Ale nie chce mi się wierzyć, aby tym razem w strawę wplątał się mój przyjaciel, wielce sobie ceniący nauki Lenina, Władimir Putin. On tylko inspiruje co mamy robić i antycypuje, co zrobimy.   

         ***

      Darujcie, znowu powrót do wodza rewolucji. „Pewnie powiecie, że Niemcy nie dadzą wagonu. Mogę się założyć, że dadzą. Mało to w Genewie durniów do takich celów”. „U nas znów deszcze”. O Kobie (J. Stalin – H.P.): „Czy nie pamiętacie nazwiska Koby? Pozdrowienie. Ulianow”. […] „Wielka prośba: dowiedzcie się nazwiska Koby”. O terrorze: „Tow. Zinowiew! Dopiero dziś dowiedzieliśmy się w KC w Pitrze robotnicy chcą odpowiedzieć na zabójstwo Włodarskiego masowym terrorem i że wyście ich powstrzymali. Protestuję stanowczo! Kompromitujemy się: grozimy w rezolucjach sowdepu masowym terrorem, a kiedy przyjdzie co do czego, hamujemy inicjatywę rewolucyjnych mas, zupełnie prawidłową. To nie-moż-li-we! Trzeba podsycać energię i masowość terroru […]. Koniecznie zastosować bezlitosny, masowy terror wobec kułaków, popów i białogwardzistów. Podejrzanych zamknąć w obozie koncentracyjnym za miastem. Telegrafujcie o wykonaniu […]. Trzeba wytężyć wszystkie siły, wprowadzić natychmiast masowy terror, rozstrzelać i wywieźć setki prostytutek rozpijających żołnierzy, byłych oficerów itp. Ani minuty zwłoki… Rozstrzeliwać, nie pytając nikogo i nie dopuszczając do idiotycznej zwłoki”. „Nie jest zupełnie jasne, kogo właściwie zabijać. Prostytutki rozpijające żołnierzy i byłych oficerów?  Czy prostytutki rozpijające żołnierzy, a już oddzielnie – byłych oficerów? I do kogo strzelać, a kogo wywozić? Czy wywozić już po rozstrzelaniu? (…)  bądźcie przykładnie bezwzględni”. „Jeżeli nie zostaną podjęte heroiczne działania, to ja osobiście będę przeprowadzał w Radzie Obrony  i w KC nie tylko aresztowanie wszystkich odpowiedzialnych osób, ale i egzekucje.  Niedopuszczalna jest bezczynność i niedbalstwo”. O rewolucji: „Drodzy towarzysze! Zmuszony jestem zgodnie z sumieniem stwierdzić, że wasza rezolucja jest tak politycznie nieudolna i tak głupia, że wywołuje mdłości. Tak postępują tylko rozkapryszone panienki i głupi rosyjscy inteligenci. Przepraszam za szczere wyrażenie swego zdania; przyjmijcie komunistyczne pozdrowienia od mającego nadzieję, że otrzymacie nauczkę w postaci więzienia za bezczynność. […] Nie można nie aresztować, celem zapobieżenia spiskom, całej tej gawiedzi z kręgów kadeckich.

 

      Byłoby wręcz karygodne nie aresztować jej. Lepiej żeby dziesiątki i setki inteligentów przesiedziały dzionki i tygodnie. Dalibóg, lepiej

 

      Intelektualne siły robotników i chłopów rosną i krzepną w walce o obalenie burżuazji i jej popleczników, lokajów kapitalizmu uważających się za mózgi narodu. W istocie to nie mózg, a gówno”. O publikacjach: Jeśli po wydaniu sowieckiej książki nie ma jej w bibliotece, trzeba żebyście Wy (i my) z absolutną dokładnością wiedzieli, kogo posadzić. […] Dlaczego to się zatrzymało (chodzi o druk Lenina – H.P.)? Przecież dawałem 2-3 dni! Na miłość boską, przynajmniej posadźcie kogoś do więzienia. […] Gazetom damy dyrektywy, by już jutro zaczęły ich na setki sposobów i ze wszystkich sił wyśmiewać i tępić przynajmniej raz na tydzień w ciągu dwóch miesięcy. […] Według mnie, potrzebny jest tajny okólnik przeciw oszczercom rzucającym szkalujące oskarżenia pod placykiem krytyki”. Dostałem książkę S. Masłowa. „Widać wyraźnie, że to na wskroś burżuazyjna, paskudna książczyna, ogłupiająca <uczonym> kłamstwem. Tylko dureń albo złośliwy sabotażysta mógł przepuścić taką książkę”. Nie potrafimy jeszcze publicznie osądzać ohydnej wstrętniej pisaniny. Za to trzeba powiesić cały Narkomjust na śmierdzących powrozach. Nie straciłem jeszcze nadziei, że i nas kiedyś wszystkich za to słusznie powieszą”. O ekonomii bolszewickiej: „Tichwiński (chemik, profesor, rozstrzelany  w 1921 roku  – H.P,) nieprzypadkowo został aresztowany: chemia i kontrrewolucja nie wykluczają się nawzajem. […] Sprzeciwiłem się stanowczo marnotrawieniu ziemniaków na spirytus. Spirytus można i trzeba robić z torfu. Trzeba rozwinąć tę produkcję spirytusu z torfu. […] Powiadomić Instytut Naukowo-Żywniościowy, że w ciągu 3 miesięcy powinny zostać dostarczone dokładne i wyczerpujące dane o praktycznych osiągnięciach w produkcji cukru z trocin. […] Czy przypadkiem Wasz Narkomjust nie śpi? Tu potrzebny jest szereg procesów pokazowych z zastosowaniem surowych kar. Narkomjust, jak się wydaje, nie rozumie, że nowa ekonomiczna polityka wymaga nowych sposobów, nowej surowości kar. Z komunistycznym pozdrowieniem. Lenin”.

      ***

      – Co wy na to, towarzyszu pułkowniku Fejginie?

      – Według Lenina dyktatura proletariatu, walcząc o cele nadrzędne, musi prowadzić wszystkie formy walki i stosować każdy środek prowadzący do urzeczywistnie­nia celu nadrzędnego. Przeczytajcie, panie Piecuch, Rozważania nad pierwszym dziesięcioksięgiem historii Rzymu Liwiusza. Znajdziecie O Niccolo Machiavellego taki passus: „Kiedy chodzi bowiem o ocalenie ojczyzny, nie wolno kierować się tym, co słuszne lub niesłuszne, litościwe lub okrutne, chwalebne lub sromotne. Nade wszystko inne zważać należy wtedy na to, aby zapewnić jej przetrwanie i uratować jej wolność”.

      I o tym mówi Lenin. A o cukrze z trocin czy o spirytusie z torfu to przecież przedni humor. Co zaś do Hitlera, to fuchrer wykorzystał przekazanych mu przez Stalina komunistów do walki na swoim terenie z Komuni­styczną Partią Niemiec. Było to tragedią, taką jak rozstrzelanie KPP. Ale ta zbrodnia nie obciąża Lenina, a Stalina.

         ***

         Ubolewam że Fejgin nie dożył „dobrej zmiany”. Nie ulega wątpliwości, że radowałby się iż Daniel Obajtek odkupił od niemieckiego koncernu Polska Press. Tak, Obajtek, genialny ignorant, czyli osoba niezaznajomiona z pewnymi dziedzinami znanymi czytelnikom, za to obeznana z innymi rzeczami, o których czetnicy nie maja pojęcia. A „Teraz Polska” jest silniejsza niż kiedykolwiek była, Dziennikarze prasy lokalnej mogą swobodnie pisać prawdę i tylko prawdę…

         Tak, dziennikarze, wedle Jacka Kuronia to „wyjątkowo parszywa banda”.  Czają są po obu stronach barykady. Jak jedna klika pójdzie w odstawkę, natychmiast znajdzie się druga hurma, stale gotowa zażarcie walczyć o „nową sprawę”, „nowy ład”, itp., ale może lepiej powiedzieć – „za żarcie”. Tak, to kolumny, absolwenci Uniwersytetu Obmowy.

         ***

         Domniemywam, że jeszcze bardzie ucieszyłby eks-dyrektora Departamentu X MBP działalność Zbigniewa Ziobry wprowadzającego tak potrzebną Krajowi Pieroga i Zalewajki politykę zaostrzania kar. Manipulacje kodeksowe w epoce „dobrej zmiany” są tak skuteczne jak leczenie anginy przy pomocy kociego ogona tak przydatne jak hulajnoga do podróży na Marsa.

         Anatol pułkownik Fejgin był zdania, że naród trzeba podzielić na dwie części. Pierwszą, obrzydliwą tłuszczę opozycyjną należy zapudłować, a drugą, prawdziwie patriotyczną, wyznaczyć do pilnowania części pierwszej.

         ***

         Jeżeli chodzi o mnie, to nie ukrywam, że popieram „dobrą zmianę”, „Ojca Ojczyzny” i „Nowy Ład” premiera M. Morawieckiego.

 

         Chciałem te sympatie utrwalić.

 

         Opisać Kraj Pieroga i Zalewajki na tle Wielkiej Brytanii, Niemiec i Rosji. Napisałem Wielką wymianę ognia. Wyszło, że Wielka Brytania kojarzy mi się z królową Wiktorią i pedałami, Niemcy z Hitlerem i niczym więcej, Rosja z zawracaniem biegu rzek, Leninem i Putinem, a Polska z wieloczęściowymi Dziadami

         Adam Mickiewicz Mickiewiczem był i po nocach mi się śnił, ale i tak Dziady zostały przebite m.in. przez udane geszefty z mediami „zdrowego materialnie” D. Obajtka, oraz ekscytujące plany ministrów P. Czarnka, M. Kamińskiego i  Z. Ziobry.

         Wiem, sny czasami ziszczają się, no to marzę, aby zdanie z „przekazów” Lenina o „śmierdzących powrozach”, także się ziściło. A więc uważajcie ministrowie – sumienie mówię niekiedy przez sen.

         No to wracam do sprawozdania z rozmów z A. Fejginem.