Miesięczne archiwum: marzec 2016

WAŁĘSA JESZCZE RAZ

Poprzedni wpis „Wałęsa i…” wywołał Kika uwag czytelników. Zarzucono mi niekompatybilność z aktualną sytuacją, szczególnie z tym, co się dzieje wokół niegdysiejszego prezydenta. Uzupełniam więc  tekst  o to, co wiem w tej sprawie (z niewielkimi opustkami). Pamiętam jednak, że pamięć  łączy się ze stratą szczegółów.

Puszka z Pandorą Paganiniego manipulacji czyli „CzeKiszczaka”

Notowałem na laptopie wypowiedzi przyjaciół szukających argumentów na obronę spiskowej teorii dziejów. Wiem, że być intelektualistą w Polsce to pleść bezkarnie głupstwa przed kamerami w porze największej oglądalności.

W latach sześćdziesiątych poznałem kilku wielkich oficerów MBP, ale się z nimi na jego temat nie naradzałem. Wiele z tych postaci jest do dziś przekonanych, że w pierwszej dekadzie Peerelu, aby żyć, musieli wszystko robić porządnie, a zwłaszcza zabijać. Morderstwa wymagały od nich niemałej dozy determinacji i zręczności.

Kto tego nie potrafił, tracił posadę w Firmie. Każdy oficer musiał zbrojnie wyrąbać swoje miejsce. Moi znajomi z bezpieki to beznadziejne przypadki. Głęboko i głupio wierzyli, że zabijanie w czasie zdobywania i utrwalania władzy ludowej było dziejową koniecznością. Mieli szczęście. Nigdy nie zapłacili za to, co zrobili. Widać, że jeżeli się ma szczęście, to i głupota nie zaszkodzi.

Tłumaczyli, że musieli być twardzi. Z tego przekonania trudno ich wyleczyć. To przekonanie siedzi w nich do dziś. Jest nieuleczalne. Modelowym przykładem takiego myślenia był inteligentny jak zapalarka do gazu „CzeKiszczak”. To nie był bynajmniej substytut miłości i empatii. To był swoisty Paganini sztuki manipulacji. To generał wierzący, że nie ma w sobie nic do zarzucenia. To ogromne stężenie pychy, cwaniactwa i arogancji. To facet nie pamiętający nic z tego, co robił w przeszłości w szczególności nie pamiętający co mówił o Wałęsie i w jaki sposób nakazywał walczyć z nim.

***

Pułkownik Podpora, który miał wszystko to, co jest niezbędne oficerowi operacyjnemu w UB i MSW. W dodatku miał stopień doktora, a jako naczelnik Wydziału Niemieckiego w departamencie kontrwywiadu wiedział wszystko o wywiadzie niemieckim (BND). Wiedział nawet to, o czym nie wiedzieli nawet oficerowie BND, a mianowicie, że RFN chce nam odebrać nasze Ziemie Odzyskane. Doktor nauk okołoemeswowskich był facetem, z którym bezpieczniej było iść na piwo a nie prowadzić wojnę, bo Podpora dysponował właściwą orientacją polityczną popartą alkoholicznie, po której nigdy nie miał kaca i który po wypiciu szklaneczki, a najlepiej dwóch, opowiadał, że w przededniu stanu wojennego, w czasie odprawy z kierownictwem resortu Kiszczak pouczał zebranych mniej więcej tymi słowami:

– Wałęsa?! To jest puszka z Pandorą. Otworzycie wieko i wyskoczy dziesięć mniejszych puszek. A w każdej będą mniejsze Pandorki – Geremek, Modzelewski, Kuroń, Michnik, Borusewicz itp. Otworzycie którąś z mniejszych Pandorek i zaraz wychyną Bujak, Frasyniuk, Rulewski, Pinior, Gwiazda, Jurczyk, Celiński etc. A każdy z nich wywlecze dziesięć, sto tysięcy ludzi. To groźna sytuacja. Musi być przełamana. Metody polityczne zawiodły, tak samo jak i operacyjne. Musimy zniszczyć puszkę z Pandorą. Bądźcie gotowi!

Nie wiem, czy Podpora nie ubarwił relacji. Uważał ministra za egocentrycznego durnia i politycznego manipulatora faktami. Wedle doktora generał nie był ani mądry, ani pewny siebie, oni kompetentny, ani wyposażony w inne cechy potrzebne na jego stanowisku. Podpora nie czuł sympatii do Kiszczaka. Miał swoje powody, aby mu nie życzyć dobrze. Słowa ministra o „Pandorkach” podobno podgrzały atmosferę. Oficerowie oliwili pistolety. Niektórzy pobierali z magazynów kałasznikowy i kajdanki.

Między ministrem i jego pierwszym zastępcą nie było miłości

A W. Pożoga? On, niczym dobry Atlas dźwigał na swoich barkach cały ciężar gier i kombinacji operacyjnych, niektórych wyjątkowo paskudnych. Wiedząc, że całość materiałów dotyczących gier wywiadów z lat osiemdziesiątych była do 1989 r. na kilku dyskach komputerowych, w czasie jednej z ostatnich rozmów z byłym szefem Służby Wywiadu i Kontrwywiadu (jesień 2014 r.) opowiedziałem mu o niegdysiejszej rozmowie z jego podwładnym i spytałem dlaczego na liście Podpory nie ma Lecha i Jarosława Kaczyńskich? Chciałem też wiedzieć gdzie są dyski, skoro nie ma ich w IPN? I dodałem, że bez zawartych na tych nośnikach dokumentów niemożliwe wydaje się wyjaśnienia wszystkich niuansów związanych z transformacją ustrojową.

Generał przyznał mi rację. Na moment zamilkł. Chwilę chodził po pomieszczeniu. Być może myślał co  odpowiedzieć. Było bezgłośnie. Słychać było tylko kroki na wykładzinie. Po minucie wymienił dwa nazwiska:

– Jaruzelski i Kiszczak. Ale raczej Kiszczak. Jednak głowy za to nie dam. Nie było mnie już wówczas na Rakowieckiej. Byłem ambasadorem w Bułgarii. Ci generałowie byli najwybitniejszymi prywatyrazatorami archiwaliów końca Peerelu. Oni mogli mieć każdy dokument. Wziąć go bez kwitowania, nielegalnie. Taki był zwyczaj. Dobrze pan o tym wie. Przecież pan sam, panie Henryku, w swoich książkach publikował dokumenty z prywatnego zbioru Jaruzelskiego.

– Pan także mógł mieć wszystko?! A także pana następca. A Pan? Też pan, generale, coś zachomikował?

– O swoim następcy i jego postępowaniu z dokumentami nic nie wiem. Generała Dankowskiego uważałem za zausznika Kiszczaka i nie fraternizowałem się z nim A ja? Ja też coś z dokumentów miałem w domu. Niewiele. Ale żona się bała. Kazała spalić. I ja spaliłem. Dokumenty, które pan otrzymywał ode mnie w latach osiemdziesiątych były odtajniane na mocy rozkazu ministra. Dałem to przecież panu na piśmie. Miałem trochę prywatnych notatek dotyczących wydarzeń grudnia 1970 r. na Wybrzeżu, gdy byłem w Gdańsku zastępcą komendanta wojewódzkiego MO ds. bezpieczeństwa, które także panu przekazałem. Powinien pan również pamiętać, że pisząc książkę Pożoga. W. Jaruzelski tego nigdy nie powie chcieliśmy opowiedzieć ciekawą historyjkę wywiadowczą związaną z L. Wałęsą, ale brakowało dokumentacji. Molestowaliśmy nawet gen. Henryka Jasika, aby odtajnił niektóre sprawy (chodziło o meldunki operacyjne – przyp. H.P.). Generał nie mógł, albo nie chciał tego zrobić. A może tych dokumentów już nie było w MSW? No i książka obyła się bez tego wątku.

– A KGB? Oni mogli mieć coś z zasobów Biura „C”? Mogli dysponować dyskami komputerowymi, o których wspomniałem?

– Do momentu, gdy rezydentem KGB w Warszawie był gen. W. Pawłow, Rosjanie mieli od nas wszystko to, co chcieli. Mam tu na myśli MSW i MON. Mówił mi o tym także gen. Buła, bo go pytałem jak te sprawy wyglądają w jego służbie. Co i ile czego dokładnie brali od nas, tego nie wiem. Ale dużo materiałów brali. Pamięć jest zawodna. Ja nie byłem dysponentem Biura „C”. Pamiętam jednak, że na początku lat osiemdziesiątych Pawłow zażądał wszystkich materiałów dotyczących Karola Wojtyły, głównie ze SB i mojej służby. Coś na temat Wałęsy i innych opozycjonistów też szło do Moskwy. Ale szczegółów nie potrafię podać. O takich sprawach decydował minister. Z chwilą objęcia funkcji genseka przez Gorbaczowa niewiele się zmieniło. Może tylko większą wagę przykładano do nośników elektronicznych. W tej dziedzinie byłem jednak słaby i nie wszystko, nawet we własnej służbie kontrolowałem. Chyba minister był tu lepszy. Mogę jednak powiedzieć, że nadal Rosjanie dawali nam to co chcieli, a my Rosjanom to, co mieliśmy.

– A Kaczyńscy? – przypomniałem generałowi.

– Panie Henryku! Toż to w latach osiemdziesiątych byli B-klasowi opozycjonići. Niech pan policzy w ilu materiałach resortowych i Biura Politycznego KC PZPR przewija się nazwisko Wałęsy. W ilu innych opozycjonistów. A w ilu widnieją nazwiska Kaczyńskich? To są fakty. Nikt ich już nie zmieni. Nie pamiętam aby w najważniejszych dokumentach widniało nazwisko któregoś z braci. Lech Kaczyński był wprawdzie w latach siedemdziesiątych zaangażowany w działalność Wolnych Związków Zawodowych, a w stanie wojennych internowany, ale piętnaście tysięcy innych działaczy także było internowanych. Natomiast o Jarosławie usłyszałem dopiero jak przygotowywaliśmy się do transformacji, gdzieś tak od połowy lat osiemdziesiątych. Nie znaczy to jednak, że oni nie działali. Ale, jeżeli była to działalność opozycyjna, to była na tyle lokalna, że na mój szczebel nie docierała. Jednak począwszy od „Okrągłego Stołu” oni błyskawicznie  doszlusowali do ekstraklasy polityków. Ostro szli w górę. Jeden został prezydentem, a drugi premierem. To był ich osobisty sukces.

– No to jeszcze spytam o Lecha Wałęsę.

– Setki razy pułkownikowi tłumaczyłem, że on dla mnie stanowi tajemnicę. Do dziś nie rozumiem, jak to się stało, że w 1980 r. stanął na czele strajku w stoczni i w krótkim czasie wyrósł na wszechpotężnego trybuna ludowego. Od tego czasu resort prowadził z nim bezwzględną wojnę, którą przegraliśmy. Przecież gdy byłem w Gdańsku… Tak on już wówczas odgrywał jakąś rolę. W 1970 r. rozmawiałem z nim tylko jeden raz. Nic jednak nie znamionowało, że za dziesięć lat da się nam aż tak we znaki. Zresztą mówiliśmy już o tym tyle razy… Gdyby mi wówczas ktoś powiedział, ze odegra on jakąś istotną rolę w historii powiedziałbym, że to wariat.

– A gen. Pawłow był zainteresowany Wałęsą?

– W latach osiemdziesiątych byłoby dziwne, gdyby nie był. No i nie tylko Pawłow. Także inne służby demoludów.  Także Kubańczycy. Mówiłem pułkownikowi o tym…

***

Pożoga był bez wątpienia oportunistą, ale podszyty pewnym dyskretnym nurtem opozycyjności wobec najbrutalniejszych rozkazów Kiszczaka i Jaruzelskiego. Generał nie lubił specjalnie ani jednego, ani drugiego, choć zachowywał się tak, jakby ich lubił, bo zawsze dbał o utrzymywanie dobrych stosunków z przełożonymi. Nie przeszkadzało mu to podejrzewać, że minister musiał mieć coś z natury zwierzęcia. Podobnego zdania na temat „CzeKiszczaka” był również płk M. Wieczorek i płk A. Gotówko.

Kto ma chrapkę na życiorys Lecha Wałęsy?

Cz. Kiszczak, po przekroczeniu dziewięćdziesięciu lat, zdawał sobie sprawę, że nie jest już potrzebny ale, dzięki skradzionym dokumentom z Biura „C”  MSW nadal czuł się groźny. Na co dzień był ponury jak gradowa chmura. Wychodząc z domu przybierał taką minę, że nawet psy czmychały. Jedynie w czasie rozmów z dziennikarzami – pochlebcami był zadowolony z siebie. Opowiadał im bajki. Mówił, że jego receptą na szczęście jest – dobre zdrowie i zła pamięć. W telewizji można było obserwować jak siedzi na daczy wyłożonej drewnianą boazerią, umajoną trofeami myśliwskimi i opowiada dziennikarzom o swoich niebywałych sukcesach.

Od ćwierć wieku starał się wykreślić ze swego mózgu sprawy nieudane, złe, brutalne, nędzne moralnie, paskudne etycznie i estetycznie. Ale, jestem o tym przekonany, te sprawy tkwiły w jego świadomości jak ogromna drzazga z lipowego drzewa w tyłku. Być może gdy zasypiał jawiły mu się przed oczyma bezkompromisowe, pryncypialnie komunistyczne, bezlitosne akcje przeciwko ludziom uznanym za wrogów socjalizmu. Kiszczak był na to zbyt rozumny, by tak nie było.

Generał udanie symulował chorobę. W udawaniu zawsze był dobry i wiele sądów udawało, że mu wierzy. Ale znalazły się także sądy, które nie uwierzyły i wymierzały najłagodniejszy z możliwych wymiar kary. I wówczas wkraczały najmimordy i lekarze. Tak się składa, że leczyliśmy się u tego samego lekarza. Wybitnego kardiologa. Profesora zresztą. Leliśmy na tym samym oddziale kardiologicznym. Mój dawny minister bynajmniej nie zachowywał się jak hipochondryk.

Z chwilą wkraczania adwokatów wszystko zaczynało się od początku. Pozorowana zła pamięć pozwoliła „CzKiszczakowi” zapomnieć o wielu niegodnych czynach i wyłgać się od odpowiedzialności za nie. A zapomnienie, szczególnie w służbach specjalnych jest normą i często stosowaną formą kłamstwa. Ale może to nie było jedynie zapomnienie? Może polisą ubezpieczeniową była prywatyzacja materiałów bezpieki?

Mniej więcej orientowałem się co i na kogo było. Nie było wiele o prezydencie Stanów Zjednoczonych, ale już o jego urzędnikach było całkiem sporo, np. o niedawnym ambasadorze USA w Warszawie i jego kontaktach z opozycją w latach osiemdziesiątych, kiedy ambasador był zaledwie sekretarzem tej placówki amerykańskiej było kilkanaście metrów bieżących dokumentów w samej tylko Służbie Wywiadu i Kontrwywiadu. Nie muszę chyba dodawać, ze te „kwity” były bardzo łakomym kąskiem dla gen. Pawłowa i jego następcy.

Więc minister przeglądał „kwity” i segregował: to dla Pawłowa, to do Biura „C”, a to do prywatnej kolekcji. Kolekcji składającej się z kradzionych dokumentów. „Czekiszczak” był zapobiegliwym kolekcjonerem. Miał kilka pudeł z dokumentami poupychanych tu i ówdzie.

***

Pudło na pudle /Na pudle pudło / A na tym pudle / Taka wielka, zapobiegliwa… baba. Bo generał miał wielkie oparcie w żonie Marii Teresie. Stała przy nim jak Mur Chiński przy Państwie Środka, jak krasnoludki przy sierotce Marysi, jak warta honorowa przy Grobie Nieznanego Żołnierza.

Pani dr Kiszczakowa chwali męża w mediach i książkach, bo – jak sama mówi – jest poetką i pisarką. Ma takie prawo, a nawet moralny obowiązek. Wprawdzie wierszoklectwo nie czyni z kobiety poetessy, a grafomaństwo pisarza, ale wobec ataków na Czesława Kiszczaka, to dobrego słowa o generale nigdy za wiele.

No i generałowa, kumając z pracy operacyjnej trzy po trze, para piętnaście, kombinując wykombinowała coś wyjątkowego. Ćwierć wieku temu, jako ekonomistka zaćwierkała pierwszy raz. Aby zgeszefcić mundur małżonka wymyśliła „Aukcję prominent”. Mianowała się jej dyrektorem. W ogłoszeniu o aukcji kłamliwie i megalomańsko napisała, że gen. Kiszczak „…w latach 90-tych minister spraw wewnętrznych, wicepremier, premier, który przekazał to stanowisko Tadeuszowi Mazowieckiemu” (mundur nabył Hoover Institution z USA). Nie poprzestała na tym. W lutym 2016 r., mając chyba świadomość, że „moralność archiwum bezpieki” jest przez niektóre osoby wyżej oceniana od moralności czysto ludzkiej, chciała spieniężyć w IPN za 90 tys. złotych skradzione przez „CzeKiszczaka” dokumenty Biura „C” MSW. No powiedźcie sami: miła białogłowa? Prawda? Spieniężyła mundur. Chciała spieniężyć „kwity”… Gdyby minister żył, byłby chyba kontent z takiej połowicy?

Geszeft generałowej się nie udał. Wybuchła afera. Wymierzona ją nie, nie w Kiszczaka, a w Lecha Wałęsę. Po wybuchu hecy z kradzionymi „kwitami” doktor Kiszczakowa zapraszała dziennikarzy i robiąc mnóstwo przyjaznego jazgotu chciała aby jej uwierzono w opowieści nie do uwierzenia.

A Wałęsa? Jest. I niestety tłumaczy się po swojemu. A światowe echa jego tłumaczenia wzmacniają zadziorne, czupurne, zawadiackie, buńczuczne, chełpliwe opowieści. Bo też z Wałęsą jest zawsze to samo. To postać, która mówi zawsze to, co mu w duszy gra i nie obchodzi go to, czy to się komuś podoba czy nie. Mieć mu to za złe to tak, jakby zgłaszać pretensje do jesieni, że czasami leje jak z cebra. Można być uczciwszym, mądrzejszym, inteligentniejszym, potężniejszym lecz bardzo trudno być od Wałęsy, capo di tutti capi, lepszym.

Były przywódca „Solidarności” sądzi, że ktoś chce mu ukraść bohaterski życiorys. Ale nie chce zdradzić kogo ma na myśli. Bo biada temu, o kim „kwity” bezpieki mówią za wiele. Więc na razie Wałęsa pokazuje kserokopie i oryginały dokumentów z szafy dr Marii Teresy Kiszczak, na pewno „kwitów” autentycznych. Ale czy aby prawdziwych? A „kwity” niesfornie ześlizgują się ze stołu jak podróbki fałszywych zegarów Salvadora Dalego.

Jak było? Jak mogło być?

Uf, ktoś bardzo nie lubi Lecha!

Wyobraźcie sobie taką sytuację:

Wyprowadzają Wałęsę przez bramę stoczni.

I Wałęsa idzie. Bo musi. Już w trzecim dniu strajku jest „zgarnięty” przez bezpiekę. W takim wypadku funkcjonariuszom trudno odmówić.

Przed stocznią oczami wyobraźni widzi ciała zastrzelonych kolegów przykrytych workami papierowymi…

Myśli: „O k…!”

Wprowadzają go na komendę milicji. Z poszczególnych pomieszczeń dochodzą krzyki, jęki bitych ludzi…

Myśli: „O k…!

Przypomina sobie: mam żonę, dzieci. Wcześniej oddal Danucie zegarek i obrączkę ze słowami: „sprzedaj, jak nie wrócę”.…

Myśli, że ma duże szanse, aby nie wrócić. Powtarza: „O K…”

Po przesłuchaniu podtykają jakiś świstek i każą podpisać.

Podpisuje.

Potem go molestują.

W końcu, po kilku latach, pokazuje bezpiece gest Kozakiewicza, który jeszcze nie był gestem Kozakiewicza, a po prostu polskim „wałem”. Bezpieka w zamian sugeruje zwolnienie go z pracy. Pozbawiony „anioła stróża”, czuwającego nad Wałęsę kapturowo, zdolny elektryk wylatuje ze stoczni. Kierownictwo chce mieć spokój. A Wałęsa jak to Wałęsa. Usiedzieć nie może. Ciągle mu się coś nie podoba.

***

Tu dygresja. Pisząc Siedem rozmów z generałem… każdorazowo prosiłem Pożogę o materiały ilustrujące przebieg różnych operacji. Jeden z rozdziałów książki, zatytułowany Rozstrzelany grudzień (razem z 6 innymi rozdziałami zatrzymała go cenzura: wydałem go jako oddzielną pozycję dopiero w 1990 r.). Generał dał mi wówczas sporo materiałów dotyczących Wybrzeża, w tym dwa tomy notatek własnych, służących jako podstawowy materiał do opracowywania sześciogodzinnych meldunków KW MO w Gdańsku (podpisanych przez komendanta płk Kolczyńskiego i jego zastępcę płk Pożogę) i słanych w formie szyfrogramów do MSW w Warszawie. Notatki Pożogi były znacznie obszerniejsze niż meldunki i, oprócz analiz i doniesień podwładnych  Pożogi, zawierały niektóre doniesienia agenturalne. Pamiętam, że dwukrotnie albo trzykrotnie przewijało się tam nazwisko Lecha Wałęsy. Był zatrzymany. Przesłuchiwany. Podpisał zobowiązanie do zachowanie tajemnicy. Były też jakieś „kwity” z późniejszych spotkań z figurantem…

Spytałem generała jak mam rozumieć jego notatki? Czy Wałęsa był agentem? Pożoga coś tam kręcił. Nie chciał dać wyraźniej odpowiedzi. W końcu powiedział, że z Wałęsą rozmawiano w taki sposób, w jaki rozmawiano z setkami innych zatrzymanych w czasie rewolty grudniowej, którzy byli zaewidencjonowanych w dokumentach operacyjnych. Generał dodał jeszcze, że w drugiej połowie lat siedemdziesiątych, po zaangażowaniu się Wałęsy w działalność Wolnych Związków Zawodowych zrezygnowano z „usług” figuranta. Stało się tak ze względu na jego krnąbrność i niechęć do rozmów (dlatego pisząc książkę Tajna historia mojego życia. Wałęsa i… Kryptonim „Bolek”. Operacje tajnych służb MON i MSW napisałem m.in.: Wydawało mi się, że Wałęsa, który całe życie, aż do sierpnia 1980 r. , rzucał kamienie z upoważnienia, choć raz chciałby coś zrobić bez pozwolenia. I zrobił, i mówił…).

Cytując siebie majdruję dygresję do dygresji

W Wałęsie i…, na podstawie żalów wypłakanych przez gen. Pożogę w mankiet mojej marynarki i innych przekazów mogłem napisać tak: – Lech Wałęsa dzieli ludzi na niedowiarków, którzy wszystko kwestionują, uważając, że jakakolwiek walka o demokrację to mit; są też sceptycy, których myślenie zmienia się w miarę napływu faktów o rezultatach walki; są ci, którzy ostrzegają – przyjrzeli się faktom i uważają, że są alarmujące; no i w reszcie są płochliwi panikarze, którzy sądzą, że za tydzień nastąpi katastrofa i zamiast ku demokracji zmierzamy wprost do piekła, a więc on, słusznie uważający się za więźnia swego intelektu i nieprawdopodobnego instynktu przywódczego, pogardza takimi indywiduami, pogardza głupszymi od siebie, a za takich uważa, niezupełnie niesłusznie – większość otaczających go bliźnich; od 1970 r., już jako figurant “Bolek”, pseudonim nadany mu przez oficerów (podobno – przyp. H.P.) bez jego wiedzy i zgody, który jego wrogowie biorą jako dowód agenturalnej działalności, miał ze strony  Służby Bezpieczeństwa solidną obstawę, zajmowali się nim m.in. kpt. Edward Graczyk, kpt. Henryk Rapaczyński i kpt. Zenon Ratkiewicz; co prawda  zastępca komendanta wojewódzkiego MO w Gdańsku, ówczesny pułkownik Władysław Pożoga  twierdzi, że to nie był pierwszy skład jego drużyny, ani nawet nie był to pierwszy skład Wydziału III KW MO, a dwóch pierwszych funkcjonariuszy to były posiłki  importowe z Olsztyna, w dodatku ten pierwszy monstrualnie obłudny i dość zaawansowany alkoholicznie,  bo bezpieka Trójmiasta nie mogła sobie poradzić z zatrzymanymi i wytypowanymi do werbunku buntownikami, więc wspólnie z komendantem pułkownikiem Romanem Kolczyńskim poprosili ministra o wzmocnienie i dostali je, dostali takich beneluksów, słabych na rozumie fidrygałów – twierdził Pożoga no bo który szef wyśle na takie wygnanie najlepszych ludzi? wysłani nie należeli do  najlepszych, nie traktowali roboty operacyjnej najlepiej jak potrafili, a potrafili nie tak wiele, przecież w tym czasie Olsztyn był głęboką  prowincją w porównaniu z Gdańskiem, oficerowie szli do Olsztyna na zsyłkę, a nie po naukę, poza tym Trójmiasto miało zbyt wiele pokus, aby pracę operacyjną importowcy brali na poważnie, zamiast na akcje werbunkowe woleli wkręcać się do zwiadowców Wojsk Ochrony Pogranicza i iść razem z nimi odprawiać statki bandery kapitalistycznej, była to robota czysta i przyjemna, bo zamiast z brzydkimi robolami miało się do czynienia przeważnie z inteligentnym kapitanem, zamiast klitki pokoju służbowego, bez żadnych wygód i luksusów, bo jakim luksusem mogła być flaszka najtańszej wódki zachomikowanej pod stertą szpargałów, kupiona zresztą za własną  pensję, pozwalająca wpuścić sobie nieco światła w zaambarasowaną duszę?, o nie, z imperialistycznym kapitanem rozmawiało się w wytwornej mesie z barkiem tak zaopatrzonym, że mógłby skusić nawet przewodniczącego Ogólnopolskiego Komitetu Przeciwalkoholowego, więc po powrocie z takiej odprawy, zamiast nudy przesłuchania, które  w dodatku trzeba było protokółować i trudu przekonywania, aby  figurant – kretyn raczył podpisać to, co  mu inteligentny oficer operacyjny naplótł w protokole i w ewentualnej lojalce, o wiele ciekawiej było wyskoczyć na miasto, butelkę piwa albo i dwie wysączyć, poprawić jabolem albo zarekwirowanym na melinie “czarem pegeeru”, chwycić za dupę jakąś babę, która już po pierwszej flaszce wydawała się diabelsko piękną i tańczyć przy adapterze marki “Bambino”, a rano, w strasznej godzinie kaca, rzucając po męsku smutne spojrzenie na przełożonego, ale wiedząc, że rozliczani będą na zasadzie ilościowej, a nie jakościowej i że nikt nigdy w życiu nie będzie w stanie sprawdzić takiej masówki, już na trzeźwo i zdecydowanie uzupełniać dokumentację operacyjną metodą: krzesło, dupa, kartka, ołówek, sufit, wpisując nawet słuszne z punktu widzenia bezpieki informacje, ale niekoniecznie zgodne z prawdą, bo nie widząc nawet figuranta, o którym pisali, stąd posiłkowanie się własnymi doświadczeniami, stąd w tego typu dokumentach tak często  pojawiający się  problem alkoholu i alkoholizmu, który oficerowie sporządzający notatki dla wyższych przełożonych znali z autopsji i który to problem alkoholizmu z dezynwolturą  przypisywali figurantom i nie była to prawda..

***

Wiem, że dziewięćdziesiąt dziewięć procent dokumentacji zgromadzonych w Biurze „C” MSW rzetelnie obrazowało to, co się w pracy operacyjnej działa. Ale i takie „kwity”, sporządzane opisaną tu metodą archiwizowano. Te dokumenty także są autentyczne i prawdziwe, aczkolwiek nie zawsze odzwierciedlają prawdziwe wydarzenia. Czy więc można na ich podstawie budować jakiekolwiek oskarżenia? Czy w wypadku Wałęsy przeważa dokumentacja rzetelna, czy też sporządzana metodą: „nie ważne czy prawda jest prawdziwa, czy częściowo nieprawdziwa? Ważne jest aby się nie napracować, a przełożeni byli zadowoleni. Przecież w ten sposób pracowali również Światło z Romkowskim w pierwszej dekadzie Peerelu.”

Osielsko dałem się nabrać prokuraturze

Po ukazaniu się Rozstrzelanego grudnia byłem przesłuchiwany w prokuraturze wojskowej. Było sympatyczne.  Po powrocie do domu zebrałem około czterystu kart otrzymanych od Pożogi, w tym jego własnoręczne notatki i wysłałem do prokuratury wojskowej. 20 marca 1992 r. otrzymałem następujące podziękowanie: Uprzejmie dziękuję Panu Pułkownikowi za przekazanie do akt śledztwa materiałów, które przyczyną się do pełniejszego wyjaśnienia przebiegu wydarzeń grudniowych 1970 r. na Wybrzeżu,

Jakież było moje zdziwienie, gdy sprawdziłem, że w czasie procesu mającego wyjaśnić sprawę rewolty grudniowej, żadnego „kwitu” przekazanego prokuraturze nie była w aktach sądowych.

***

Ludzie uważający Biblię za najważniejszą książkę mają Wałęsie za złe, że podpisał „kwity”. Czyżby nie pamiętali, że św. Paweł, jako faryzeusz był mocno zaangażowany w prześladowanie chrześcijan, świadkował kamienowaniu (nie jest pewne, czy sam nie rzucał kamieni na nieszczęśnika), bo dopiero w trzydziestym piątym roku życia …olśniła go nagle światłość z nieba… i dokonując konwersji położył cyklopowe zasługi dla chrześcijaństwa. Został za to ścięty, ale i uznany za świętego. Bez tej postaci trudno sobie wyobrazić współczesne chrześcijaństwo…

A św. Piotr, który trzykrotnie zaparł się Chrystusa…

A św. Augustyn, który w młodości kradł gruszki…, a…

A Wałęsa? Przecież on był o pięć lat młodszy niż Paweł, który zmądrzał dopiero po trzydziestym piątym roku życia. Wałęsa nabrał rozumu znacznie wcześniej. Zdradził bezpiekę i nigdy nie zaparł się walki o wolność, choć, uwięziony w Arłamowie przeżywał równie ciężkie chwile niczym św. Piotr, i chyba nigdy nie kradł gruszek jak św. Augustyn. Aczkolwiek to ostatnie nie jest takie pewne, to nikt przy zdrowych zmysłach nie zakwestionuje zasług Wałęsy w walce o wolność.

***

Ale nic to. Wałęsa jest silny. Wie, że skazano go na wielość. Nie musi się niczym przejmować. Jego osiągnięć nikt na świecie nie może zgasić. Płonącej świecy nie da się przykryć workiem pełnym pomówień. A że Wałęsie jest smutno? Że kiedyś popełnił głupstwo? Trudno. Każdemu w jego sytuacji byłoby smutno. Może pocieszać się tym, że nikt we własnych kraju nie jest prorokiem.

PS

Jest to roboczy fragment książki „Portret z kanalią.