KIM JEST W. PUTIN

W 2000 r. opublikowałem książkę Kim jest Putin. Wielki blef generałów. Przypominam fragment, ale nie tylko.. Myślę, że pewne tezy nadal są aktualne.

         ***

         Trzeba oszukiwać bliźniego, wbijać nóż w plecy przeciwnikom, kłamać, nie mieć zasad, działać podstępnie, mścić się, szpiegować, fascynować, zadziwiać, czyli wszystko jest dozwolone, aby osiągnąć wyznaczony cel. Trzeba mieć odwagę i determinację, być na przemian życzliwym i bezlitosnym [A. Neuharth].

         Była druga połowa lat 70. Od dwóch dekad często jeździłem do Drezna i innych miast NRD. Najpierw jako sportowiec, potem  działaczo-sportowiec, niekiedy, w latach 70. służbowo itp. Ale tak naprawdę, to do Drezna ciągnęła mnie słynna galeria sztuki, pomieszczona w pięknym pałacu, który sam w sobie był niepowtarzalnym dziełem […].

         Miałem kiedyś szansę stać się bogatym człowiekiem. W internecie można było przeczytać informacje, że Szamil Basajew obiecuje 2,5 miliona dolarów za głowę Putina: Ktokolwiek wykona wyrok, zdobędzie wdzięczność Allacha, a śmierć Putina  będzie zapłatą za krew ludności czeczeńskiej.

         Tak, rzeczywiście miałem taką szansę. Co prawda, na wdzięczności Allacha zależy mi jakby nieco mniej, ale dwa i pół miliona dolarów, to już jest coś. Może skusić niejednego. Było tak:

         Słynna galeria drezdeńska była żelaznym punktem każdej naszej wyprawy czy to sportowej czy turystyczno-szkoleniowej, tak rodzaju wojsk lub tylko Łużyckiej Brygady WOP.

         Wyprawa, o której chcę wspomnieć była jedynie brygadowa, skromna, sportowo-wycieczkowo-towarzyska. W zawodach brały udział cztery drużyny. Oprócz gospodarzy byli to pogranicznicy z Czechosłowacji, naszej brygady i wojsk Armii Czerwonej stacjonujących w NRD.

         Po zawodach przygotowano bankiet. Program takiej celebry, aż do dziesiątego toastu był zawsze śmiertelnie nudny. Drętwe mowy, których mało kto słuchał. Potem wainbranty, stolicznaja i nasza wyborowa robiły swoje. Można się było zebrać w mniejsze grupki i porozmawiać pa duszam. Zasada doboru takich grupek była prosta. Czechosłowacy zazwyczaj siadali z Niemcami a Rosjanie z Polakami.

         Przy naszym polsko-sowieckim stoliku, liczącym nie więcej niż tuzin facetów, z których jakieś sto dwadzieścia procent związana była ze służbami specjalnymi, brylował młody, niepozornie wyglądający porucznik KGB. Nie wiem, czy pilnował swoich czy Niemców. A może jednych i drugich. Podobnie jak głowy bym nie dał, czy wówczas występował pod nazwiskiem Władimira Putina, czy też miał jakieś lepsze operacyjne personalia. Przypomniałem go sobie dopiero oglądając w telewizji, w towarzystwie prezydenta B. Jelcyna, który przedstawiał kolejnego, ostatniego za prezydentury Jelcyna, premiera Rosji, a zarazem trzeciego kolejnego szefa rządu wywodzącego się ze służb specjalnych.

         Dlaczego go zapamiętałem przez ponad dwudziestoma laty? Powodów było kilka. Po pierwsze, Władimir (nawet jeżeli wówczas jego imię było inne, to niech tak zostanie, skoro już dziś wiadomo, że pod nim wejdzie do historii Rosji a może i świata) przypominał mi archanioła Gabriela, Bożego wysłannika do specjalnych poruczeń.

         Po drugie, ten facet był cholernie zadowolony z siebie. Nigdy przedtem ani potem nie spotkałem tak zadowolonego porucznika. Porucznik nie ma prawa być zadowolony, zwłaszcza, jeżeli jest ambitny. A Putin wyglądał na cholernie ambitnego.         Porucznik powinien marzyć że zostanie generałem i na początek zazdrościć kapitanom. Na zostanie kapitanem każdy porucznik ma 90 procent a niekiedy nawet więcej szans. Na spełnienie marzeń o generalskich szlifach nie więcej niż 0,001 procenta. Etatów kapitanów jest dużo, generałów mało. Poza tym, generałowie żyją dłużej i są znacznie bardziej przywiązani do swych stołków. Po prostu lepiej ich pilnują. Nowe etaty generalskie robi się zazwyczaj podczas wojny. Tworzy się je dla pułkowników, którzy są jeszcze gorsi od generałów, gdyż przeważnie na siłę chcą się wyróżnić aby przeskoczyć do najwyższej kasty. Uf! Klan przesadnie ambitnych pułkowników czyhających na generalskie epolety, to wyjątkowo szkodliwa i paskudna grupa. W takim wypadku porucznik ma jeszcze mniejsze szanse na lampasy. Porucznicy bywają zazwyczaj dzielni, bo muszą, bo tego od nich wymagają przełożeni i wojna. A najdzielniejsi giną pierwsi. Ale nigdzie nie jest powiedziane, że porucznik nie ma prawa marzyć o buławie marszałkowskiej. Dziś widzę, że W. Putin marzył nie tylko o buławie, ale o czymś znacznie większym. Jednak szalenie trudno mi jest odpowiedzieć na pytanie, kiedy na to wpadł.

         W towarzystwie drezdeńskim nie było potrzeby udawania, że się jest kimś innym, niż się jest. Władimir, absolwent renomowanego uniwersytetu w Leningradzie (dziś Sankt Petersburg), z doskonałą znajomością języka niemieckiego i angielskiego, sprawiał wrażenie, że z chwilą przyjęcia go do KGB jego życie jest zamknięte. Pozostało mu tylko je przeżyć.    Już w tamtym okresie bardzo lubił, aby się go ludzie bali. Dawał to odczuć przy każdej okazji. Nawet przy podawaniu ręki. Robił to z takim zamachem i energią, że człowiek miał wrażenie iż chce ci ją urwać a nie uścisnąć. Uprawiał jakieś sporty walki. Bezlitośnie walił o matę, o głowę wyższymi od niego przeciwnikami. Nie ma w tym niczego nadzwyczajnego. Ludzie niskiego wzrostu zazwyczaj bardzo często lgną do sportów walki lecząc w ten sposób kompleks kurdupla. Aczkolwiek byłoby wielką przesadą nazywać Putina kurduplem. Po prostu, ten facet nie jest wysoki. Ma za to inne przymioty, w jego służbie znacznie ważniejsze niż wzrost.

         Z olśniewającą erudycją i bezkompromisową dezynwolturą wyliczał fakty świadczące o wszechogarniającej infiltracji wszystkich i wszystkiego, wszechmocy i wszechwiedzy sowieckich służb specjalnych.

         Jeżeli dziś, już jako władca Rosji będzie to robił z takim samym entuzjazmem, jak przed dwudziestoma laty, jeżeli w taki sposób będzie przekonywał Zachód do Rosji, to politycy zachodni mu uwierzą. Przyjdzie im to tym łatwiej, że jak zawsze, będą głęboko przekonanie, że wierzenie na słowo władcom kremlowskim jest obowiązkiem demokratycznych mężów stanu.

         A wówczas w Dreźnie W. Putin miał w takim postępowaniu trochę racji, ale tylko trochę. Wiedziałem to, skądinąd oczywiście. Przypadkowo znałem płk. KGB Jurija Kazmina, pracującego w grupie radzieckiej KGB w NRD, którego po starciu W. Pożogi z gen. Winikurowem (po objęciu przez W. Pożogę stanowiska dyrektora Departamentu II MSW, zob. Czas generałów) gen. Grigorienko, szef sowieckiego kontrwywiadu ściągnął do Warszawy, na miejsce Winokurowa. Właśnie J. Kazmin swoim koncyliacyjnym stosunkiem sprawił, że rysującą się możliwość konfliktu: MSW – grupa KGB w Warszawie zażegnano błyskawicznie. Po pewnym czasie płk. Kazmin wrócił do NRD na szefa oddziału TASS. Pracownicy KGB są uniwersalni, nadają się na każde stanowisko wymagające myślenia operacyjnego.

         Był to szalenie miły i sympatyczny pułkowniko-dziennikarz, oczywiście o ile funkcjonariusze KGB mogą być mili i sympatyczni. W czasie drugiego pobytu w Niemczech, Kazmin zaprzyjaźnił się z moim kolegą, redaktorem, dziś księgarzem, Markiem Szymańskim, którego losy redakcyjne („Trybuna Ludu”, zob. Służby specjalne atakują) rzuciły na to odpowiedzialne stanowisko do Berlina.

  1. Putin miał więc znakomity wzór do naśladowania. Model Kazminowski jest modelem cywilizowanym, opartym na modelu oświeconego europejczyka, który jedynie czasami dziczeje, szególnie, jeżeli mu przyjdzie działać w skomplikowanych azjatyckich warunkach. Po trzecie, jak na oficera służb specjalnych, lejtnant, czy już nawet starszy lejtnant, był wyjątkowo rozluźniony ale nie rubaszny, czym cechowało się wielu jego starszych kolegów. Nie, jego opowieści sprawiały przyjemność. To były igraszki uczonego dowcipu w wykonaniu oseska tajnych służb.

         Mówiono o wszystkim, tylko nie o bieżących sprawach służbowych. Najczęściej opowiadano o przygodach szpiegowskich, wspominano zdrajców, których zlikwidowano, przechwalano się i przelicytowywano, koloryzowano zapewne. Przyszło nawet do intymniejszych zwierzeń. Ktoś rozpaczał, że właśnie zdradziła go żona i próbował się upić na smutno. Starałem się pocieszyć sojusznika w nieszczęściu.

         – Stary! Ona zdradziła tylko ciebie! Mogło być gorzej – powiedziałem mu.

         – Dlaczego? – zapytali biesiadnicy.

         – Ona mogła zdradzić ojczyznę – wyjaśniłem.

         Po niewczasie ugryzłem się w język. W tym towarzystwie tego typu ironia była przecież co najmniej niestosowna. Tylko Putin rozpoznawszy plagiat, zapytał:

         – Lubisz Czechowa?

         Na drugi dzień organizatorzy zawlekli wszystkie ekipy do Galerii. Zauważyłem, że dzisiejsza najważniejsza persona Rosji, nie trzyma się swojego zespołu. Zdziwiło mnie to. Byłem przekonany, że człowiek radziecki ma instynkt kolektywny. Poszedłem za nim.

  1. Putin zatrzymał się pod namalowanym ok. 1513 r. jednym z najsławniejszych obrazów Rafaela, Madonną Sykstyńską. Jest to zadziwiający obraz, do opisania którego potrzeba pióra poety, najlepiej Zbigniewa Herberta. Podszedłem, zagadnąłem:

         – Liczysz anioły?

         – Lubię wielkie dzieła – odpowiedział.

         Zastanawiam się, czy już wówczas myślał o sobie. Nie wiedziałem przecież, że pierwszą rzeczą, którą zrobi po otrzymaniu nominacji na premiera Rosji, będzie powieszenie w gabinecie portretu Piotra Wielkiego, o którym Kliuczewski powie: Piotr Wielki chciał, by niewolnik, pozostając niewolnikiem, pracował gorliwie i swobodnie. Ta dewiza przyświecała kiedyś gen. J. Andropowowi, wielkiemu mistrzowi dzisiejszego władcy Rosji. Co zrobi W. Putin? Czy wolno wyciągać daleko idące wnioski z pierwszych gestów i słów?

         A pierwsze słowa, które p.o prezydenta Rosji wypowiedział po otrzymaniu walizki z kodami atomowymi były skierowane pod adresem Czeczenów. Zapewniały naród Rosyjski, że: Zdławimy czeczeńską gadzinę i dopadniemy ją nawet w kiblu. Trochę mi to nie pasowało do obrazu W. Putina spod obrazu Rafaela, ale nie od dziś wiadomo, że człowiek radziecki zmiennym jest. Rosjanin jako przyjaciel, godzien jest najwyższego podziwu. Jako urzędnik, wsadzony za najważniejsze biurko w państwie, łatwo może stać się nieobliczalną bestią, zdolną bez wahania nazywać jeden z narodów w chodzących w skład Federacji Rosyjskiej bandytami.

         Ale może to tylko, tak na początek? Może to jedynie element taktyki? Gry o władze? Może W. Putin, znawca spraw niemieckich, znając Mein kampf wie, że Wielka masa ludzka łatwiej padnie ofiarą wielkiego kłamstwa niż małego kłamstwa i chce to wykorzystać? Może, po przejęciu całkowitej władzy W. Putin powróci do postaci tamtego porucznika sprzed lat, potrafiącego zachwycać się dziełem Rafaela? Może W. Putin, objąwszy w marcu br. władzę absolutną (o ile wygra wybory) parafrazując słowa R. Reagana powie:

         – Wiele się nauczyłem, kiedy w czasie kampanii zwiedzałem swój kraj, Rosję, aby wysłuchać jej poglądów. Będziecie zaskoczeni. Okazuje się, że Rosja składa się z poszczególnych narodów!

         Przyznaję jednak, że trochę mnie martwi portret Piotra Wielkiego w gabinecie Putina. Ten gest może mówić więcej, niż to, co W. Putin robi i mówi o Czeczenii. Ten Kagiebista z krwi i kości wie aż nazbyt dobrze, że wojny w Czeczenii nie da się wygrać. Konflikt musi być rozwiązany metodami politycznymi. Sprawy jednak zaszły za daleko i Putin wie również, że aby politycy usiedli do stołu i chcieli się dogadać, obie strony muszą mieć dość tej wojny. Musi im ona wyłazić oczami i uszami. Muszą nią rzygać.

         Wiele wskazuje, że taki moment już nadchodzi. Czeczeni zapłacili okrutnie wysoką cenę i nie uzyskali nic w zamian. Cena zapłacona przez Rosjan jest być może nieco niższa, ale również bezsensowna. Nabierająca dynamiki działalność organizacji matek, które być może nigdy już nie zobaczą swoich synów, może wstrząsnąć sumieniami tych wszystkich, którym jeszcze podobają się rozwiązania siłowe. Jak dotąd, administracja Putina, nie bacząc na protesty generałów, nie przeszkadza za bardzo w rozwoju tego ruchu. Jest to jedyny dobry znak w tej tragicznej sprawie. I jedyna możliwa droga wyjścia z sytuacji bez wyjścia.

         Jest jeszcze jedna, wstydliwie skrywana przez świat sprawa wojen na Bałkanach i Kaukazie. Nie od dziś wiadomo, że jedną z przyczyn, dla których wojskowi Zachodu, ale i Rosji także, tak bardzo palili się do pomachania szabelką był nadmiar posiadania. Było tak za sprawą arsenałów, pełnych najróżnorodniejszych zabawek, które specjaliści uważali za nieco przestarzałe, zaś naukowcy nęcili nowymi modelami. Należało coś z tymi zabawkami zrobić. Sprzedać tego państwom, które taką ofertę przyjęłyby z otwartymi ramionami nie bardzo było można. Łatwo by się bowiem mogło zdarzyć, że sprzedane bombki i rakietki spadłyby niespodziewanie na głowy sprzedających.

         Koszt zniszczenia takich zapasów jest gigantyczny i nie wchodził w rachubę. Najtaniej było je po prostu wystrzelić. Najlepiej na konkretne cele. Korzyści były podwójne. Zapasy zniknęły. Test w warunkach bojowych, niemożliwych do osiągnięcia na poligonach, pozwalał przekonać się o rzeczywistej skuteczności „zabawek”. Poza tym można było wmówić światu, że chodziło jedynie o obronę wolności i poszanowanie praw człowieka.

         Amerykanie et consortes uczynili to więc niezwłocznie i nadzwyczaj skutecznie w Kosowie. Przeciwko takiej akcji protestowali Rosjanie, gdyż dobrze wiedzieli, o co naprawdę w tej wojnie, która nie była wojną, chodzi.

         Rosjanie swoje arsenały zmarnowali w Czeczenii. Oczywiście, dysponując znacznie gorszą technikom, ataki bombowe i rakietowe wsparli środkami konwencjonalnymi. Ale to jest już specyfika metasowieckiej doktryny obronnej, którą, już za W. Putina, podrasowano nieco, głównie w szczegółach dotyczących użycia broni jądrowej. Po prostu Rosja wiedząc, że w precyzji uderzeń znacznie ustępuje Zachodowi, potrząsa maczugą strasząc, że pójdzie na ilość. I Amerykanie się boją. I mają powody do obaw. Bo nawet wiedząc, że jeżeli nawet 40 procent rakiet z głowicami jądrowymi, wystrzelonych w ich kierunku wpadnie do Oceanu Spokojnego, a drugie tyle do Atlantyku, to te 20 procent, które trafi w Stany Zjednoczone może zrobić taki galimatias, że nie będzie co zbierać.    

         Tak Amerykanie, a za nimi reszta świata, protestuje bardzo umiarkowanie przeciwko temu, co Rosjanie robią na Kaukazie.

         Być może historia powszechna świata jest historią kilku łajdactw. Jeżeli tak, to dobrą ilustracją tego faktu, stanowiącą zwieńczenie ostatniego roku XX wieku są właśnie działania rosyjskie w Czeczenii. To stwierdzenie potrzebne mi jest jako pretekst do przypomnienia kilku ostatnich władców Imperium Zła – Straszliwych Kremlowskich Starców i przejścia, poprzez przejściowca, Michaiła Gorbaczowa do dwóch władców Rosji ostatniej dekady kończącego się tysiąclecia.

         Pierwszego – Borysa Jelcyna, który definitywnie sprowadził Imperium z imperialnych szlaków i jak niepyszny schodzi ze sceny politycznej. Zmuszony do tego niechcianego gestu przez sytuację, na którą sam zapracował i współpracowników, których sam wybrał i na których postawił. Współpracownicy dali mu wprawdzie słowo, że, zwyczajem bizantyńskim, nie dobiją go od razu, ba, zapewnili nawet, że nie od razu dobiorą mu się do skóry.

         Jelcyn uzyskał to słowo nawet na piśmie i to w formie dekretu. Jednak na jego miejscu nie byłbym wcale pewny, czy dekret będzie obowiązywał długo, czy jedynie do nowych wyborów prezydenckich. 

         Wiele zależy od tego drugiego – Władimira Putina, który się dopiero wykluwa na rosyjskiej scenie politycznej, i który otworzy zapewne wejście niegdysiejszemu Imperium w trzecie tysiąclecie oraz być może wprowadzi Rosję na imperialne tory. Pierwsze decyzje wskazują, że ma na to niebywałą ochotę. Tak, Władimir Putin to dla politologów świata, i nie tylko – prawdziwa kinderniespodzianka.

         Jedyna realna groźba dla W. Putina, to generałowie. To wyjątkowo zachłanna i agresywna kasta. Dopóki jednak Putin pozwala im się bawić w Czeczenii, ma na Kremlu spokój. Potem, z chwilą przejścia otwartego konfliktu w wojnę typowo partyzancką, której wygrać się po prostu nie da, może być gorzej. Generałowie zaczną się wściekać. W. Putin będzie musiał wykombinować im coś nowego. To się da zrobić. W Rosji i przy jej granicach jest wystarczająco dużo atrakcyjnych celów, które mogą zadowolić najwybredniejszych generałów […].                                

         Wracajmy jednak do wspomnień i do obu polityków. Zarówno B. Jelcyn jak i W. Putin, w momencie obejmowania władzy sprawiali wrażenie lwów. Na temat lwa pierwszego wiadomo sporo, na temat drugiego nadal prawie nic.

         Pułkownik W. Putin większość swego aktywnego życia spędził w służbach specjalnych, a te, nie tylko z nazwy są tajne. Na co dzień grasował w Berlinie, przyjeżdżał czasami do Drezna. I jak już wspominałem spotykałem go tam niekiedy. Był młody, energiczny i niegłupi. Można to było poznać już po pierwszych słowach, które się z nim zamieniło. Jego nikczemnie wówczas niski stopień, starszego lejtnanta zaledwie, nikogo nie powinien zmylić, o niczym jeszcze nie świadczył. Ktoś, kto usiłowałby ocenić W. Putina zaledwie po porucznikowskich gwiazdkach musiałby się ogromnie zawieść. Putina szybko zresztą umajorowiono a następnie błyskawicznie upułkowniczono… A jeszcze potem… Ech, szkoda gadać. Toż to jedna z najbardziej zadziwiających karier końca XX wieku.

         Jak widziałem W. Putina dwadzieścia lat temu?

         Wyglądał na zrównoważonego.

         I był zrównoważonym.

         Wglądał na inteligentnego.

         I był Inteligentny.

         Wyglądał na niebezpiecznego.

         I był diablo niebezpieczny.

         Nie wróży nam to najlepiej.

         Warto się więc chociaż przez chwilę zastanowić, co to naprawdę za facet, skąd się wziął na Kremlu, rozważyć co jest wart i co może zgotować Rosji i światu? Przecież już dziś, znany pisarz rosyjski Oleg Osietinski mówi tak: Wreszcie Bóg zesłał nam człowieka, który przyjął na siebie brzemię trudnych decyzji. Nawet nasz arcyliberalny wunderkind Siergiej Kirijenko wykazał się odwagą, by przyznać w programie telewizyjnym: „Nim pojawił się Putin, nie wierzyliśmy, że możliwe jest rozwiązanie kwestii czeczeńskiej”. Wprawdzie nie wierzę, aby Bóg miał ochotę do dzisiejszej Moskwy przysyłać jakiegokolwiek faceta, na którym cokolwiek mu zależy, ale zawsze się boję, gdy w Moskwie pojawia się człowiek nie bojący się brać na siebie brzemienia trudnych decyzji. Mam złe doświadczenia w tym względzie.

         Trudnymi decyzjami były przecież m.in. wojny w Korei, Wietnamie, Afganistanie, sianie zamieszania (zbrojnego również) w Trzecim Świecie, paradenmarsze sowieckich czołgów w Berlinie 1953, Budapeszcie 1956 czy Pradze 1968 r… Poza tym pamiętam: I zrzucony został ogromny smok, wąż starodawny, zwany diabłem i szatanem, który zwodzi cały świat, zrzucony został na ziemię, zrzuceni też zostali z nim jego aniołowie (Objawienie św. Jana 12.9).

         Rozglądam się za aniołami.

         Usprawiedliwiając pierwszą wojnę ostatniego roku XX wieku O. Osietinski w tym samym tekście (zob. „Litieraturnaja Gazieta” z 21 grudnia 1999 r.) tak pisze o Czeczeńcach (przeciwstawiając ich Putinowi): Czy można było słowem skłonić dziką ordę Batu-chana, by zawróciła w step? Lub też skłonić oszalałego syfilityka Lenina, by nie burzył cerkwi, nie wieszał popów i nie rozstrzeliwał kozaków? A paranoika Hitlera można było przekonać do swoich racji? A Pol Pota? A Ceausescu? A Berię?

         Zauważcie, że w tej wyliczance jest Lenin z Berią ale brak Stalina. Bo, wedle Osietinskiego, którego głos jest reprezentatywny dla poglądów sporej grupy dzisiejszych Rosjan, druga wojna była wojną ojczyźnianą (czego nikt rozsądny nie kwestionuje – przyp. H.P.) wygraną przez Stalina, zaś wojna Putina w Czeczenii? Przecież ta wojna także jest – Wojną Ojczyźnianą! – wykrzykuje pisarz.

         Mało tego – zawtórują mu inni ideolodzy – Rosja własną piersią broni słowiańszczyzny przed islamem, który drzwiami i oknami, czyli przez Bałkany i Kaukaz, pcha się na północ. Islamistom, na własny pohybel, pomagają Stany Zjednoczone i głupawe typki z europejskich państw NATO. Bombardują Serbów, stają po stronie „Czarnych Dup” czyli Czeczenów. Bez przerwy wtrącają się w nasze wewnątrzrosyjskie sprawy!

         Być może, z punktu widzenia Rosji i Rosjan, coś w takim rozumowaniu jest, ale naprawdę nie chciałbym, aby mój znajomy zapędził się na szlaki mało sympatycznego Gruzina z gustownym wąsikiem i nieodłączną fajką. Zastanawiam się jeszcze, czy przypadkiem Osietinski, pracuj na miano pierwszego hagiografa nowego władcy Kremla, znając jego ciągotki do Piotra Wielkiego i wiedząc, że J. Stalin, za porównanie go do tego wybitnego cara bez mała ozłocił A. Tołstoja, nie liczy na rewanż ze strony W. Putina?

         Dlatego, Jeśli kto ma uszy, niechaj słucha (Objawienie św. Jana 13.9).

         Na talerzu Donny Diany

         Ryczy wół zamordowany,

         Dżawachadze, prync gruziński,

         Rwie zębami tyłek świński,

         Szach Kaukazu, po butelce […]

         („Bycza, bracie, rzecz – bieługa!”

         Na tajniaka tajniak mruga.) (J. Tuwim, Bal w operze).          

         W rosyjskich mediach pełno Putina. Rosji potrzebny jest świeży IDEOLO. Czy to znaczy, że już go znaleziono? Świat zadawala się wzmiankami, nieśmiałymi prognozami, sugestiami, nadziejami… No bo co, tak na dobrą sprawę, można konkretnego powiedzieć o tym facecie, który przyszedł znikąd, czyli z KGB?

         Obawiam się, że W. Putin jest nieodłącznym dzieckiem systemu wychowawczego obowiązującego w schyłkowym stadium Imperium. W tym przypadku nie możemy mówić jedynie o ukąszeniu Heglowskim. W wypadku nowego władcy Kremla wolno nam chyba mniemać, że w grę wchodziło ucapienie, zainfekowanie komunizmem na całe życie. Mimo inteligencji, której mu odmówić nie można i deklarowania czegoś wręcz przeciwnego.

         Pierwszym sygnałem wskazującym, że tak jest istotnie, było błyskawiczne dogadanie się W. Putina – premiera, W. Putina – pełniącego obowiązki prezydenta, W. Putina – elekta, z przywódcą komunistów rosyjskich Gienadijem Ziuganowem.         Myślę, że W. Putin, pod pewnym wzgłedem, może się bardzo podobać mojemu ulubionemu pisarzowi i mentorowi rosyjskiemu, Aleksandrowi Sołżenicynowi. Myślę także, że A. Sołżenicynowi może przeszkadzać u W. Putina jedynie jego kagiebowski rodowód. Ale o tym fakcie można przecież łatwo zapomnieć. Czy konieczność wyjścia ze smuty pod hasłami nacjonalizmu przysłoni kagiebowską przeszłość? Zobaczymy. A może kagiebowska przeszłość jest ściśle związana z nacjonalizmem? Wiele wskazuje na to, że tak właśnie jest. I to jest kolejną złą wróżbą dla Polski.

         Czy się tym martwię? Nie. Co najwyżej powtarzam za Dalajlamą: Dla mnie to nic wielkiego. Ani nowe tysiąclecie, ani nowe stulecie, ani nowy rok. Dla mnie to będzie zwykły kolejny dzień i noc. Słońce, Księżyc i gwiazdy pozostaną takie same i dodaję: pozostaną takie same z Putinem czy bez niego.

         A W. Putin, bez względu na urok Słońca, Księżyca i gwiazd gra pięknie. Może się podobać. Jest artystą udawania. Bo jakże się nie wzruszyć listem do Brigitte Bardot, w którym władca kremlowski roni łezki nad losem paryskich piesków. I Zachód się wzrusza zapominając o doli czeczeńskich dzieci, których los jest tysiąc razy gorszy niż czworonogów paskudzących paryski bruk.

         Tak więc, już na początku 2000 r. nie jest tajemnicą, kto w Moskwie trzyma bank i rozdaje karty, kto sentymentalizuje duszę zachodnich polityków, dostarczając im dogodnych pretekstów do niezauważania naprawdę ważnych spraw. Znacznie trudniej odpowiedzieć, kto steruje bankierem?

         W tym kontekście warto się zastanowić czy W. Putin w dalszym ciągu będzie wiecznym prymusem w klasie, którym był do tej pory? Czy okaże się pojętnym uczniem i godnym następcą takich nauczycieli i szefów, jak generałowie J. Andropow, W. Kriuczkow czy W. Pawłow? Nie sposób odpowiedzieć na to pytania bez odwoływania się do historii. Muszę to zrobić tym bardziej, że ciągle mam przed oczyma ostrzeżenia Osietinskiego:

         Czeczenia – to dopiero początek, Rosji teraz już nikt nie powstrzyma. I wszystko co nasze odbierzemy sobie – metodą rokowań, prawowania się, sądzenia lub też zgodnie z „najnowszą putinowską metodyką”! Droga jasna… A sędzią – Bóg!”.

         Na miejscu O. Osietinskiego nie miesząłbym do tego Boga, który w tych sprawach już dawno ogłosił desinteressement. Najlepiej było to widać w Auschwitz i w GUŁAG-u. Na wszelki wypadek przypomnę jednak: Udziałem zaś bojaźliwych i niewierzących, i skalanych, i zabójców, i wszeteczników, i czarowników, i bałwochwalców, i wszystkich kłamców będzie jezioro płonące ogniem i siarką. To jest śmierć druga (Objawienie św. Jana 21.8).

         Ale mimo wszystko „najnowsza putinowska metodyka” robi wrażenie. Szczególnie gdy oglądam to, co Rosjanie zrobili z Groznego.

         A przecież w Galerii Drezdeńskiej, pod obrazem Michała Anioła rozmawiałem z twórcą tej oryginalnej „metodyki” właśnie o Kaukazie, którym byłem i jestem zauroczony. Rozmawialiśmy o najwyższym szczycie Europy – Elbrusie i walkach o ten szczyt w czasie drugiej wojny światowej. Zamierzałem napisać na ten temat książkę. Kilkakrotnie wchodziłem na szczyt, odszukałem wielu ludzi pamiętających tamte czasy. Zaprzyjaźniłem się z Orestem Dubiniakiem, szefem schroniska Prijut Adinadcat, połóżonym pod szczytem Elbrusa, w miejscu, w którym moja koleżanka klubowa Wanda Rutkiewicz, która „wkosiła” Mount Everest i kilka setek innych szczytów straszliwie poharatała sobie nogę, nasłuchałem się opowieści, m.in. o różnych grupach narodowościowych zamieszkujących rejon Kaukazu, których nie sposób zunifikować. W Dreźnie rozmawiałem o tych sprawach z W. Putinem. Porucznik przyznawał mi rację. Również był przekonany, że te ludy mają niesamowicie silnie rozbudowane poczucie własnej tożsamości i zasługują na lepszy los. Zgodziliśmy się, że z ludami Kaukazu nie można postępować wedle zasady: Nic na siłę! Wszystko młotkiem.          Uf! Nie ma co! Zaskoczyła mnie ta „najnowsza putinowska metodyka” […].

         ***

         Po 22 latach wróciłem do tematu W. Putina.

         Była godzina 3.45 rano gdy z powietrza, morza i lądu z terenów Rosji i Białorusi ruszyły na Ukrainę wojska rosyjskie aby mordować kobiety i dzieci i nie tylko.

         Od 24.02.2022 roku mamy wojnę rosyjsko-ukraińską. A ja, nieszczęsny, wieszcząc od lat o Putinie i myśląc że do szczęścia i osiągnięcia swoich imperialnych celów wystarczy mu wojna 4 generacji, pomyliłem się ździebko. Nie doceniłem drania. A on poszedł na skróty. Gdy obejmował władzę w Rosji był nadzieją nie tylko Rosjan, ale i świata. Teraz stał się potworem obłąkanym i bezlitosnym psychopata.

         Myślałem, że Putin jest bardziej finezyjny. Mania totalitarnej władzy spętała Putinowi mózg. Siedzi w bunkrze na Uralu i grozi światu bronią nuklearną. Bunkrowiec cholerny. W 2000 r. napisałem książkę Kim jest Putin starając się nakreślić sylwetkę Putina. Gdy z nim rozmawiałem Putin był w stopniu lejtnanta. Sprawiał wrażenie normalnego i inteligentnego. Dziś, gdy obserwuję to co wyprawia w Ukrainie przypisuję mu cechy psychopatycznego ludobójcy.

         Bunkrowiec większość swego życia spędził w służbach specjalnych, a te, nie tylko z nazwy są tajne. Na co dzień grasował w Berlinie i przyjeżdżał czasami do Drezna. Spotykałem go tam niekiedy. Był młody, energiczny i niegłupi. Jego nikczemnie niski stopień lejtnanta nikogo nie powinien zmylić, o niczym jeszcze nie świadczył. Ktoś, kto usiłowałby ocenić W. Putina zaledwie po porucznikowskich gwiazdkach musiałby się ogromnie zawieść. Putina szybko zresztą umajorowiono, a następnie błyskawicznie upułkowniczono… A jeszcze potem mianowano premierem i następnie wybrano prezydentem.

         Jak widziałem wówczas lejtnanta Putina? Wyglądał na zrównoważonego. I był zrównoważonym. Wglądał na inteligentnego. I był Inteligentny.     Wyglądał na niebezpiecznego. I był diablo niebezpieczny. Nie wróżyło nam to najlepiej. Dlatego ostrzegałem świat przed nim. Nikt mnie nie słuchał. Obraziła się tylko ambasada rosyjska.

         ***

         Gdy żołnierz strzela do żołnierza to jest wojna. Gdy żołnierze strzelają do dzieci, kobiet i starców to jest ludobójstwo, a nie wojna. Przez 5 lat w Wojskowej Akademii studiowałem psychologię. Omawialiśmy sylwetki zbrodniarzy, takich jak Stalin i Hitler poznając ich cechy psychiczne. To było trudne do zrozumienia, jednak możliwe. To co robi dziś Putin jest już niemożliwe do rozgryzienia.

Bunkrowiec to już nie człowiek, a robot zbrodniczy jakowyś. Jednak i roboty w pewnych okolicznościach dają ciała. Znajomi, wiedzący, że pracuję nad książką Władcy. Od Stalina do Putina oraz od Bieruta do Kaczyńskiego donoszą mi, że Putin to trzy w jednym: to produkt wychowania enkawudowskiego; to zaburzenia psychopatologiczne leczone narkotykami (jak Hitler, m.in. amfetaminą) oraz patologie erotyczne, przy których blednie to wszystko, co erotomani do tej pory wymyślili.

         Opisuję to. Fakty wskazują na to, że Putin, napadając na Ukrainę dał dupy na całej linii. Jeżeli Bunkrowiec sądził, że Ukraińcy powitają jego armię kwiatami, to pomylił się srodze. 12 tysięcy poległych żołnierzy w pierwszych dniach wojny to dwukrotnie więcej trupów niż było ich w trwającej 2 lata (1994-1996; zabitych 5042 żołnierzy rosyjskich) pierwszej wojnie czeczeńskiej. Ukraińcy rzadko biorą jeńców! Zabijają!!!! I mają do tego powody. Pamiętają trzy wielkie głody w Ukrainie, które pochłonęły miliony. Dochodziło wówczas do aktów kanibalizmu. Karano za to więzieniem. Nie za kanibalizm, a za to, ze naruszano własność państwową. Trup bowiem był, tak jak i żywi ludzie, własnością państwa sowieckiego.

         Przeciętny Rosjanin nie wie co jego rodacy wyprawiają w tej wojnie. Zadbała o to propaganda. No dobrze – powiecie, straty w sprzęcie można jakoś ukryć, ale z trupami poległych żołnierzy jest już gorzej. Były przecież trupy przywożone w trumna jak np. z wojny w Afganistanie. Społeczeństwo się buntowało. Propagandyści odrobili lekcję. Armia rosyjska dysponuje ruchomymi krematoriami na samochodach ciężarowych. Jedzie ruchome krematorium za wojskiem, zbiera trupy i pakuje do piece. 30 minut i to, co niedawno było żywym żołnierzem idzie z dymem. Gdzie są trupy zabitych? Nie ma. Więc nie ma zbitych. Za pierwszym rzutami armii maszerują Czeczeńcy, tzw. kadirowcy zabijając żołnierze chcących się poddać lub wycofać. To powtórka tego co robiły oddziały Śmierszu w II wonie światowej. Opisałem to w książce Desperat 2. Kto zabił? 

         Ale z psychopatami typu Bunkrowiec tak bywa. Bo psychopata to człowiek o słabo rozwiniętych reakcjach emocjonalnych, chłodnym spojrzeniu, natomiast posiadający duże umiejętności w manipulowaniu umysłami otaczających go osób. W tym Putin jest mistrzem. Zbudował totalitarną propagandę i postawił na zbrojenia. Wziął społeczeństwo za twarz. Ma bezwolne i kłamliwe media oraz wymiar sprawiedliwości i resorty siłowe z którymi robi co chce. Ma także 80. procentowe poparcie motłochu. Każdy władca jest bowiem lustrzanym obliczem społeczeństwa.

         Ale popularność niedługo się skończy. Motłoch na własnej skórze odczuje do czego doprowadziła polityka zbrodniczego ludojada. Dyktatorowi udało się jedno – zjednoczył podzielone społeczeństwo w innych państwach, nie tylko polskie, ale i światowe. Świadczą o tym nałożone sankcje ale i pomoc Ukrainie.

         Wśród psychopatów znajdziemy seryjnych morderców,  gangsterów, terrorystów czy przywódców sekt. Putin połączył te wszystkie wredne cechy w jedno. Ta tragiczna skaza psychiczna spętała niegdyś mózgi Hitlerowi, Mussoliniemu, Kadafiemu czy Saddamowi. Jak oni skończyli?! Mam nadzieję, że Bunkrowiec skończy tak samo. Ale, w tym psychopatycznym towarzystwie współczesnych ludojadów to normalka.

         Prezydent Ukrainy prosi o Migi i „zamknięcie nieba” nad Ukrainą. Obie prośby mogłyby być przez Zachód równie łatwo spełniona. Są ku temu realne możliwości. Mogłaby być! Ale nie będzie! Zbrodniarz kremlowski doskonale o tym wie. Zna przecież kunktatorstwo mężów tzw. wolnego świata. Oni chcieliby, ale boją się. Pragną wygrać wojnę cudzymi rękami. Pomagają więc Ukraińcom sprzętowo i moralnie. Ale o większym zaangażowaniu ani im się śni. Mają jeden argument – zaangażowanie NATO w wojnie w Ukrainie groziłoby wybuchem konfliktu na niewyobrażalną skalę. Wtórują im niektórzy nasi generałowie. Co oznacza takie stanowisko Zachodu? Ano to, że nie odrobili lekcji z 1938 r. Przypominają się słowa W. Churchilla, który po napadzie Hitlera na Czechosłowacje w 1938 roku i skurwieniu się państw zachodnich powiedział: „Mieli do wyboru wojnę lub hańbę, wybrali hańbę, a wojnę będą mieli i tak”.

         Kochani hipokryci zachodni, zachowując się tchórzliwie, być może uratujecie na jakiś czas pokój. Będzie to możliwe kosztem zrujnowanej Ukrainy. Jednak wojny nie unikniecie i tak! Rosyjski watażka nie przestanie aż nie osiągnie swojego celu. Tym celem jest bycie Stalinem, Katarzyną II i Piotrem Wielkim w jednym. Kanalia kremlowska ma w dupie strachy mężów zachodnich. A dupę ma Putin bardzo szeroką, sięgającą od Gibraltaru po Władywostok. Bunkrowiec, tak jak Hitler postawił się przed alternatywą: być królem Świata, albo sczeznąć. Tzw. Wolny Świat może mu pomóc w spełnieniu drugiego członu alternatywy. Ale do tego potrzeba odwagi, a nie kunktatorstwa. Jestem przekonany, że w patologicznym mózgu ludojada czają się następne cele: Litwa, Łotwa, Estonia, Polska, Finlandia, Szwecja, a potem reszta Europy.     Najwyższy czas, aby w kręgu Putina pojawił się Brutus.

         Czym skończę ten blog? Chyba oniriadą. Śniłem tak: Poleciałem na Plac Czerwony w Moskwie. Po odwiedzeniu faceta „wiecznie żywego” spacerowałem pod Murem Kremlowskim. Przy ścianie muru zoczyłem tuzin monumentalnych trumien wykonanych ze szkła ołowiowego. Trumny stały, a raczej leżały na rzeźbionych postumentach wykonanych z granitu.

         Gigantyczne kryształowe puzdra były wypełnionych truchłami ludzi, którzy jeszcze do wczoraj byli nietykalnymi. Byli najbliższymi współpracownikami prezydenta Rosji Władimira Putina.

         Zagadałem więc ab hoc et ab hac faceta pilnującego trumien. Był to major z Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Odganiał gapiów, a opornych pakował do oczekujących w pobliżu kibitek.

         W kibitkach siedzieli multiplekserzy. Selekcjonowali nieszczęśników. Mówili im: „Za stary! Fajtłapa! Nieforemny! Przydział – kolonia karna. A ten? Ten się nada! Jest zdatnych do noszenia broni! Przydział: – karny batalion. Będzie miał chłop okazję zwiedzić Ukrainę, chyba… Chyba, że wcześniej go zabiją”.  

         Nadzorcę kryształowych puzder mogłem zagadnąć bezpiecznie, bez narażania się na odwiedzenie sorterów kibitkowych. Znałem szafarza jeszcze jako funkcjonariusza KGB z Drezna. Wtedy stale usługiwał Putinowi. Pełnił przy lejtnancie KGB funkcję dupowkręta.

         Na okrągło kręcący się przy mojej osobie anioł Niosący Światło czyli Lucyfer namówił mnie wówczas abym się zaprzyjaźnił z jednym i drugim. Zrobiłem to.

         Przez minutkę gadaliśmy ze swoistym gestorem o tym i owym. Zapytałem, dlaczego, będąc dawnym przyjacielem władcy imperium ma tak nikczemnie skromną rangę. Odpowiedział, że w tym stopniu w Rosji ludzie żyją dłużej niż cie ze świecznika. I wskazał na zawartość trumien.

         – Co im się stało? – zapytałem.

         – Najedli się grzybów.

         – A ten? – wskazałem truposza z dziurą w głowie.

         – Ten… Jak by ci tu powiedzieć? Ten nie chciał jest grzybów.    

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *