DWIE DAMY I YETI

Po Sudetach Zachodnich chodziłem odkąd mama z tatą przywieźli mnie do Górzyńca, a następnie do Piechowic. Do Szklarskiej Poręby przywiozłem się sam. Pokochałem te góry. Głównie Karkonosze i Góry Izerskie, szczególnie Orle..

                 Dziś, gdy minęło tyle, tyle lat i ja, który na tym padole dla ludzi nic dobrego nie zrobiłem i nie robię, zamiast narzekać na pospolitość coraz częściej myślami wybiegam jakby tu skutecznie pomagać Panu Bogu chmurki popychać i spotkać się z ludźmi, z którymi się spotkać warto, bo są to osoby nieprzeciętne.

                 Myślę, że jest więcej niż pewne, że w niebie, oprócz wielu szlachetnych postaci są z pewnością damy, o których chcę wspomnieć i, co ważniejsze, zajmują w hierarchii niebieskiej niepoślednie miejsca.

                 Wierzę bowiem głęboko, że o ile niebo ma być rajem i tym wszystkim, o którym tak pięknie klaruje Biblia, musi w nim być miejsce dla Hani i Wandy, których dokonania ziemskie są znamienite, a które zaszczyciły mnie swoją przyjaźnią.

                 ***

                 I w ramach ekspiacji za nicnierobienie jawią mi się przed oczami ludzie Gór, których znałem i szanowałem. Jest ich legion. Przede wszystkim rodzina.     Dalej są wśród nich tacy, jak Wanda Rutkiewicz, Bogdan Jankowski, Andrzej Zawada, Jurek Pietkiewicz, Tadeusz Piotrowski, którzy nie tylko Mount Everest mają za sobą,

                 Osobistością szczególną wśród ludzi wielkich gór jest Hanna Wiktorowska. Ona wprawdzie na pik Everestu się nie wdrapała, ale inne górki, łącznie z Karkonoszami, Górami Izerskimi i Himalajami miała w kieszeni.

                 Ale nie o taternicko-alpinistycznych wyczynach Hani Wiktorowskiej i  Wandy Rutkiewicz chciałem teraz wspomnieć, a o ich zwykłym życiu i także o osobliwych kwalifikacjach przemytniczych wskazujących na ich bezgranicznym i empatycznym szacunku do wszystkiego co żyje.

                 ***

                 Dwa zwyczajne obrazki.

                 Pierwszy. Wdrapuje się Hania na najwyższy szczyt Karkonoszy – Śnieżkę. Wysmukła jak karkonoskie świerki i dyskretnie elegancka. Idzie Hania. Idzie wyprostowana po Równi pod Śnieżką spoglądając na „stonkę” z wysoka, albowiem do dwóch metrów wysokości brakuje jej niewielki kawałek. Mija Śląski Dom i zaczyna podejście na szczyt. W miarę zdobywania góry pochyla się coraz niżej…

                 – Haniu! zmęczona jesteś?

                 – Skąd! Ależ skąd, orzesz ty…. Obawiam się tylko, aby Duch Karkonoszy nie przyłożył mi po głowie dyszlem wyrwanym z Wielkiego Wozu, który wisi nad Pecem.

                 Obrazek drugi. Remontujemy Chatkę pod Śmielcem. Kolo wrocławskie i Sudeckie Klubu Wysokogórskiego. Starem 6×6 przywiozłem na drugą Drogę Sudecką „zdobyte sposobem” materiały budowlane, m.in. kilka worków cementu w workach po 50 kg. Bogdan Jankowski przytargał z Wrocławia „niewolników” do transportu. Dalej, pod gorę prowadził wąska ścieżka. Ładujemy na nosiłki materiały. Podchodzi Wanda. „Daj cement”- mówi. Spełniam życzenie i patrzę czy pod ciężarem nie ugną się pod przyszłą zdobywczynią Everestu nogi. A ona: „Dorzuć jeszcze kilka cegieł” – żąda.

                 ***

                 Tu o osobliwych kwalifikacjach przemytniczych obu pań. Było tak. Wanda Rutkiewicz przywiozła ze szczytu Mount Everestu kamyk dla papieża Jana Pawła II, a spod olbrzyma himalajskiego maleńkiego nepalskiego szczeniaczka.

                 Piesek był czarny jak nocne niebo na Orlu, a może jak najczarniejszy kruk, o ślepkach błyszczących niczym czarny onyks, kamień magów i czarnoksiężników.

                 Piesek przyleciał z Wandą do Warszawie i tu był był kłopot z celnikami.   Hania ubrana w nepalską kurtkę schowała psinkę pod pazuchę i spokojnie przeszła przez odprawę, ku przerażeniu Wandy, obawiającej się że pieska uśpią, a Hania powędruje do kicia.

                 Skończyło się dobrze. Celnicy nie zauważyli lub nie chcieli nic zauważyć. Wanda z Hanią byli lubiani chyba przez wszystkich ludzi. Również przez celników i wopistów.

                 ***

                 Po przylocie zorganizowano chrzest psinki – małej czarnej kuleczki. Otrzymała nazwę Yeti. Matką chrzestną była, oczywiście, Hania. Yeti odwdzięczał się Hani za opiekę wspaniałą radością.

                 W czasie częstych, kilkumiesięcznych wypraw Wandy Yetunia – jak na niego mówiła Hania – zawsze znajdował przytulisku w domu Hani i Jurka Wiktorowskich.

                 Ale nie tylko zwierzaki mogły liczyć na gościnę w ich domu. Również alpinistki i alpiniści. Obżeraliśmy ich niemiłosiernie. Sam także korzystałem z ich gościny. A ilekroć bywałem u słynnej alpinistki w blokowcu przy ulicy Sobieskiego w Warszawie nigdy nie widziałem Yetuni inaczej niż na kolanach gospodyni.

                 Podobinie było u Wiktorowskich. Yetunia nie odstępowała Hani.

                 ***

                 Siedzi Wanda na fotelu z Yetują na kolanach. Przeglądamy zdjęcia z wyprawy na Everest. Oto Wanda na szczycie, Wznosi czekan nad głowę jak ksiądz monstrancję. Z czekana dyndają dwie fagi. Polska i Nepalska. Potem himalaistka odgrzebuję ze śniegu kamyk – prezent dla Jana Pawła II.

                 Yetunia także ogląda. Szczeka radośnie. Lubi wspomnienia sukcesów swojej pani. Podobnie zachowuję się na widok zdjęć Hani. Może psim serduszkiem wyczuwa dobrych ludzi, którym tak wiele zawdzięcza.

                 ***

                 Uchwałą Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 14 października 2021 r, rok 2022  ustanowiono Rokiem Wandy Rutkiewicz.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *