SIĘ NAPISAŁO

NÓŻ /Fragment powieści, wydawnictwo CB tel: 510-210-234 /

 

         /W mojej ojczyźnie karki się zgina /Przed każdą władzą /

         /parafraza wiersza Antoniego Słonimskiego/

         Po dwudziestu latach pracy w Firmie wiedziałem, że zajęć nigdy nam nie zabraknie. Wciąż pojawiały się nowe teorie, kto jest wrogiem, a kto sojusznikiem. Stale majdrowano nowe listy podejrzanych i wykonywano świeże dokumenty równie prawdziwe jak doniesienia, że Mojżesz zawarł pakt z kosmitami, Hitler kochał Żydów, a Stalin wprowadził w Polsce demokrację. To się nigdy nie skończy. I nie ma powodu, by się skończyło. Specjaliści uzupełnili piąte przykazanie.

         Dla pracowników służb specjalnych brzmiało ono tak: „Nie zabijaj niepotrzebnie. Jeżeli jednak musisz zabić – nie wahaj się. Zrób to szybko i nie zostawiaj śladu”.

         Kontakty ze specjalistami zawsze wzbudzały mój głęboki niesmak. Ale w pewnych sytuacjach nie mogłem ich uniknąć.

                                               ***

         Do sekretariatu szefa Służby Wywiadu i Kontrwywiadu wpadłem w ostatniej chwili, tuż przed odprawą. Sekretarka przywitała mnie gderaniem:

         – Znowu się gdzieś włóczysz, zamiast siedzieć pod telefonem!

         – Wiem, wiem, dobry oficer nigdy nie powinien być tam, gdzie go potrzebują. Powinien znajdować się tam, gdzie może wykazać, jak bardzo jest potrzebny, czyli antyszambrować pod drzwiami przełożonego – przerwałem jej. – A ty, kochaneczko, nie chcesz zrozumieć, że ja mam stale dwa problemy. Pierwszy to ja sam. Drugi to szefowie. I ten pierwszy nie zawsze chce uznać tego drugiego. No, ale, kto nigdy nie nazwał szefa żałosnym chujkiem, niech pierwszy rzuci kamieniem?

         – Zobaczysz, ten twój niewyparzony jęzor zaprowadzi cię kiedyś tam, dokąd powinieneś trafić, czyli do pierdla. Twój naczelnik cię szuka…                                                                                   ***

Dopiero od niedawna byłem w Warszawie. Było to miasto jak muszla. Nieustannie szumiało. W dniach stanu wojennego nie było w nim radości. Znacznie łatwiej było znaleźć miejsce nadające się do rozpaczy. Ale i tak się cieszyłem. Wierzyłem Rimbaudowi twierdzącemu, że pobyt w tym samym miejscu zawsze będzie uważał za nieszczęście. Zresztą, we wszystkich miastach Polski było podobnie.  

         Przeniesiono mnie do centrali ze Szczecina. Służbę zaczynałem w zwiadzie Pomorskiej Brygady WOP. Miałem sukcesy operacyjne. Chwalono mnie i nagradzano za dobrą robotę. Powieszono mnie nawet na tablicy „Ludzie Doro”. Co prawda oficer WSW czuwający nad moją duszą uważał, że powinienem wisieć na czyś zgoła innym, i miał rację.

         Wkrótce się przekonałem, ze takie pochwały są odskocznią do przygany. Przydarzały mi się degradacje. Nie walczyłem z degradatorami. Czekałem. Glowa w piasek. Dupa na zewnątrz, nastawiona do bicia. Ale głowa? Głowa spokojna.

                                               ***

         Wiele razy byłem na dnie. Powtarzałem sobie wtedy w moim ulubionym języku Koń izdoch, poredieł mój wołos, i za oknem szalona grust’ i pieczał (Koń zdechł, włosy mi się przerzedziły, a za oknem szalony smutek i żal). Nie bałem się upadku. Sto kilkadziesiąt miesięcy byłem kapitanem. W epoce Edwarda Gierka udało mi się przyczynić do zapudłowania Johanesa Wenzela, agenta BND (Bundesnachrichtendienst, Federalna Służba Wywiadowcza (Informacyjna). Szpieg rozpracowywał przemysł stoczniowy na Wybrzeżu i zespół portowy Szczecin – Świnoujście. Mianowano mnie za to majorem.

         Agent nie posiedział u nas długo. Wstawił się za nim do I sekretarza KC PZPR kanclerz RFN Willy Brandt. Chociaż odpowiedzialny za sprawy wywiadu wiceminister Mirosław Milewski chciał szpiega powiesić, a szef kontrwywiadu Władysław Pożoga tylko przehandlować z wywiadem zachodnioniemieckim za marki, to minister Stanisław Kowalczyk kazał go oddać Niemcom za darmo.

         Ponoć jako wopowski „łowca” szpiegów zapowiadałem się znakomicie. Zaproponowano mi przejście do kontrwywiadu MSW. Zgodziłem się. Musiałem. Tak jak i inni mundurowi byłem niewolnikiem zależnym od kaprysu przełożonych. Nie wiedziałem, że czeka mnie poniewierka. Na Wybrzeżu krzyżowały się szlaki wielu wywiadów. Szpiedzy wrogich służb mnożyli się jak na drożdżach. Miałem większe możliwości działania. Brałem udział w kilku kombinacjach operacyjnych.

                                               *** 

Moje oczy widziały zbyt wiele rzeczy naraz, mimo to uważałem, że chyba dam radę. Tym bardziej, że sprawy, w których brałem udział były proste. Zachodnioniemieckie BND jak i wschodnioniemieckie STASI (Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwowego Niemieckiej Republiki Demokratycznej, Ministerium für Staatssicherheit [MfS] – naczelny organ bezpieczeństwa NRD) były zainteresowane naszym przemysłem okrętowym i innymi zakładami, konkurencyjnym dla stoczni niemieckich.

         Oba państwa niemieckie nasyłały na Wybrzeże swoich agentów. Były akcje sabotażowe. Werbowano stoczniowców i portowców. Podchodzono pod zwiad WOP, mający swoje interesy w stoczniach i portach. Myślałem, że wystarczy pojechać gdzie trzeba. Powęszyć za kim trzeba. Ewentualnie zastrzelić jakiegoś sukinsyna, aby politycy go nie oddali za friko, bo on zawsze może wrócić i dalej prowadzić krecią robotę,

         Sytuacje wykorzystywały służby państw arabskich, rozpracowujących Zespół Portowy Szczecin – Świnoujście, ważny dla handlu bronią, narkotykami. Był to też punkt rozdziału terrorystów arabskich. Jedni udawali się na wypoczynek w różnych kurortach tzw. demoludów, a drudzy wyruszali na akcje bandyckie wykorzystując statki różnych bander.

         W Świnoujściu była silna baza okrętów sowieckich. Oficerowie KGB i GRU czuli się na Wybrzeżu lepiej niż w bazie Floty Bałtyckiej w Kaliningradzie. Szczecin i Trójmiasto było naszpikowane agentami sowieckimi bardziej niż Warszawa czy inne ważne dla Polski metropolie. Kawałek portu, łącznie z nabrzeżami dzierżawiono Czechosłowakom. Nasi południowi sąsiedzi robili tam co chcieli. Niektórzy zachowywali się jak rasowe kurwy. Wspierając terrorystów arabskich, handlowali bronią, narkotykami i materiałami wybuchowymi i, jak zawsze, nie płacili.   

         Na Arabów polował Mossad. Na BND nasz kontrwywiad. A KGB & GRU miało oko na jednych, drugich i trzecich. Wszystko to kisiło się w sowieckim sosie przygotowywanym przez przyjaciela Jurija Andropowa, rezydenta KGB w Warszawie gen. dyw. Witalija Pawłowa.

                                               *** 

         Oficerowie Służby Wywiadu i Kontrwywiadu, WSW oraz Zarządu Zwiadu WOP wiedzieli o tych podchodach. Powtarzali jak mantrę: Jest tak, bo tak być musi. Musi być tak, bo tak jest. Przyjmowali to do wiadomości. Musieli czuwać, żeby innym nie pozwolić zasnąć.

         Poeta Andrzej Mandalian pisał: „Śpij, majorze /świt niedaleko /widzisz: /księżyc zaciąga wartę; /szósty rok już nie śpi Bezpieka (…)”. Wśród tego typu towarzystwa nie miałem zbyt wielu szczerych przyjaciół. W resorcie także nie było na szczerość i przyjaźń dużego popytu. Chyba nie istnieje nic takiego jak szczerość. Przecież tak na dobrą sprawę nic o sobie nie wiemy.

                                               ***

         W MSW klasą dla siebie stał się generał Władysław Pożoga. Był twardy jak biurko, przy którym zazwyczaj siadywał. Był jak „lawa, z wierzchu zimna, twarda, sucha i plugawa”, lecz w tym co robił, zdobywając, utrwalając, a następnie rozwalając tzw. władzę ludową, działał z takim wewnętrznym ogniem, że sparzyć się można było.

         Gdy Pożoga został pierwszym zastępcą ministra przydzielono mu osobistego kierowcę, sierżanta Teofila Ciemnego. Nadzwyczaj niesubordynowanego podoficera. Generał często go po Gombrowiczowsku karczował: – Sierżancie! Ciemny ciemniaku! Tak, jesteście ciemniakiem Ciemny! Nie potraficie przeczytać najprostszej instrukcji ze zrozumieniem! I wyjednał u Cz. Kiszczaka awans Ciemniaka do stopnia chorążego.

         Szef Służby Wywiadu i Kontrwywiadu posiadał zbyt dobrą albo zbyt złą opinię; tylko nigdy taką, na jaką zasługiwał. Potrafił z wdziękiem hipopotama wyjaśniać E. Gierkowi i S. Kani sprawy już im znane, zdobywając szybko renomę mądrego człowieka, ale także bez szemrania wcielać w czyn najbardziej bzdurne rozkazy ministra. Tak, Pożoga jaki był to był, ale wyglądał przynajmniej jak żywy. 

          Z drugiej zaś strony w oczach W. Jaruzelskiego i Cz. Kiszczaka (którzy „zrobili” Pożogę pierwszym zastępcą ministra) zasłużył on na miano niezbyt rozgarniętego tępaka, ale pożytecznego, bo zdolnego bez wahania wykonać każde łajdactwo Firmy, rządu i partii.

  1. Pożoga, człowiek ambitny i jak wszyscy ludzie małego wzrostu konkretny, wiedzący, że to, co jest, jest, a to, czego nie ma, to nie ma, nie mógł się pogodzić z tym, że jego służba musi dawać Wielkiemu Bratu wszystko, co ma, a Wielki Brat Służbie Wywiadu i Kontrwywiadu wszystko, co chce.

         W przypływie desperacji W. Pożoga, biorąc swój cień za oznakę wielkości, rozmawiał czasem z gen. Cz. Kiszczakiem o wrogiej penetracji Wybrzeża przez różne wywiady. Rzucając ministrowi miedziane myśli przekonywał go, że jeżeli nie pokażemy zębów sojusznikom, oni nas zjedzą z korzeniami. Pożoga nie brał pod uwagę, że Sowieci zjedli nas już znacznie wcześniej, bo w 1945 roku.

                                               ***

         Szef resortu przepoczwarczając MSW w stalinizm w wersji light cierpiał, jak wielu generałów, na manię wielkości. Zapominając przy tym, że jest to choroba karłów. Mianowany na fotel ministra osiągnął duchową ślepotę. Widział tylko to, co chciał widzieć. Wydawał polecenia przy jak najmniejszym zaangażowaniu umysłu. Jego notka biograficzna godna jest barona Munhausena. Do Związku Bojowników o Wolność i Demokrację został przyjęty dzięki rekomendacji generała Władysława Jury, w której łgarstwo ściga się o lepsze z lizusostwem. Na takie kłamstwa nawet słońce się dąsało przykrywając się chmurami. Medal „Za Ofiarność i Odwagę” Kiszczak kupił na targu staroci, a odznaczenia resortowe przyznawał sam sobie. Inne przywileje i zaszczyty wyżebrał u Jaruzelskiego, na którego miał sporego haka.

         Zdobyta w Moskwie erudycja operacyjna pozwalała mu pouczać podwładnych, aby przypadkiem nie otwierali „puszki z Pandorą” (jeszcze o tym będzie). Po wysłuchaniu takiej lekcji niektórzy oficerowie twierdzili, że pięć minut słuchania szefa resortu wystarczy, by zidiocieć na rok. Wiem, że zabrzmi to niewiarygodnie, ale minister najlepsze stosunki miał z hierarchami kościoła, szczególnie z konfratrem Bronisławem Dąbrowskim, biskupem, sekretarzem Episkopatu Polski. Pozostałych duchownych szef resortu nazywał katabasami i nakazywał podwładnym niszczyć wszelkimi możliwymi sposobami, także operacyjnymi.   

         Cz. Kiszczak był tytanem inteligencji i intuicji oraz gigantem dedukcji. Potrafił ze śladów na śniegu zgadnąć, czy człowiek, który ślad pozostawił, jest zwolennikiem socjalizmu, czy szpiegiem, czy jest rudy, czy łysy, ale w sprawach operacyjnych nie miał własnego zdania. Jednak zdanie innych funkcjonariuszy nie liczyło się bez jego podpisu. Więc dał Pożodze wolną rękę w sprawie BND i Mossadu, ale kategorycznie zabronił rozpracowywania STASI. Nie mówiąc już o służbach Wielkiego Brata.

         Z KGB i GRU łączyło nas braterstwo. Brata się nie wybiera. Brata się ma. W resorcie traktowano brata jak świętą krowę. Nie do ruszenia. Tak, Wielki Brat był jak te buchadła (bomby) zrzucone z wrażego samolotu na Warszawę w 1918 r. – Podpisaliśmy zobowiązanie o nierozpracowywaniu sojuszników w ramach obozu. Tego się trzymamy – oznajmił swemu pierwszemu zastępcy Cz. Kiszczak.

         W każdej porządnej Firmie istnieje Ład i Chaos, jako też Bajzel i Porządek. W Firmie rządzonej przez Kiszczaka nie było ani jednego, ani drugiego, ani trzeciego czy czwartego. Był burdel. Minister wykazał daleko idący sceptycyzm w sprawie przeszkadzania Arabom w ich panoszeniu się w Polsce.

         Zausznika gen. Jaruzelskiego nie obchodziło, że od czasów „Solidarności” wszyscy nasi sojusznicy penetrowali Polskę. Najagresywniej czynili to Sowieci i enerdowcy. Czechosłowacy, Węgrzy, Bułgarzy czy Rumuni niewiele im ustępowali. Terytorium Kraju Pieroga i Zalewajki upodobały sobie nawet tajne służby Kuby, dowodzone przez przyjaciela gen. Pożogi Raula Castro.

         Obserwując pospolitość widziałem wyraźnie, że w resorcie do najważniejszych figur nigdy nie dotarły nawoływania Immanuela Kanta, aby ludzie mieli odwagę posługiwania się rozumem. Zrozumiałem, że już dawno powinienem był zatracić umiejętność odróżniania talentu od beztalencia, cnoty od hipokryzji i kłamstwa od prawdy. Odczuwałem to coraz wyraźniej, ale jeszcze się do tego nie przyzwyczaiłem.

         Smutna postawa moich adwersarzy wlewała w moją duszę uprzejmość i pogodę. Wybaczyłem starym szczecińskim wrogom, miałem już nowych, warszawskich. Z dawnych nadodrzańskich gróźb – jak z ugotowanych ryb – powyjmowałem już ości. Nowe, nadwiślańskie pogróżki dopiero inwentaryzowałem. Zawsze wybaczałem wrogom. Nigdy nie zapominałem ich nazwisk. 

                                               ***  

         Wprawdzie BND nie cierpiało STASI i vice versa, ale podejrzewałem, że w wypadku stoczni i portów Niemcy dogadują się poza plecami Rosjan i naszego kontrwywiadu. Sowietom było to nie w smak. Może planowali dać Niemcom nauczkę?

         Jeżeli chodzi o naszych zachodnich sąsiadów, podzielałem zdanie Churchilla, że to rzutki naród. Rzuca się do gardła albo do nóg.                                           ***  

         Osiemdziesiąt procent produkowanych na Wybrzeżu statków szło do Kraju Rad. Każda akcja sabotażowa opóźniała dostawy statków dla floty Wielkiego Brata. Floty, która u nas zamawiała kutry rybackie i inne statki tak zbudowane, by u siebie w ciągu dwóch tygodni przerobić je na okręty – stawiacze min. Różnica między statkiem a okrętem jest taka, jak między moździerzem kuchennym a moździerzem wojskowym.

         Sabotaże? Tak było w przypadku wlania odrdzewiacza do zbiornika paliwa statku przygotowanego do próby morskiej. Ta akcja przyczyniła się do zatarcia silnika. Opóźniło to przekazanie statku ZSRR o pół roku. Tak było w przypadku wywołania pożaru na budowanej jednostce. Pociągnęło to za sobą śmierć spawaczy itp. Udało mi się wyjaśnić kilka takich spraw.

                                               ***

         Współpraca BND i STASI nie uszła uwagi konsulów ZSRR z Gdańska i Szczecina, którzy zasygnalizowali gen. Pożodze problem i nakazali ukrócić dogadywanie się służb niemieckich i pętających się wśród nich agentów arabskich.

         NRF i NRD zjednoczenie miały jeszcze przed sobą, jednak ich służby już dbały o wspólne interesy ekonomiczne obu państw niemieckich.

         Otrzymałem zadanie powęszenia. Rozkaz brzmiał jak zepsute mleko, ale udało mi się zdobyć dowody szpiegowskiej działalności BND i STASI. Antycypowałem możliwości dogadywania się Mossadu z BND w celu ataku na wypoczywających w naszym kraju terrorystów arabskich.

         Zrobiłem jeszcze coś ponadto. Przy okazji przyczyniłem się do zabicia kilku ludzi. Przeszkadzali w grze. Anihilacje upozorowano przypadkami. Ktoś się powiesił w celi. Ktoś wpadł pod samochód. Ktoś wypadł z pociągu. Ktoś popełnił niechciane samobójstwo. Wprawdzie samobójstwo nie ma logiki, a tylko dramaturgię, ale ludzie w nie najłatwiej wierzyli. Dostałem za to Srebrny Krzyż Zasługi.

         Mimo że miałem rację likwidując szkodników, moje działanie, tak jak i całych służb, było nieskuteczne. Nie minęło kilka lat i doszło do zjednoczenia Niemiec.

                                               ***

         Pokajałem się jak Babinicz za to, że był Kmicicem, to w nagrodę za szczęśliwe rozwikłanie kilku zagadek związanych z działalnością nie tylko wrogich, ale i sojuszniczych wywiadów minister S. Kowalczyk nakazał z oficera starszego zrobić mnie oficerem młodszym.

         Zdjęto mi dwa paski z pagonów, a do osamotnionej gwiazdki dodano jeszcze trzy gwiazdy. Zrozumiałem, że jeżeli chodzi o awanse, to jestem w czarnej dupie. ale dobrze mi tam było. Znowu zostałem kapitanem. A co to jest oficer młodszy? To jest stan, w którym człowiek jest pewien, że może jeszcze zrozumieć to, co się dzieje na świecie. A starszy? Oficer starszy niczego już zrozumieć nie jest w stanie. Marzy tylko, by się naćpać, nachłeptać boskiej obrazy, rzucić znajomą dupę na tapczan i porozmawiać z nią o młodych latach.

                                                                           CDN

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *