13 GRUDNIA ROKU PAMIETNEGO

Się Napisało

Niestety, Bóg, który Polskę przez tak długie wieki otaczał blaskiem potęgi i chwały, pozwolił nagle, by Krajem Pieroga i Zalewajka rządziła banda chuliganów. Dwudziestu trzech generałów i oficerów zebranych w reprezentacyjnym salonie MON, dla których gen. Jaruzelski był bóstwem świadomym, czego chce i po co, powiedziało sobie: my tylko jesteśmy dobrym towarzystwem…

Blisko połowa społeczeństwa polskiego uwierzyła im. Tymczasem WRON była tworem pozakonstytucyjnym o charakterze junty wojskowej. Dla niektórych aktywistów partyjnych była herbertowskimi „kochanymi zwierzątkami”, ale dla Polaków-zwyklaków WRON była bandą chuliganów iskających grzbiet społeczeństwa w poszukiwaniu zdrajców, którym nie podobał się socjalizm.                                              

W składzie WRON znalazło się 18 generałów, 3 pułkowników i 2 podpułkowników. W większości były to trupy moralne, acz ze sporą wiedzą wojskową. Wronowcy byli przekonani, że sprawy gospodarcze i polityczne można załatwić rozkazem wojskowym. Gen. Jaruzelski, uważając, że ludzie w większości nie są dobrzy, a członkowie „Solidarności” wręcz źli, ogłosił stan wojenny dla całego kraju.

Wówczas poczułem się coraz mniejszy. Mały, maluteńki. I razem z innymi przystąpiłem do wykonywania rozkazów. I pomyślałem, że jeszcze kilka miesięcy i zniknę z powierzchni ziemi. Tej ziemi.

W nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r. z pustego nieba nad szarą Polską prószył nieśpiesznie śnieg. Na zimowe ulice miast i miasteczek wyruszyły milicyjne suki. Wyrajały się z nich „trójki” esbecko-żołniersko-milicyjne. Wpadały do mieszkań działaczy „Solidarności”, ściągając brutalnie z żon, kochanek i kochanków aktywistów związkowych, pakując ich do „pierdli”, a następnie przewożąc do przygotowanych naprędce obozów dla internowanych. Wkrótce 15 tys. „wichrzycieli” znalazło się pod kluczem, a na zabicie 9 górników w kopalni „Wujek” nie trzeba było używać dużo amunicji.

Z leśnych rejonów alarmowych z chrzęstem gąsienic wypełzały transportery opancerzone oraz czołgi i duktami, a później na przełaj, przez pola i zagajniki, podążały, aby straszyć „Solidarność”. Niektóre tanki, jak T-34, pamiętały jeszcze czasy chwały oręża LWP: bitwę pod Lenino i Studziankami, i Wał Pomorski, i forsowanie Odry i Nysy Łużyckiej, i park Tiergarten w Berlinie, a niektóre nawet Łabę. Okręty zablokowały porty, a samoloty przestrzeń powietrzną… Po ulicach krążyły samochody ciężarowe wypełnione wojskiem, wypluwając w wyznaczonych miejsca patrole zaopatrzone w kałasznikowy i koksowniki. WSW zorganizowała dwa albo trzy fikcyjne zamachy na szefa WRON (do dziś niewyjaśnione). Około dwa miliony zbrojnych – żołnierzy, milicji, Służby Bezpieczeństwa, ORMO i doraźnie zmobilizowanego tałatajstwa – ruszyło bronić socjalizmu jak niepodległości. Byłem wśród nich.

Zmarznięta ziemia jęczała. Tratowana gąsienicami sprzętu pancernego trzeszczała jak dziecięca grzechotka. Z domów dochodziło zgrzytanie zębów i płacz dzieci, bo generał, sztywny jak sztacheta w płocie, pozbawił je „Teleranka”. Zamiast bajek szef WRON co godzinę powtarzał to samo przemówienie mające pompować do mózgów rodaków zdania dawno zdewaluowane, zdewastowane, sparszywiałe, w które nikt już nie wierzył. Było to telewizyjne wystąpienie nagrane znacznie wcześniej w zapasowym studiu telewizyjnym, zorganizowanym w jednostce wojskowej przy alei Żwirki i Wigury w Warszawie. To przemówienie z dużą dawką cynizmu, nadęte pychą i naszpikowane ostrzeżeniami, że wspólnota socjalistyczna jest zagrożona, do mnie nie przemawiało. Nie lubię ludzi obojętnych na prawdę.

Jaruzelski chciał być w tym przemówieniu jak tygrys Miłoszowy, machający ogonem i wyskakujący poecie z wiersza. Ale w tym momencie generał jawił się społeczeństwu, jako żałosny, zależny od Moskwy namiestnik, mogący, co najwyżej, straszyć naród jeszcze większym złem. Nie przeszkadzało to jednak akolitom szefa WRON otoczyć go nimbem niezdrowej świętości. I generał nie uwierzył społeczeństwu a poplecznikom. Przypisywana mu wielkość zatkała go jak korek, odcięła od myślenia, sprawiła, że Jaruzelski zakorkował kraj od pomocy Zachodu na dziesięć lat. Można się jeno zastanawiać, dlaczego generał o ugruntowanej pozycji politycznej robił z siebie idiotę na oczach nie tyko milionów rodaków, ale i świata?

„Wojciech Szabelka” nadzoruje swoje dzieło i uzbraja Kraj Pieroga i Zalewajki. Tak, w tę grudniową noc przez okno w budynku Urzędu Rady Ministrów oświetlony zimnym blaskiem księżyca generał przyglądał się swemu dziełu. Jego stopień wojskowy od tej chwili był pisany wielkimi literami. Generałowi nie przeszkadzał trzaskający mróz, który nosy sinił i uszy zakręcał. Stał niewzruszony. Stał, przyglądając się szadzi na okolicznych drzewach, iskrzących się jak ognie bengalskie w reflektorach przejeżdżających samochodów z wojskiem, wozów pancernych i milicyjnych suk. Z twarzy Jaruzelskiego promieniował nieziemski patriotyzm, dobroć i umiłowanie ojczyzny socjalistycznej. Subtelne ziemiańsko-generalskie zmysły upajały się słowami wypowiedzianymi przez telefon 12 grudnia 1981 r. o godzinie 14.00 do ministra spraw wewnętrznych gen. Czesława Kiszczaka: „Nie mamy wyjścia, uruchamiaj operację”. W sekundę później te same słowa usłyszał gen. F. Siwicki…

       Z przyzwoitych polskich domów emanowała wściekłość. Dolatywały bluzgi. Morderstwo jest morderstwem. W XX wieku morderstwa się zdemokratyzowały. Ale są pojedyncze morderstwa liczące się za tysiące. Takim morderstwem był „skok na naród”. Ale nie wszyscy myśleli w ten sposób. W duszach aktywistów PZPR i ZSL huczała radość, że generał zrobił to, co wcześniej obiecywał. Jedynie z serc „betonów” partyjnych powiało smutkiem i przygnębieniem. Zdawali sobie sprawę, że generał wygrał. W tej sytuacji nie mógł przegrać.

W czasie rządów Jaruzelskiego (1981–1989), mimo że byliśmy bankrutem Europy, zamówiono w Związku Sowieckim 40 samolotów myśliwsko-bombowych Su-22, 12 ciężkich śmigłowców bojowych Mi-24, nowy przeciwokrętowy rakietowy system obrony wybrzeża „Rubież”, 4 okręty rakietowe, okręt podwodny Orzeł, 12 myśliwców MiG-29 (planowano nabyć 24 myśliwce)… Mając władzę absolutną, szef WRON był powściągliwy jak angielski dżentelmen. Był też osobą niezwykle taktowną i grzeczną. Gdy go Jerzy Urban przez pomyłkę pocałował rano w rękę, Jaruzelski, aby nie robić przykrości rzecznikowi, do końca dnia udawał kobietę. Jaruzelski sprawiał wrażenie papierowego, cnego (zacnego) żołnierzyka z piosenki Bułata Okudżawy i najpracowitszego człowieka z wszystkich wielkich postaci Peerelu. Po objęciu stanowiska premiera i funkcji I sekretarza KC PZPR żył jak mnich w Tybecie. Miał wprawdzie żonę, męczącą nudziarę, zapatrzoną w swoją dawno minioną urodę i nie dziwcie się, że nie wychodził z gabinetu przez osiemnaście godzin na dobę, nie chcąc wracać do domu.

Nałogów nie miał. Ani kawy, ani alkoholu, ani tytoniu, ani, co nie daj Boże, narkotyków, ani nawet cieleśnie nie grzeszył, bo seksu nie zażywał. Żadnych skoków w bok… Żadnych molestowań… Od czasu ślubu nikt nie słyszał, aby generał pozwalał sobie na jakieś męskie ekstrawagancje. Tylko ciemięga (uciążliwa praca) nad doskonaleniem ciżby (tłumu) polskiej. Zniesmaczył tym Rakowskiego ubolewającego, że gdyby Jaruzelski miał kochankę, to kraj odniósłby z tego wiele korzyści… Gdy skończył dziewięćdziesiąt lat i na dodatek był chory, żona oskarżyła go, że jest niedopieszczona, że mąż więcej uwagi poświęca gosposi i zagroziła rozwodem… A on słabł z minuty na minutę. Nikł w oczach jak śnieg na wiosnę. Jeszcze chciał, tak jak zawsze, żyć przyszłością, ale od rana budziła go przeszłość. Kapała z radia, telewizji, prasy, rozmów z prokuratorami, sędziami…

Co mu pozostało? Wspominanie przeszłości, kiedy to wierząc, że człowiek, który nie czyta, nie ma przewagi nad tym, który nie umie czytać, generał przez dziewięć godzin czytał meldunki i donosy, które jak pies w pysku przynosił mu zausznik szefa Służby Wywiadu i Kontrwywiadu, a przez drugą połowę doby obmyślał kolejne manewry gospodarcze, doprecyzowywał pisane przez pułkownika Kuklińskiego, a od listopada 1981 r. przez majora Wiesława Górnickiego, artykuły i przemówienia oraz zarządzenia wygenerowane przez szefa gabinetu premiera gen. Michała Janiszewskiego. Ten generał akurat nie należał do najgłupszych na dworze Jaruzelskiego, ale także podsuwał szefowi rzeczy urągające rozumowi. W 1981 r. zza Jaruzelskiego, niestety, wychynął Kiszczak. Cdn.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *