AFERA PODSŁUCHOWA, czyli cd LOTU NAD SZPIEGOWSKIM GNIAZDEM

Wybaczcie zboczenie z tematu, ale sprowokowany dziejącą się aferą podsłuchową wybieram odpowiedni fragment z niepublikowanej jeszcze książki „Lot nad szpiegowskim gniazdem”. Myślę, że rzuci nieco światła na to, co się dzieje w naszej polityce i służbach specjalnych.

Że istnieją szpiedzy Rosyjscy o tym chyba nikogo nie trzeba przekonywać. A tymczasem kiedyś nasz agent – nielegał, który w 1973 r. skończył studia prawnicze na Uniwersytecie Warszawskim i na polecenie gen. M. Milewskiego został zwerbowany przez wywiad MSW,  który nie posiadał nawet stopnia w MSW, pracujący od 1975 r. w USA pod przykrywką pracownika centrali handlu zagranicznego Metalexportu, Marian Zacharski, spokojnie, za niewielkie pieniądze kupował największe tajemnice przemysłu zbrojeniowego Ameryki, wzbogacając potęgę militarną Związku Sowieckiego.

Tak, tak, Zacharski to mistrz wywiadu. Był wierny Peerelowi, ale po transformacji w 1989 r. uznał przemiany i zrobił wiele dobrego angażując się bez reszty w budowę nowych służb III RP. W pewnym momencie, przy sprawie „Olina” coś tam nie wyszło. Coś zazgrzytało. Być może zderzyły się dwie kombinacje operacyjne, Polska i Rosyjska i być może górą byli metasowieci…

Zacharski i jego koledzy zorganizowali niezłą kampanię przeciwko FSR, a w aferze „Olina” doszli do źródła, ale wody nie pozwolono się im napić. Byli oficerowie KGB mieli w tajnych służbach III RP zapewne solidne umocowanie jeszcze z okresu szefa KGB w Polsce gen. Pawłowa. Na pewno w MSW i nie tylko mieli „kreta”, chyba niejednego. Na początku lat dziewięćdziesiątych ostrzegałem w ogłaszanych książkach, że agentura KGB może liczyć 50 kadrowych pracowników, co najmniej po jednym w każdym województwie i że najlepiej służby tajne III RP zbudować od nowa…

Każdy z oficerów Pawłowa „opiekował” się około dziesięcioma agentami – rezydentami, a ci mieli po mniej więcej tuzinie współpracowników pracujących świadomie bądź kapturowo. Rezydenci i współpracownicy niekoniecznie musieli wiedzieć, dla jakiego państwa pracują. Gen. Pawłow, konspirując agenturę sowiecką zadbał, aby część zwerbowanych osób nie miała świadomości, dla kogo wykonuje robotę wywiadowczą, bo byli zwerbowani pod tzw. obcą flagą. Oficerowie KGB mieli różne dokumenty i legitymacje. Jedni posługiwali się legitymacjami SB, a inni tylko legitymacjami oficerskimi, milicyjnymi, wojska i różnych innych służb, niekoniecznie tajnych. Bardzo to zniesmaczało szefa Służby Wywiadu i Kontrwywiadu gen. Pożogę, bo wydatnie utrudniało wyszukiwanie wrogów, ale generałowie. Jaruzelski i Kiszczak nie dopuszczali do interwencji w Moskwie w tej sprawie. Przez cały okres trwania Peerelu obowiązywała zasada, rygorystycznie pilnowana przez gen. Kiszczaka, że służb sojuszniczych nie wolno rozpracowywać. Oficerowie Departamentu II jak i WSW mieli związane ręce.

Monopol na rozpracowanie sojuszników mało tylko KGB i GRU. Ale, jak wskazują niektóre ujawnione dokumenty państw ościennych, rozpracowanie Kraju Pieroga i Zalewajki nie ograniczało się jedynie do służb sowieckich. Również sporo makaronu za uszami mają w tym wypadku tajne służby NRD, Czechosłowacji, Węgier, Bułgarii, Rumunii a nawet Kuby. Nie wiadomo jednak, czy „zaprzyjaźnione” wywiady działały na własne konto, czy wykonywały zlecenie Moskwy. A rozpracowywano nie byle kogo. Tylko w ostatnie dekadzie Peerelu obiektem działań służb byli m.in. W. Jaruzelski, F. Siwicki, M. Rakowski, W. Pożoga, M. Janiszewski, J. Urban… Są w tej spawie notatki i wyjaśnienia niektórych oficerów, którzy rozpracowywanie podejmowali. Ale nigdy nie ustalono na czyje polecenie to robiono.

W 1990 r., gdy Polska wchodziła w okres transformacji raptownie zmieniono ustrój. W ślad za tym zmieniono także „przyjaciół”. Z dnia na dzień przestawiono priorytety. Nowi-starzy władcy tajnych służb nie mieli jednak żadnych materiałów pozostawionych przez kontrwywiad. Nikt nie wiedział, kto personalnie, w nowej sytuacji jest i kto może być naszym przeciwnikiem. Wiedziano jedynie, ktore państwa były starymi przyjaciółmi a które teraz przemianowano na wrogów. Poznano też nowych sojuszników, którzy jeszcze wczoraj byli przeciwnikami. Określenie państw nie było jednak najistotniejsze. Nowi „przyjaciele” rychło zaoferowali nam pomoc wywiadowczą i kontrwywiadowczą. Szczególnie aktywne wsparcie otrzymaliśmy od tajnych służb USA, Wielkiej Brytanii, Niemiec i Francji…

       W tej sytuacji, zamiast rozwiązać cywilne i wojskowe służby specjalne i zbudować je od nowa, co było trudne, ale przy poparciu nowych sojuszników – wykonalne, powołano „dziwaczną” komisję weryfikacyjną, w której pierwsze skrzypce grali, teraz już byli pracownicy służb specjalnych MSW i MON. W komisji weryfikacyjnej był m.in. były dyrektor Gabinety Ministra Kiszczaka płk Cz. Żmuda… Niestety, znałem tego oficera 35 lat i ostrzegałem przed nim…

 Nowe-stare tajne służby zasilono wprawdzie, w zasadzi, niezwykle inteligentnymi byłymi działaczami opozycji demokratycznej, choć trafiali się też kompletni idioci… Gorsze było pozostawienie wielu farbowanych lisów-oficerów, o których nie wiedziano, po której stronie są, i o których niekoniecznie wiedzieli nawet ci z byłych oficerów Służby Wywiadu i Kontrwywiadu, którzy z patriotycznego obowiązku, a niektórzy jedynie „za żarcie”, włączyli się do nowych zadań. „Świeże” siły w MSW, awansowane błyskawicznie do stopni pułkowników a niekiedy nawet do generałów, miały dużo entuzjazmu i chęci zmierzających do przestawienia priorytetów tajnych służb sprowadzających się do tego, aby z dotychczasowych wrogów uczynić przyjaciół a z przyjaciół – wrogów. Tego nie dało się zrobić z dnia na dzień. Na domiar złego umiejętności i kompetencje „zasilaczy” pozostawały dużo do życzenia. Brutalnie wrzuceni w nowe, do niedawna wrogie środowisko, wobec awersji kierownictwa państwa, postulujących aby w służbach specjalnych nie robić radykalnej rewolucji, z nierzadkimi interwencjami dawnych kolegów z opozycji, którzy wdrapawszy się na kierownicze stołki w państwie polecali, aby tego czy innego oficera pozostawić na stanowisku, „bo to taki święty ubek i rozpracowując mnie, nie był wcale taki agresywny” nie ułatwiały pracy „nowym”. W tej sytuacji szef UOP lub inny kierownik tajnej służby, nawet jeżeliby miał łeb Alberta Einsteina też by sobie nie poradził.     

Skupmy się jednak na Zacharskim, który został ugenerałowiony przez L. Wałęsę, który zastąpił, w wyniku, teraz już całkowicie wolnych wyborów, generała Jaruzelskiego na stanowisku prezydenta. Ale wkrótce Wałęsa przegrał wybory z Aleksandrem Kwaśniewskim i znowu nastały nowe porządki, również w służbach… Jednak co tu dużo gadać, jak nie ma o czym mówić? Sprawa „Olina”, „Minima” i „Kata” pozostała nierozwiązana. Wiadomo tylko, że tacy agenci są w III RP i, być może, zostali zamrożeni. Pozostało czekać aż ich FSR odmrozi.

Można domniemywać, czy przynajmniej część z ujawnionych i dotychczas niewyjaśnionych afer to nie jest przypadkiem dzieło sierotek po rezydencie KGB Pawłowie, który wprawdzie wyjechał z Polski w 1984 r., ale zostawił liczne potomstwo, które w III RP adaptowały różne prominentne dwory, ale także mafijne „rodziny”? A co z Zacharskim? Wybrano najprostsze rozwiązanie – zmuszono go, aby opuścił III RP, która, przynajmniej, jeżeli chodzi o tajne służby, znowu zaczęła przypominać peerelowski Kraj Pieroga i Zalewajki.

A co z przedostatnią aferą z czerwca 2014 r. (ostatniej jeszcze nie znamy), w której podsłuchiwano polityków i rożne ważne osobistości, a która ciągnęła się już od dłuższego czasu?  Z dużą dozą prawdopodobieństwa można przyjąć, że tym razem to nie jest robota amatorów w rodzaju tzw. afery Rywina. Skala i zakres afery wskazuje wyraźnie na robotę profesjonalistów. Wszystko wskazuje na to, że w sprawę zamieszani są oficerowie służb specjalnych.

Rysują się cztery scenariusze. Po pierwsze – jest to robota FSR lub którejś ze służb zaprzyjaźnionych ze służbami rosyjskimi, może Białorusi a może innego państwa, niekoniecznie nam wrogiego, ale, w którym tajne służby Rosji czują się jak u siebie w domu. Mogą to być tajne służby lub agenci FSR działający na Ukrainie, ale także na Litwie, Łotwie, Estonii, a nawet w Czechach, Słowacji, Węgrzech, Bułgarii… W takim wypadku prawdopodobieństwo, że tak jest, ocenić należy na 55 – 65 procent, a głównym zadaniem kontrwywiadu powinno być jak najszybsze ustalenie tzw. kreta.

Drugi wariant zakłada działania sfrustrowanych byłych lub aktualnych oficerów jedne ze służb specjalnych III RP. Mogą to być osoby niezadowolone, pomijane w awansach, braku perspektyw lub zwykłej zawiści… Nie można też wykluczyć, działania jakiejś grupy w obrębie tajnych służb (wskazuje na to zakres i zasięg afery, niemożliwej do wykonania przez pojedynczą osobę), która śledząc sondaże przewiduje zmiany na szczeblu władzy i chcą zdobyć materiały pozwalające na wkupienie się do przewidywanej ekipy mającej szanse wygranej w wyborach. Takie procedery znane są już od czasów II RP. Szanse, że tak było w tym wypadku można ocenić na 45 -35 procent.

Trzecia możliwość – podjęcie takich działań ze strony którejś z partii opozycyjnych. To jakieś 15 – 25 procent. Wykluczyć tu chyba należy kierownictwa poszczególnych ugrupowań. Jednak zawsze się może znaleźć jakiś wariat, chcący przyspieszyć wydarzenia. Azaliż nie jest tak, że wariatów ci u nas dostatek. Wystarczy oglądać telewizję.

I wreszcie czwarta ewentualność, najmniej prawdopodobna, ale nie niemożliwa, oceniana na jakieś 5 – 15 procent, to działania jakiegoś zdesperowanego polityka, najlepiej byłego ministra lub mini- lub wiceministra. Ten ostatni wypadek był szeroko praktykowany w Peerelu. M. Moczar, F. Szlachcic, M. Milewski, odchodząc z resortu zostawiali wiernych pretoria na stanowiskach dających spore możliwości knucia. Rozciągało się tu pole do pracy operacyjnej Biuro ds. Funkcjonariuszy oraz kontrwywiadu w wywiadzie. Oficerowie Biura musieli jak najszybciej wyłowić zauszników poprzedniego ministra i spacyfikować.

Jedno przemyślenie nt. „AFERA PODSŁUCHOWA, czyli cd LOTU NAD SZPIEGOWSKIM GNIAZDEM

  1. Z naparstkiem nadziei zajrzałem tutaj czy a nuż mój ulubiony autor nie skomentował tematu numer jeden. Ileż bym dał aby reżimowe media nie zapraszały pod szyldem „eksperckim” tych pozorantów pokroju Dziewulskiego czy Niemczyka, a Pana.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *