„OKRĄGŁY STÓŁ” i MOJA MAGDALENKA. Cd. LOTU NAD SZPIEGOWSKIM GNIAZDEM

W Wielki Piątek, chyba roku 1987otrzymałem z GZP WP polecenia udania się do Magdalenki. Była tam konwokacja poprzedzająca tzw. oficjalną Magdalenkę, której pierwsze posiedzenie wypadło we wrześniu 1988 r. Czekając na spotkanie elit, które, zgodnie z rozkazem miałem odsługiwać, jako dziennikarz „Granicy” włóczyłem się po gmachu obiektu specjalnego nr 15 MSW o kryptonimie „Magdalenka”. Była to oaza przeznaczona dla wywiadu. Tu instruowano i rozliczano nielegałów i oficerów biorących udział w ważnych kombinacji operacyjnych. W latach 80. budynek zaczęto wykorzystywać do tajnych rozmów z politykami i ich gośćmi.

Obiekt był wzniesiony w typowym komunistycznym siermiężnym stylu, ale barki w nim zaopatrzone były w zupełnie niesocjalistyczne trunki. Można się było urąbać od samego patrzenia. Przez szpary w zasłonach, niczym szpiedzy CIA, wciskały się promienie zachodzącego słońca. Pierwsze, co rzucało się w oczy w tym tzw. pejzonie (pejzażu) było zgromadzenie nieziemsko luksusowych kobiet. Uśmiechnąłem się do nich. Nie odwzajemniły uśmiechu. Od nich uśmiech można było jedynie otrzymać za pieniądze.

Laski lśniły kolorami tak pięknymi i ulotnymi jak blask księżyca na Elbrusie. Były to artystki z „pogotowia seksualnego MSW”. W użyciu słowa „artystki” na określenie zebranych niewiast nie ma słowa przesady. Rzeczywiście, były to artystki w swoim fachu. Ich kwalifikacje zawodowe wypróbowałem organoleptycznie.

Damy miały na sobie wytworne kreacje, aczkolwiek niektóre ciuszki z trudem starczyłyby do zakrycia popularnej „blachy” (metalowa oznaka funkcjonariuszy). Na tle innych gości damy wyglądały niczym ognie krotochwilne przy koksownikach. Były pięknym i barwnym zjawiskiem w tym szpiegowskim bastionie. Zachwycały jak błyskawice. Biła z nich wszechmiłość i wszechprzebaczenie dla wszystkiego tego, do czego będą używane, jakie pozycje będą musiały przyjmować w czekającej je robocie…

Te diablo zgrabne dziewczyny, wybrawszy zawód, jaki wybrały, nie pozwalały draniom z obyczajówki MO po sobie deptać i dlatego związały się ze służbami specjalnymi. Oficerowie kontrwywiadu skutecznie usuwali spod ich nóg kłody rzucane przez zawistne milicjantki i milicjantów, którzy chętnie by sobie z damami pobzykali. Artystki skuliły się niczym lilie wodne przed nocą. Atmosfera wśród nich przypominała poetyczny klimat dużego biura szanowanej korporacji przez rozpoczęciem roboty. Panie, zbite w stado sączyły koniak. Powoli, przechodząc na tryb roboczy, rzucały spod sztucznych rzęs pogardliwe spojrzenia na klientów, których będą musiały obsługiwać. Rozmawiały zastanawiając się, jak oni się spiszą.

„Pogotowie” wypożyczano niekiedy politykom pragnącym uhonorować cennych gości. Jeszcze przed „Okrągłym Stołem” do cennych gości zaliczano również postaci z elit związanych z opozycją. Rzecz charakterystyczna, wśród zapraszanych do rozmów elit opozycyjnych nie było ani jednej kobiety. To przyczynek do lansowanego dziś poglądu, szczególnie przez feministki, że gdyby nie kobiety, nie byłoby zwycięstwa „Solidarności”.

Tym razem gośćmi ministra były czwartorzędne elity z tzw. opozycji konstruktywnej i pewna popadia, współpracownica gen. W. Pawłowa, biorąca – jak twierdził płk Wieczorek – pensję z kasy KGB i MSW. Nie znałem nikogo z opozycjonistów. Nie było wśród nich znanych twarzy. Jedyne, co zapamiętałem z wizerunku „konstruktywistów” były ich skudłacone czupryny oraz długie kucyki, tęskniące za wodą i szamponem włosy, które na gwałt dopraszały się wizyty u fryzjera. Spora ich część zaczesywała kudły na twarz, aby ukryć nazbyt wysokie czoła.

Dużo później, przeglądając listy gości tego konwentyklu sprawdziłem, że w skład tzw. opozycji konstruktywnej wchodzili w połowie agenci, a druga połowa nigdy nie zaistniała w opinii społecznej. Było zrozumiałe, że zaproszeni czuli się w towarzystwie oficerów prowadzących jak muchy w słoiku miodu. Więc nie jestem pewien, czy prawdą jest, że przy następnym spotkaniu, odbytym w zupełnie innym entourage i składzie Jarek powiedział, że Lech zapewnił, a Leszek potwierdził, że Olek dał słowo honoru, że Wojciech zagwarantował, że w tym bankrutującym państwie nie wszystko jeszcze jest do cna zbankrutowane, jeszcze sporo konfitur stoi na różnych półkach, które warto wziąć do podziału i, że wprawdzie „Okrągły Stół” będzie be, ale przecież nie chodzi o to, by wszystkim było lepiej, a o to, aby były stanowiska dla „konstruktywistów” i kasa oraz etaty dla nomenklatury i służb… Jednakże po transformacji niektórym pomieszały się kierunki…

W naradzie brali także udział przedstawiciele duchowieństwa i jacyś poboczni ministrowie, w rodzaju Stanisława Cioska. Nic o ich roli powiedzieć nie mogę oprócz tego, że osoby te pozwoliły mi przypomnieć sobie słowa Orwella, że: wszystko jest polityczne, a polityka to zlepek kłamstw, uników, nienawiści i schizofrenii.

Nie mam pojęcia, jakie zadanie postawiono damom. Nie przyjechałem do Magdalenki, by zajmować się życiem erotycznym dam. Miałem jedynie napisać tekst, że rządzący pragną podzielić się z opozycją władzą, a opozycja odmawia, o czym z góry GZP WP powiadomiło redakcję. Wszedł minister. W ciepłych słowach, przywitał zebranych i dysząc niczym ryba wyrzucona na rozgrzany piasek przez wędkarza – sadystę, przesunął wierzchem dłoni po ustach jakby chciał pokaleczyć sobie wargi przed tym, co ma do zakomunikowania i wygłosił kilka sloganów o sytuacji kraju…

Razem z przedstawicielem ogólnoresortowego „organu” pułkownikiem Jarkiem Rulskim, a może już to był jego następca, spławiono nas po wstępnej prezentacji i wygłoszeniu kilku zdawkowych komunikatów, z których wynikało, że sprawa jest wagi państwowej, bo chodzi o obronę realnego socjalizmu, któremu towarzysz Jaruzelski pragnie dorobić ludzką twarz i trzeba, aby tę ludzką twarz firmowali również działacze opozycji. Niestety, nie dano nam nawet setki pożegnalnej. Więc pojechaliśmy do „Mozaiki”, aby się napić i obgadać wstępniaki do naszych tygodników. Nie było to trudne. Takie i tym podobne konwentykle, mniej więcej od połowy lat osiemdziesiątych organizowano często i to nie tylko w Magdalence, ale w hotelu „Solec” i willi przy ul. Zawrat w Warszawie, a także w Konstancinie przy ul. Łąkowej. I tak to trwało aż do „Okrągłego Stołu”, który raz na zawsze zakończył te konsylia poświęcone naprawie chorego socjalizmu. Skądinąd wiem, m.in. od gen. Pożogi, że tzw. poważna Magdalenka, ta z września 1988 r. i następne, obywały się w innej scenerii. Nie było dam nieciężkich obyczajów. Nie było chlania, ale był alkohol. Nie było gadulstwa a konkretne dogadywanie się. Komu? Co? Ile? Na jak długo? Skład reprezentacji, przynajmniej ze story opozycji był zupełnie inny, reprezentatywny dla „Solidarności”. Rozmowy były ostre, ale konstruktywne. W konkluzji ustalono, że strony zaklepią uzgodnienia przy „Okrągłym Stole”.

Rano czekała mnie niespodzianka. Na biurku wylądował tajny, kodowany telefonogram. Sięgnąłem po tablice kodowe. Rozkodowałem tekst. Szef Zarządu Politycznego WOP gen. S. Brodziński zakazywał pisaniu relacji z wczorajszej narady i zalecał zapomnieć o niej, bo… „Takiej narady nigdy nie było”.

Dochodziła godzina dziewiąta i ja, spełniając polecenie generała, drąc przygotowany tekst przypomniałem sobie, że wczoraj był Wielki Piątek i wspomniałem słowa zapisane przed dwoma tysiącami lat przez św. Marka i Mateusza, a wypowiedziane przez Chrystusa wiszącego na krzyżu na Golgocie: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił”. Były to ostatnie słowa Jezusa wypowiedziane w agonii. I uświadomiłem sobie, że i komunizm też jest w agonii. Nawet opozycja koncesjonowana opuszcza generałów. I zasmuciłem się, że dwupakowi musi być przykro. Generałom nie pomogą już zapewnienia i wiara, że zawsze wybierają mniejsze zło i że chcieliby uczynić z Polski eldorado. Opozycja była już nie-wierząca. Za nic miała słowne zapewnienia rządzących. Aktywiści opozycji żądali konkretów. Najlepiej przekazania władzy narodowi, czyli „Solidarności”…

W tej sytuacji generałowie szansy na utrzymanie władzy upatrywali w omotaniu Wałęsy. On w ich oczach z wariata, prymitywa i oszołoma przepoczwarczył się w spolegliwego racjonalistę, któremu, być może, jawiły się w mózgu koncepcje rojalistyczne z nim, jako królem. Chytrzono, że nie byłoby to złe rozwiązanie, bo służby specjalne – jak przekonywał Kiszczak- od dawna trzymały Wałęsę na wędce. Minister nigdy jednak nie sprecyzował czy była to wędka jawnie agenturalna czy kapturowa. Strona partyjno-rządowa liczyła, że w ten sposób może uratować własne tyłki i starać się zatrzymać dla siebie i nomenklatury zdobyte przywilej. Była to prosta droga do „Okrągłego Stołu”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *