WAŁĘSA, WAJDA, GŁOWACKI, LEBENBAUM I ROSENBUSCH

Cierpliwie, niczym niedźwiedź na łososia czekam na film A. Wajdy o L. Wałęsie. Przyznam, że doniesienia medialne o ciągłych korektach, w być może gotowym dziele Mistrza, skłaniają do refleksji. A jeszcze sprzeczki filmowca z autorem scenariusza – J. Głowackim. Ale niech tam… winien jest oczywiście Wałęsa… Jego ciągłe wypowiedzi skłaniają do zadumy, a reżysera do zmian. Niektórzy próbują analizować uczenie enuncjacje Historycznego Lecha. „Próżny to trud. Bezsilne złorzeczenia”. Każdy, kto choć liznął życiorysu eksprezydenta wie, że zrozumieć Wałęsę nie jest łatwo i, że za pozornie skomplikowanymi wypowiedziami kryje po prostu… głupota. Odkryła to już w latach 80. O. Fallaci. Jedna sprzeczka Wajdy z Głowacki ma i dobrą stronę – będzie ksiązka Głowackiego o pisaniu scenariusza. 

Ostrząc sztuczne kły na te dzieła staram się przypomnieć minione dzieje. Było przecież wiele mało znanych kombinacji operacyjnych związanych z postaciami wymienionymi w tytule tego blogu, których, chyba nie uświadczycie w dziełach Wajdy i Głowackiego. Wybaczcie, że ciągle wracam do ogranego tematu i przypominam Wałęsę, Wajdę, Głowackiego, Lemenbauma i Rosenbuscha…

            Zaczynam od Lebenbaum. Za granicą kręcił się koło niego inny mój przyjaciel z czasów sudeckich – Adam Rosenbusch. Był to pracownik archiwum Radia Wolna Europa. W czasach peerelowskich, jako ratownik Grupy Sudeckiej GOPR miał kontakty ze zwiadowcami WOP. M.in. “opiekował” się nim mjr Leon Knapiński, a jako pilot wycieczek zagranicznych miał kontakt z oficerami podległymi pod Departamenty III, II i I. Potem wywiad zainstalował go, jako uciekiniera (via Jugosławia) w RFN i “wyrobił” mu dojścia do RWE. W Monachium Rosenbusch użyźniał cipkę pewnej damy, którą Lebenbaum puknął kilka razy jeszcze w czasach łódzkich. Dama, będąca wrzaskliwą pracownicą RWE, pozyskała ściśle tajną instrukcję dotyczącą ochrony obiektu. Instrukcję Rosenbusch oddał zaprzyjaźnionemu wopiście. Ten przekazał dokument oficerowi kontrwywiadu pilotującemu współpracownika. Tak się składało, że w tym czasie zintegrowane wokół KGB służby planowały akcję przestraszenia dyrekcji RWE. Chciano dać sygnał “S” i innym dysydentom, że specsłużby dużo mogą. Instrukcja umożliwiła słynnemu “Carlosowi”, czyli Iliczowi Ramirezowi Sanchezowi bezpieczne wejście na terem RWE. 21 lutego 1981 r. “Carlos” podłożył ładunki wybuchowe pod jeden z budynków i zdetonował. Na szczęście nie było już w nim ludzi.  Gdyby byli, wyglądaliby jak żaby w mikserze. Szkody sfotografował Rosenbusch. Zdjęcia i instrukcja trafiły do mnie (przekazałem je IPN). Lubiłem się z nim spotykać. Wspominaliśmy dawne czasy i przyjaciół, przywoził mi z Niemiec ciekawe książki o górach. Za prezydentury Wałęsy Rosenbusch, jako “opozycjonista” otrzymał intratne koncesje na różne dziwne przedsięwzięcia. Miał mieszkanie przy ulicy Zgoda, co ułatwiało m.in. zajmowaniem się handlem bronią. Planował wykup budynków na ulicy Frascati, aby mieć bliżej do Sejmu. Oprócz Polski dysponował mieszkaniami w Niemczech, na Słowacji i w Kazachstanie. Miał kontakty w Rosji i w państwach WNP. Był wydawcą i miał być posłem. Nagle coś nie wyszło. Chyba Wałęsa nie miał pojęcia, jacy ludzie podszywają się pod kombatanctwo. 

            Lebenbaum nie ograniczał się do dostarczania mediom zachodnim materiałów o walce “S”, gloryfikujących Wałęsę i innych opozycjonistów. Współpracował z RWE i organizował transporty do kraju z pomocą charytatywną i nie tylko. Taka działalność drażniła ambicję generałów.  Kiszczak postanowił coś z tym zrobić. Zlecił to zadanie Pożodze. Generał nakazał opracować kombinację operacyjną. Jej elementem było porwanie z Zachodu dyrektora Rozgłośni Polskiej RWE Najdera lub Lebenbauma. Po przywiezieniu figurantów do kraju planowano dodać im do towarzystwa kilku opozycjonistów i oskarżyć o terroryzm, a Wałęsę o jego popieranie. Wiem, że Najder i Lebenbaum nie mieli pojęcia, jaką rolę odgrywają agenci kręcący się przy zagranicznych strukturach “S”, w tym “Minim”, „Raja” i “Regina”. Ci agenci był jak wiatraki, z którymi walczył Don Kichote z Manczy – dumni, głupi i cyniczni, tępi i niemoralni. Byli jednak cholernie sprytni i niebezpieczni. Aby uśpić tak zwane BHP “S”, bezpieka od czasu do czasu podrzucała na spalenie jakiegoś nieważnego agenta. Podobno Wałęsa i inni działacze byli zachwyceni takimi sukcesami.

            Zastanawiam się, z kim mógłbym porównać Lebeubauma. Jedyne, co przychodzi mi na myśl, to Janusz Głowacki. Jedyny celebryta wśród współczesnych literatów. W twórczości autor Antygony w Nowym Jorku jest, moim zdaniem, skrzyżowaniem Witolda Gombrowicza i Sławomira Mrożka z Michelem Houellebecqiem, a poza tym do złudzenia przypomina Lebenbauma. Ta sama życzliwość, ale niepozbawiona ironii, filozoficznej zadumy i uszczypliwości. Głowacki napisał powieść, w której pozornie zmasakrował Jerzego Kosińskiego. Piszę pozornie, bo zza dramatycznych przeżyć autora Malowanego ptaka, z dużą maestrią przedstawionych na kartach Good night, Dżerzi, wychynęła, przynajmniej dla mnie, twarz Wałęsy z okresu prezydentury. Do takiego stwierdzenia upoważnia mnie porównywalny mechanizm mozolnego wspinania się na szczyty i brutalnego ściągania z Olimpu na ziemię. I mimo zupełnie rożnych realiów metoda jest podobna. Różnica jest jedna: Kosiński w wyniku ataków popełnił samobójstwo. Wałęsa jest twardszy – walczy. Bije się skutecznie. Piórem, internetem, pyskówkami w telewizji i przed sądem. Często wygrywa. A  Glowacki? Napisał scenariusz dla Andrzeja Wajdy. Film ma być o Wałęsie. Modlę się, aby dożyć czasów, gdy będę mógł film obejrzeć. Uważam, że Wajda, potrafiący dostrzec piękno w brzydocie polityki, zdoła połączyć doświadczenie autorytaryzmu Jaruzelskiego z dźwiękiem spadającego z gałęzi jabłka i nałożyć na to wszystko postać Wałęsy. O filmie krążą legendy…

Pierwotnie miał to być produkt Hollywoodzki. Na początku lat 90., Wałęsa dostał milion dolarów za zgodę na powstanie filmu. I coś nie wyszło. W 2001 r. Jeden z producentów w hollywood Roman Harte, ten sam, który zaoferował Wałęsie milion USD, zgłosił się do mnie, abym napisał koncepcję noweli filmowej. Konsultantem był prof. Paczkowski. Napisałem. Profesor wniósł uwagi. Uwzględniłem je. Harte osobiście przyjechał i odebrał poprawiony tekst. I zniknął. Widocznie coś znowu nie wyszło. Może Amerykanie stracili zainteresowanie Wałęsą, Polską, a nawet Europą. Może agenci CIA, których przedstawiłem w szkicu, byli nie tak wspaniali, a SB i KGB nie tak krwawe, jak wyobrażenia Amerykanów. Ani Paczkowski, ani ja nie dostaliśmy za pracę ani centa.

W wypadku Kosińskiego Głowacki zastanawiał się Dlaczego? Dlaczego? I sam odpowiada: – Dlatego, że Ameryka niczego takiego przed nim nie widziała. W przypadku Wałęsy sprawa wydaje się być jeszcze prostsza. Homo sapiens to taki stwór, który po osiągnięciu sukcesu swoim działaniem sam prosi się o nieszczęście. I to jest przypadek Wałęsy. Na pytanie: dlaczego Wałęsa? Bon mot mógłby brzmieć tak: Dlatego, że nie tylko Ameryka, ale i cały świat niczego takiego przed nim nie widział. I już nie zobaczy.       

            Chciałem zdeszyfrować Wałęsę. Wedle mojej oceny, Wałęsa jest fenomenem i nawet banda diabłów nie dałaby mu rady. Dlatego powtarzam – tacy ludzie rodzą się raz na milion albo raz na sto milionów lat. Gdyby Wałęsy nie było, należałoby go wymyślić. I to powinno wystarczyć za komentarz. Nawet, jeżeli Wałęsa był draniem, bądź jego wybory życiowe i zawodowe obsadziły go w drańskiej roli, to bez niego nie byłoby III RP w takim kształcie, jak obecnie. Przez pół wieku o tym marzyłem. Dlatego nie dziwcie się, że wykorzystywałem każdą okazję, aby się czegoś o nim dowiedzieć. Węszyłem za wiadomościami o Wodzu nie tylko na diabelskim kołowrocie życia, ale nawet na szpitalnych korytarzach. A dlaczego nie całe społeczeństwo jest wdzięczne Wałęsie? U nas wdzięczność to uczucie nieznane. Przekonał się o tym nie tylko Wódz, ale ostatnio także Jerzy Owsiak, człowiek, który uratował pośrednio wielu ludzi. Zastanawialiście się kiedyś, ile czasu trwa wdzięczność, a ile mściwość i zazdrość? Praktyka dowodzi, że wdzięczność trwa krócej. No cóż, gust społeczeństwa nigdy nie wyprzedza geniuszy. Zawsze wlecze się za nim kulejąc. Dla miernot geniusz jest czymś niewybaczalnym.

 

Więcej na ten temat w książce: Tajna historia mojego życia. Wałęsa i… Kryptonim „Bolek”. Operacje tajnych służb MON i MSW

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *