Dwa wspomnienia o przyjaciołach, których dołączono do większości wiele lat temu i którzy nadal nie żyją.

Zaglądałem Panu Bogu w okno, ale Bóg nie raczył ukazać swej twarzy. Znów jestem sam wśród własnych myśli. Dlatego po raz nie wiadomo który wracam do przypomnienia spraw Tadeusza Stecia i  Bogdana Charytona. Obaj mieli na pieńku ze służbami specjalnymi.

         Wspomnienie pierwsze z próbą wierszowania. Tadeusz Steć

         Na sudeckich drzewach

         Krople rosy wiszą

         To są łzy tęsknoty

         Okolone ciszą

         Wiat liście unosi

         W świekrowej alejce

         A ja wspominam.

         Nieważne, czy rok. minął

         Dzień, miesiąc, czy też lata

         Gdy odszedł T. Ś. na zawsze

         To straciłem cząstkę świata

         I cząstkę samego siebie.

         Bo żyję jakoś inaczej

         Choć wstaję co dzień rano

         Choć śmieję się i płaczę

         Świat wygląda tak samo.

         Choć tyle się zmieniło

         Nic już się nie powtórzy

         Nie będzie już jak było.

         Co mi zostało na dzisiaj?

         Wspomnienia…, ten czas… te chwile…

         To dużo…

         Czy może niewiele

         Aż tyle

         Czy tylko tyle?

         Wspomnienie drugie o Bogdanie, synie Józefa Charytona

         Jozef Charyton to zadziwiająca i zapoznana postaci naszej kultury. Wiele lat temu znałem go pobieżnie. Józef miał syna, Bogdana. W ich życie wmieszały się, tak jak i do Stecia, służby specjalne.

         Prawdą jest. Znałem ojca i syna. Ducha też znałem. Tyle, że był to wyjątkowo wredny, a raczej wredne duchy. Duchy służb specjalnych Wschodu i Zachodu. Ojciec Bogdana był umoczony mniej i dał dupy umiarkowanie. Stracił jedynie życie.

         Syn był umoczony w znacznie poważniejsze przedsięwzięcia szpiegowskie i dał dupy znacznie szerzej. Najpierw stracił z trudem zdobyty [także dzięki szpiegowskiej robocie] majątek. Potem stracił godność. Następnie pozbawiono go wolności. Po jej odzyskaniu zrobiono go bezpaństwowcem. I w tym momencie służby specjalne Wschodu i Zachodu się go zaparły.

         A skoro nie było z nim co zrobić. Skoro był już nieprzydatny do jakiejkolwiek gry, bo zmieniły się realia świata, a on, co gorsze, żył i mógł stać się niebezpiecznym oskarżycielem jednych i drugich i był na tyle zwariowany, że od jednych domagał się zwrotu zrabowanego majątku, a od drugich odszkodowania za zmarnowane życie, no to wyprowadzono go najprawdopodobniej z tego świata. W jego staraniach miałem swój udział.       Dołączenie Bogdana do większości zrobiono delikatnie, sposobami właściwymi dla tajnych służb. Po prostu postąpiono z nim tak jak postąpiono z innym moim przyjacielem płk. Marcelim Wieczorkiem. Wyprowadzanie z tego świata zużytych agentów nie jest  niczym nowym w szpiegowskiej ferajnie. Służby specjalne starannie dbają by, co jak co, ale sprawy kadrowe mieć zawsze w najlepszym porządku. Sprzątają więc sprawy często i gruntownie. Nieprzydatnych eliminują (szerzej wracam do tej historii w Raptularzu schowanym pod wycieraczką; dziś jedynie niewielki epizod).

         Azali dość dywagacji. Wracam do Bogdana Charytona. W książkach z Tajnej historii Polski w których sygnalizowałem, że jest to temat na ogawędzenie jesteśmy z Bogdanem na per pan. Ale nie ukrywam, jako starzy przyjaciele, byliśmy po imieniu. Było tak: Najpierw napisał list z pytaniem, czy mogę mu pomóc. powiedziałem, że jeżeli uważa, że mogę, to mogę. Potem przyjechał w odwiedziny. Usiadł przy stoliku. Popijał herbatę, którą wcześniej podłączyłem do prądu. Milczał chwilę. Nie przerywałem mu.

         – Czytałem twoją książkę Pożoga. W. Jaruzelski tego nigdy nie powie – powiedział po połówce butelki i drugiej filiżance.

         – Cóż, zdarzają się takie osoby. Czytanie to nie grzech – wyjaśniłem.

         – Jest tam o mnie.

         – Cóż, bywają takie przypadki.

         Potem zaczął opowiadać o sobie, swoim życiu, rodzinie i przede wszystkim o ojcu, znanym malarzu z grupy Zachęta.

         – Pochodzę z małego miasta pogranicza. Pogranicza kultur. Było dużo Żydów. Prawie połowa. Ojciec miał wśród nich sporo przyjaciół… Tak, pochodzę w połowie z żydowskiego miasta – powtarzał.

         – Ja również – podpowiedziałem i dodałem: – w Bielsku – Białej, gdzie się urodziłem, połowę mieszkańców stanowili Polacy a drugą Żydzi. No, było jeszcze, a nawet sporo Niemców, którzy w 1939 r. w większości okazali się być niezgorszymi łobuzami.

         – A Polacy?

         – Z tym bywało różnie.

         – A Żydzi?

         – Z nimi nie było żadnych problemów. Żydów po prostu zabito.

         – Niemcy?

         – A któż by inny. Mieli blisko do Auschwitz.

         – A Polacy?

         – Co Polacy?

         – Pomagali w wywózkach? Denuncjowali?

         – Nie wiem. Nie słyszałem o takich wypadkach w Bielsku.

         – Czytałem, że generał T. Kufel uważa, iż jesteś synem rabina z Bielska-Białej. To prawda?

         – Chciałbym. Jednak nigdy nie wierzyłbym generałom ze służb specjalnych.

         – Ale to prawda?

         – Charyton? Masz biblijne nazwisko – zmieniłem temat.

         – Tak uważasz?

         – Czytujesz czasem Biblię? Siądź po prawicy mojej. Aż położę nieprzyjaciół twoich jako podnóżek stóp twoich (List do Hebrajczyków, 1.13).

         Wspominałem już chyba, że ojca Bogdana spotkałem niedługo po wojnie i początku tej znajomości nie bardzo pamiętam (wspominam o tym, bo może jeszcze żyją osoby, które pamiętają tamte wydarzenia lepiej ode mnie). Stary Charyton przyjeżdżał do Szklarskiej Poręby Średniej do Domu Pracy Twórczej i odwiedzał czasami swego przyjaciela, mieszkającego w Górzyńcu – Józefa Waldemara Orańskiego, podobno hrabiego, który był moim nauczycielem rysunku.

         Obaj panowie odwiedzali Wlastimila Hofmana, mieszkańca Szklarskiej poręby, który był wówczas jednym z najwybitniejszych artystów powojnia. U Hofmana także się uczyłem, ale ludzie oglądający moje prace twierdzą, że jestem niewypałem pedagogicznym wielkiego malarza.       Wedle moich, niesprawdzonych informacji, Orański mógł być słynnym agentem Joskiem Mutzenmacherem, którego przedstawiłem w książce Akcje specjalne.

         Charyton był dobrym malarzem i miał jedną obsesję – Żydów. Pamiętał wszystkich w swoim miasteczku, ich nazwiska, twarze, sylwetki. I zapomniał. Pamiętał życie swojego miasteczka, przyjaźnie, spotkania, popijawy, miłości. I zapomniał. Pamiętał krzywdy, niepowodzenia, cierpienia. I zapomniał.Jednego zapomnieć nie mógł, choć zapomnieć bardzo się starał. Wystarczyło jednak uchwycić jedną nitkę świadectwa, a jeden za drugim ukazywały się obrazy straszniejsze niż te, na jakie umiała się zdobyć fantazja najbardziej nawet sadystycznych malarzy. Bito, gwałcono, rozstrzeliwano, wieszano, palono żywcem, kamienowano, kopano rannych aż umarli, i nie oszczędzano żadnego chyba bólu, jakiego może doznać człowiek. Kto zabijał, kto gwałcił, kto torturował? Kto był oprawcą, kto ofiarą?  (Cz. Miłosz).        Stary Charyton był dobrym malarzem, pierwszorzędnym rzemieślnikiem i był świadkiem czegoś niespotykanego w dziejach świata. Widział Holocaust. Rysował w ukryciu. Robił też zdjęcia kupioną u Niemców leicą. Wiedział, co za to grozi. Mimo to rysował. Chciał pokazać duszę Żydów w momencie śmierci.

          Rosły sterty szkiców, które ukrywał w najbardziej nieprawdopodobnych miejscach. Stary Charyton bał się bardzo. Nawet nie o siebie. O rodzinę. Miał żonę, dzieci. To, co pisał i rysunki, które wykonywał codziennie mogły być wyrokami śmierci dla tych, których kochał nad życie. Skończyła się wojna, a stary Charyton pozostał wierny tematyce Holocaustu. Jego prace były wstrząsające. Szkice prowadzonych na śmierć. Stojących nad dołem. Żydów w momencie stykania się czaszki z pociskiem. Potem padających. Twarze mordowanych. Zbliżenia twarzy. Charyton usiłował pokazać w nich duszę ludzi idących na śmierć. Myślę, że w niektórych pracach mu się to udało. Stary Charyton był także ostatnim strażnikiem grobu króla Stanisława Augusta Poniatowskiego [pięknie o tym pisał Brandys] i nie mogę wykluczyć, że Starego Charytona ukąsiło  Złe Mzimu carycy Katarzyny I, kochanki króla Stasia. I to ukąszenie przeszło następnie na Bogdana.   Syn starego Charytona – Bogdan opowiada o ojcu:

         – Rysował, szkicował, malował, przemalowywał.

         – Miał zbyt na swoje prace? – pytam.

         – Ależ skąd. Prawie żadnego.

         – Dlaczego to robił?

         – Mówił nam: „<By czas nie zaćmił i niepamięć> muszę namalować wszystkich Żydów. Oni na mnie idą. Gdy zamknę oczy – widzę ich – oni na mnie idą. Gdy śpię śnią mi się po nocach”.

         – Potem przyszedł run na tematykę żydowską w sztuce…

         – Tak, ojciec zaczął dużo sprzedawać, głównie za granicę.

         – Wszystko sprzedał?

         – Nie. Pewnych prac nie pozbyłby się za żadne skarby. Tych najautentyczniejszych, będących zapisem najdramatyczniejszych wydarzeń, malowanych w czasie dramatu. Te prace nie były zbyt efektowne, ale zagraniczni kolekcjonerzy oferowali za nie większe kwoty, niż za najlepsze oleje.

         – I co?

         – Ojciec nie sprzedał żadnego…

         Inne spotkanie. Też u mnie w domu. Rozmawiamy. (Wypowiedzi Bogdana nakrywa i filmuje reżyser Ignacy Szczepański. Chce nakręcić o wydarzeniach opowiadanych przez Charytona film)., :

         – Wiesz, że miałeś być zlikwidowany? – pytam.

         – Co to znaczy?

         – Mieli cię zabić.

         Oczy Charytona mętnieją, wyrażają początkowo bezgraniczne zdziwienie a potem doskonale odbija się w nich strach. Twarz sinieje, ręce zaczynają drżeć…

         – Byłeś agentem CIA? – pytam.

         – Byłem.

         – Byłeś agentem wywiadu PRL?

         – Byłem.

         – Byłeś agentem KGB?

         – Byłem. Chyba byłem.

         – Byłeś agentem wywiadu Kanady?

         – Byłem.

         – No to się, kurwa! nie dziw. O Mossad nie zapytam. Na ten temat nie możesz nic wiedzieć. Wystarczy, że ja wiem.

         O J. Charytonie chciał też nakręcić film znany reporter, dokumentalista Ryszard Wójcik. Napisał znakomity scenariusz i złożył w TVP. Kto wie, może leży tam do dziś.

         O B. Charytonie, tandetny, ociekający propagandą scenariusz dla tiwi napisali moi przyjaciele ze Służby Wywiadu i Kontrwywiadu. Film zrobiono i wyemitowano natychmiast [zob. THP].

         Jeszcze jedno spotkanie.

         – W końcu cię dopadli? – zaczynam.

         – Tak. Nie chciałem wsypać Amerykanina, dyplomaty z ambasady USA w Warszawie

         – S. Mulla. No to wsypali mnie. Zabrali wszystko…

         – Co się stało z pracami ojca, które po jego śmierci przeszły na twoją własność?

         – Do dziś mam je przed oczami. Leżały na ogromnej kupie, rzucone na podłogę na środku mieszkania w czasie rewizji. Funkcjonariusze deptali po obrazach. Tak mi opowiedziała osoba, która przy tym była, bo ja już siedziałem. Bezpieka grasowała po moim mieszkaniu pod moją nieobecność.

         – Zostały ci pokwitowania?

         – Nie. Nie dostałem żadnego świstka świadczącego o losach prac ojca.

         – Jak myślisz, co się stało z tymi pracami?

         – Szukałem jakichś śladów, przepytywałem kolekcjonerów, byłem w Desach. Nic. Najmniejszego punktu zaczepienia.

         – Dopuszczasz najgorsze?

         – Tak. Myślę, że prace dotyczące Żydów, te najważniejsze, z okresu Holocaustu, pogromów, zostały po prostu zniszczone.

         – Dlaczego tak myślisz?

         – W zbiorach ojca było kilka rysunków, oddanych z fotograficzną dokładnością, dotyczących zbrodniczej działalności pewnego faceta. Ten facet był szefem szefów wszystkich ubeków. Poza tym, widziałem oczy esbeków gdy przesłuchiwano mnie na tematy żydowskie. Była w nich nienawiść. A ze słów ziała pogarda. Większość najważniejszych prac była na papierze. Papier łatwo spalić, a popiół wrzucić do muszli i spuścić wodę.     Hitlerowcy palili Żydów. Esbecy jedynie prace dotyczące palenia Żydów. Czy to znaczy, że osiągnęliśmy postęp?

         Gdy o tym wspominam przed oczami jawi mi się twarz mojego nauczyciela rysunków Orańskiego. Nauczyciela zamordowanego w lesie za Górzyńcem. Kto wie może jego kości jeszcze są pod wiekowymi świerkami rosnącymi przy wiadukcie kolejowym na rzeką Małą Kamienną?  Służb specjalnych nie wyleczy się złudzeniami.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *