My, naród młociarzy udajemy, że Polacy-zwyklacy byli zawsze w porządku.

Nie jest to nieprawda, bo igrzyska olimpijskie! I młoty górą! A może nie nieprawda. W stalinizmie rządziły sierpy i młoty. W 1956 r. sierpy wyjechały na wschód. Zostały same młoty. Tak jest do dziś. Przecież nie da się z kury zrobić orła…

         Często nie zdajemy sobie sprawy, że mieszkamy w kraju, którego 1/3 powierzchni to tereny przez stulecia należące do innego państwa; że druga wojna pozbawiła nas nie tylko wielokulturowości, ale także złudzeń jak wspaniałym narodem jesteśmy; że komunizm usiłował nam zabrać duszę, co na szczęście się nie udało, m.in. dzięki Kościołowi. Bo tak jak nie byłoby Izraela bez judaizmu, a Rosji bez prawosławia tak Polski bez Kościoła.

         ***

         Na księżycu czarnym wiszę, patrząc w gwiazd gasnącą ciszę więc machając rękami jak gimnastyk na rozgrzewce myślę, że czas zdemaskować narodowe mity.

         Władysław Bartoszewski mówi w “Die Wellt”, że w czasie okupacji niemieckiej: Jeśli ktoś się bał, to nie Niemców. Gdy niemiecki oficer zobaczył mnie na ulicy i nie miał rozkazu aresztowania, nie musiałem się go obawiać. Ale gdy sąsiad Polak zauważył, że kupiłem więcej chleba niż normalnie, wtedy musiałem się bać.  Zaś Cezary Michalski w programie u Elizy Michalik przypomina, że w czasie Powstania Warszawskiego niektórzy cywile bardziej się bali akowców niż Niemców.

         Nasza nowożytna, zorganizowana państwowość powstała na początku XVI wieku. Mieliśmy wówczas sukcesy. Jednak szlachecki system republiko-monarchiczny opanowany przez „tłuste koty” zaczął się rozpadać zanim państwo okrzepło. To doprowadziło do zaborów. Ale pomysł roznegliżowania Rzeczypospolitej nie wylągł się w głowach wrogich władców. Pomysł rozbiorów powstał w głowach les philosophes, od których ideę kupili monarchowie.

         Od tego czasu zajmowaliśmy się cierpiętnictwem, kłótniami i wzniecaniem przegranych powstań. Nasza wspólnota narodowa jest odświętna, żałobna, cmentarna. Datowana od porażki do porażki. A ród ludzki nie ceni porażki. Przegrane wyzwalają popędy sadystyczne.   Powstanie kościuszkowskie (1794) przyczyniło się do likwidacji państwa w III rozbiorze, ale generała Kościuszkę awansowaliśmy do rangi bohatera narodowego, a konfederata (1792) generała Henryka Dąbrowskiego wpakowaliśmy do Mazurka Dąbrowskiego. Powstanie listopadowe (1830-1831) doprowadziło do zniknięcia półautonomicznej namiastki Polski.

         Powstanie styczniowe (1863-1864) skończyło się rusyfikacją i likwidacją ostatnich polskich instytucji, a wybuchło z powodu zagrożenia dla konspiratorów.

         Powstanie Warszawskie (1944), zwane największą bitwą II wojny światowej, spowodowało całkowite zniszczenie miasta i przyniosło prawie 200 tysięcy ofiar.

         Pasjonując się zabobonami zapominamy, że mit polityczny jest afabulacją, deformacją lub interpretacją, obiektywnie podważalnej, rzeczywistości. Ale jako opowieść legendarna pełni funkcję wyjaśniającą, dostarczając kluczy do zrozumienia teraźniejszości, tworząc siatkę podporządkowując niepokojący chaos faktów i wydarzeń.

         A mitów ci u nas dostatek.

         Bo: wojny tureckie, kozackie i szwedzkie (Trylogia). Konfederacja Barska, Kościuszko i Legiony, Listopad i Styczeń, sybiracy i wygnańcy. Pierwsze odzyskanie niepodległości, ale zaraz Wrzesień, “nóż w plecy” i Katyń, Monte Cassino, obozy, Gułag i rozstrzeliwania (literatura martyrologiczna). Potem polskie miesiące: Czerwiec i Październik, Sierpień i Grudzień, drugie odzyskanie niepodległości…

         Jeżeli chodzi o mity, nasz charakter jest niczym sztorm wokół przylądka Horn. Wszystko błyskawicznie ulega zbrązowieniu, zmarmurzeniu. Emocjonalny ładunek matecznika archetypów czasami budzi niepokój. Może eksplodować w rękach demagogów sprowadzając nieszczęścia.

         Żaden inny naród nie miał tylu nieudanych powstań i klęsk. Ciągle odwołujemy się do martyrologii. Hołdujemy conradowskim fanaberiom, że trzeba być wiernym przegranej sprawie. Mając do wyboru Lalkę albo Trylogię wybieramy Sienkiewicza.

         Nie uznając pozytywnego bilansu ostatniego trzydziestolecia przekonujemy, że historia odnotowuje przypadki, kiedy rzeczywistymi zwycięzcami są pokonani.

         Zawołanie Gloria victis – chwała zwyciężonym, dobre na dzień zaduszny lub wszystkich świętych, nie pcha kraju w kierunku progresywności. Wrogowie nowoczesnego państwa tęsknią za lamentowaniem, krwawiącym sercem, desperacją, kwileniem, uskarżaniem się, odchodzeniem od zmysłów, spazmowaniem, kwękaniem, marudzeniem, biadaniem, jęczeniem.

         To orgia prostactwa. Indywidua, nadużywając niebezpiecznych narkotyków – alkoholu i chrześcijaństwa nie zdają sobie sprawy z własnej wulgarności, której szczytem jest to, że nie wstydzą się nazywać Prawdziwymi Polakami.

         Na takie dictum de omni et de nulle (twierdzenie o wszystkim i o niczym) może skutkować powiedzenia Przecława Smolika – Przywdziej kontusz, rycz “Polska”… i  urżnij się zdrowo. Chęć przybliżenia raju na ziemi prowadzi do ustanowienia piekła.          Pompowanie narodowego mistycyzmu –  mówi Eustachy Rylski –  jakąś tanią transcendencją  bardzo bolesnej kraksy komunikacyjnej, wynikającej z kompleksów, frustracji, nonszalancji, braku wyobraźni, podwórkowej brawury i podręcznikowej wręcz niekompetencji, jest nonsensem. Jesteśmy narodem parafialnych megalomanów. Nasz naród do szczęścia nie potrzebuje sukcesów. Nasz naród do życia potrzebuje nieszczęścia.

         Tu pod klawisze ciśnie się wers Krasińskiego: Gdy narodu duch otruty – to dopiero ból bólów. Wiele mówiąc o Biblii nie uznajemy słów Księgi: I przekują swoje miecze na lemiesze (Iz. 2,4 i Mi  4,3) wysyłamy za pożyczone pieniądze naszych zuchów do Afganistanu, gdzie tubylcy wcale nas nie chcą i spiorą nam tyłki, że hej! Już to czynią. Już zrejterowali. Pół setki naszych zuchów powróciło na ziemię ojców w trumnach. Prawdziwi Polacy akceptuje taki scenariusz. Świadczą o tym ich wystąpienia. 

         W sprawach historycznych uderza amnezja elit. Zakłamuje się historię. Nawet rozsądni politycy, ale także ludzie mądrzy, często sprawiają wrażenie ignorantów, dyletantów i niedouków.

         Mloty nie zawsze chcą zrozumieć, iż im większą wagę narody przykładają do swoich dziejów, do narodu, traktując historię niczym fetysz, tym okrutniej się zachowują. Widać to na granicy z Białorusią.         Jest to toksyczne stanowisko. Tym bardziej, że na początku trzeciej dekady XXI wieku nad światem zawisł miecz Damoklesa w postaci kryzysu covidowego. Wprawdzie może on (w sprzyjających warunkach) sprawić, że ukształtuje się naród europejski. Ale nie można też wykluczyć nieszczęścia – umacniania się państw narodowych, opartych na dzikim nacjonalizmie znajdującym silne oparcie w Kościele antysoborowym bądź w islamie. Przekonują o tym dzieje Niemiec, Rosji, niektórych państw arabskich.

         Polak Wieczny Dureń – by użyć określenia Aleksandra Małachowskiego – węszący wszędzie działanie tajemniczych sił,  łaszący się do kleru, wymachujący sztandarem narodowym z wypisanymi na nim hasłami: Bóg! Honor! Ojczyzna! wierzący w zabobony i ideologie czarnosecinną jest na najlepszej drodze do zbudowania z Kraju Pieroga i Zalewajki modelowego ciemnogrodu europejskiego. Mit Powstania Warszawskiego sprawił, że ówczesny prezydent Warszawy Lech Kaczyński wyasygnował duże środki, aby wybudować pomnik chwały  narodu, którego nie załamała klęska – wspaniałe muzeum. Nie starczyło mu już wyobraźni, aby upamiętnić wydarzenia 1989 r., dzięki którym Polska wybiła się na niepodległość i jest dziś bezpieczna jak nigdy.

         Przeczytajcie opis powstania widziany oczami zwykłych ludzi. Miasto waliło się na oczach jego mieszkańców jak zużyte dekoracje teatralne. Nie było dokąd uciekać. Znikąd nie było ratunku. Nie tak to miało być. Tego nie obiecywali wodzowie powstania. Przeczytajcie książkę Mirona Białoszewskiego. Przed wojną Warszawa liczyła 1 300 000 mieszkańców, przed powstaniem – 900 000,  a po powstaniu jedynie 150 000.  Przyjrzyjmy się faktom. Powstanie, trwające od godziny 17.00 1 sierpnia 1944 r. do 2 października 1944 r., wywołane przez Komendę Główną AK,  zaakceptowane przez Delegata Rządu, upoważnionego do podjęcia takiej decyzji przez rząd RP na uchodźstwie, nie osiągnęło celu.

         W tych warunkach nie mogło! Klęska była kolosalna (straty powstańców: 10 tys. zabitych, 7 tys. zaginionych, 5 tys. ciężko rannych, do niewoli poszło 16 tys.; zginęło 150-200 tys. osób cywilnych; zniszczono ok. 70 procent majątku miasta). Straty osobowe blisko dziesięciokrotnie przekraczają uszczerbki doznane przez ludność Polski spowodowane przez 45 lat komuny!

         Wobec zmasowanej tromtadracji (dotyczącej powstania), trwającej przeszło 70 lat, mało kto wie, że w momencie wybuchu walk byli wśród powstańców trzeźwi dowódcy, którzy widząc, że nie ma najmniejszych szans na zwycięstwo postanowili zrezygnować z fabrykowania bohaterów a ratować siłę żywą.

         W sytuacji, gdy mniej więcej co dziesiąty powstaniec spośród tych, którzy w monecie godziny “W” przystąpili do akcji, miał broń długą, nie mówiąc o broni ciężkiej, której nie było wcale, nierealne było opanowanie 268 strategicznych celów (lotniska, mosty, budynki o znaczeniu militarnym itp.), a bez ich opanowania powstanie z góry przeznaczone było na zagładę. Nic więc dziwnego, że w kilka godzin po rozpoczęciu walk opuściło stolicę prawie czwarta część tych, którzy stawili się na zbiórkach przed godziną “W”. Opuszczano Żoliborz, Ochotę i Mokotów, ale także Wolę i Śródmieście. Powstanie na Pradze zakończyło się 3 sierpnia (z tej okazji napisałem ten tekst).

         Jakże ironicznie brzmi rozkaz komendanta Okręgu Warszawskiego AK płk. Antoniego Chruściela “Montera” do komendanta głównego AK gen. Tadeusza Komorowskiego “Bora” z 3 sierpnia 1944 r., że: Zamierzam ożywić działania (…) zwłaszcza tam, gdzie są niemrawe. Każę wywiesić flagi narodowe jako widomą oznakę, że dana dzielnica walczy.     

         Czapki z głów przed ludnością stolicy. Bo waleczność to piękna cecha. Ale ważniejszy jest rozum. I dlatego – bezpardonowy sąd dla organizatorów barbarzyńskiego dreszczowiska, nie mającego odpowiednika w dziejach świata!!!

         Zbyt łatwo rozgrzeszamy się zrządzeniem losu. Mówimy: Los może wszystko! Robi, co chce! Spójrzmy, jak nasze skłonności do martyrologii, cierpiętnictwa, masochizmu i męczeństwa widzi Bohumil Hrabal: To właśnie jest interesujące u Polaków, że chociaż zawsze przegrywają, to jednak uważają się za zwycięzców, ponieważ przeklinają – i dlatego są wierzący – tego, kto ich pokonał; To Bóg musi zemścić się na nim za to, że przegrali wszystkie bitwy i wojny. Na tym polega piękno Chopina. Zresztą piękno to nie jest to słowo, to przecież padół łez. Chopin… Jak tylko zacznie grać, już chce się człowiekowi beczeć, i nawet te mazurki to coś takiego, że tańczy się przy nich mniej więcej tak, jak Nerudzie z tą śliczną panną, która skoczyła na chwilę do domu, bo umarła jej mamusia

         Czy takimi rezultatami można się szczycić? Hanna Kral przekonuje, że świat polega na tym, że jedni ludzie chcą zabić drugich ludzi, a ci  drudzy ludzie starają się nie być zabici. Ekipa kierująca Polskim Państwem Podziemnym musiała sobie zdawać sprawę z tego, że wywołując powstanie popiera de facto ludojadów –  Stalina i  Hitlera.

         Ci ludzie wiedzieli, jaki jest stosunek Stalina do Polski i Polaków.

         Było przecież po pakcie Mołotow – Ribbentrop. Nie było tajemnicą, że w czasie wielkiego terroru w Sowietach poddano eksterminacji 600-tysięczną grupę Polaków. Polacy ginęli czterdzieści razy częściej niż przedstawiciele innych narodów. Była to największa czystka etniczne międzywojnia. Decyzję o wybuchu powstania podjęto, gdy było już po Teheranie i różnych pociągnięciach generalissimusa, w tym po zerwaniu stosunków z rządem RP na uchodźstwie.

         W Sowietach działały już ZPP i Polskie Siły Zbrojne. A PKWN świadczył, że Sowieci, odrzucając plan ortodoksów z byłej KPP utworzenia z Polski 17-tej republiki radzieckiej mieli własny plan. Stalin wyrażał się tak jasno, że rozum przyzwoitych ludzi wzdragał się przed zrozumieniem jego słów.

         Czy decyzja rządu RP na emigracji była rezultatem zaślepienia politycznego? A może spowodowana była działalnością agentów sowieckich, od których roiło się w Londynie? Można się zastanawiać, że skoro u nas martyrologia znaczy więcej niż filozofia, a zabobony więcej niż socjologia, to czy można mieć pretensje do polityków i wojskowych, że wysłali naród na rzeź a miasto skazali na zagładę?          Dla polskich polityków w Londynie taka decyzja była prosta. Dla społeczeństwa tragiczna. Decydenci zawsze mogą powiedzieć: nigdzie nie jest powiedziane, że wszystko musi mieć szczęśliwe zakończenie. Nie zawsze jest tak, że dobrzy dostają to, na co zasłużyli, a źli zostają ukarani i wszystko toczy się w najlepszy możliwy sposób w najlepszym ze światów. Jeśli ktoś tak myśli, to ulega iluzji.

         Aby scharakteryzować Kraj Pieroga i Zalewajki uciekam się do sparafrazowania wypowiedzi Thomasa Bernharda. Wygląda to tak: Żyliśmy w tępych czasach. Nasz demonizm to był ustawiczny komunistyczny karcer, w którym głupota i bezwzględność stały się codzienną potrzebą. Państwo było tworem, któremu z góry sądzona była klęska, lud zaś skazany był na bezczynność i debilizm.

         Pamiętajcie: w kulturze biblijnej na początku było słowo, w komunizmie – CzeKa (później NKWD), a u podstaw niepokalanego poczęcia RP legł agent. A teraz „dobra zmiana”. Jeżeli uda się „nowy ład” to reżym przypuścili kolejny atak. Bo strojące się w piórka wybitnych opozycjonistów z okresu PRL „tłuste koty” widzi tylko las, mając w głębokim poważaniu pojedyncze drzewa.

         Kątem mózgu dostrzegam, że „strojnisie” kłamią jak nijaka marszałkini. A przecież dowodem na to kto był kim w Peerelu są chociażby protokoły Biura Politycznego KC  PZPR. W 74 protokołach  (od  14 sierpnia 1980 r. do 20 grudnia 1981 r.)  Wałęsą zajmowano się 72 razy, odsądzając go od czci i wiary, podczas gdy innymi opozycjonistami “S” razem wziętymi jedynie 19 razy (Borusewiczem – 1 raz, Bujakiem – 8,  Gwiazdą – 6  i Walentynowicz –  4 razy).

         Aby wyjaśnić niejasności najnowszej historii, w tym ocenić zachowania ważnych osób, pożądane jest pozbycie się wszelkich tajemnic. Alternatywa jest taka: albo ukrywanie, albo pełna jawność. Nie ma innej opcji. Jawność, poszanowanie praw człowieka i wolność wypowiedzi. Po spełnieniu tych warunków zobaczymy, kto jest bohaterem, a kto świnią. Każde społeczeństwo dzieli się na policjantów, złodziei, okradanych i manipulowanych.

         Rzecz jest tylko w proporcji. Nie napisałem tego tekstu, by mówić o własnym życiu. Pisząc o sobie, piszę także o was.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *