SIĘ NAPISAŁO

         (Wersja robocza, bez korekty) Zaczynam od dygresji. Była godzina 3.45 rano gdy z powietrza, morza i lądu z terenów Rosji i Białorusi ruszyły na Ukrainę wojska rosyjskie aby mordować kobiety i dzieci i nie tylko. Prości żołnierze rosyjscy chcieli odebrać Ukraińcom wolność, choć sami jej także nie mieli. Więc od 24.02.2022 mamy wojnę rosyjsko-ukraińską. A ja, nieszczęsny, wieszcząc o Putinie i myśląc że do szczęścia i osiągnięcia swoich imperialnych celów wystarczy mu wojna 4 generacji, pomyliłem się ździebko. Nie doceniłem drania. A on poszedł na skróty. Gdy obejmował władzę w Rosji był nadzieją nie tylko Rosjan, ale i świata. Teraz stał się potworem obłąkanym i bezlitosnym psychopata. Myślałem, że Putin jest bardziej finezyjny. Mania totalitarnej władzy spętała Putinowi mózg. Ale z psychopatami tak bywa. Bo psychopata to człowiek o słabo rozwiniętych reakcjach emocjonalnych, chłodnym spojrzeniu, natomiast posiadający duże umiejętności w manipulowaniu umysłami otaczających go osób. W tym Putin jest mistrzem. Zbudował totalitarną propagandę i postawił na zbrojenia. Wystarczyło dwie dekady by wziął społeczeństwo za twarz. Dziś ma całkowicie bezwolne i kłamliwe media oraz wymiar sprawiedliwości i resorty siłowe z którymi robi co chce. Ma także poparcie ogłupionego społeczeństwa. Nieliczni, którzy się sprzeciwiają lądują na długi lata za kratami.

         Wśród psychopatów znajdziemy seryjnych morderców,  gangsterów, terrorystów czy przywódców sekt. Putim połączył te wszystkie wredne cechy w jedno. Ta tragiczna skaza psychiczna spętała niegdyś mózgi Hitlerowi, Mussoliniemu, Kadafiemu czy Saddamowi. Jak oni skończyli?! Mam nadzieję, że również Putin skończy tak samo. Ale, w tym psychopatycznym towarzystwie współczesnych ludojadów to normalka. A u nas: Wojna! Wojna! Wojna! Wrzeszczy Janusz Kowalski…. i atakuje Donalda Tuska. Krzyczy: „łapać złodzieja”. Kowalski to prawdziwy Janusz. Nie od rzeczy będzie przypomnieć mu słowa Winstona Churchilla, który po napadzie Hitlera na Czechosłowacje w 1938 roku i skurwieniu się państw zachodnich powiedział: „Mieli do wyboru wojnę lub hańbę, wybrali hańbę, a wojnę będą mieli i tak”.

         Donald Tusk, oceniając dziś postawę Niemiec, Węgier i Włoch w sprawie sankcji na Rosję mówi: „Rządy, które blokowały decyzję (w sprawie sankcji na Rosję – H.P.) okryły się hańbą”.

         No to kto tu jest złodziejem panie Kowalski? Na szczęście prawie wszystkie Polki i Polacy są zjednoczeni w sprawie napaści Rosji na Ukrainę. Wielu ludzi, w tym rząd z premierem Mateuszem Morawieckim, także prezydent Andrzej Duda robią więcej niż niektórzy przywódcy innych państw. Tylko Węgry zachowuj się wrednie. My pomagamy jak możemy. Putinowi udało się zjednoczyć podzieloną na dwa plemiona Polskę. Zastanawiam się jedynie, czy długo wytrwamy w tej empatycznej, altruistycznej postawie? Dla mnie pewnym zgrzytem, przykrą niespodzianką był brak wicepremiera Jarosława Kaczyńskiego wśród polityków, robiących co w ich mocy by wspierać walczącą Ukrainę, Przecież Kaczyński w rządzie Morawieckiego odpowiada za nasze bezpieczeństwo. I gdy premier głośno mówi, że następnym państwem po Ukrainie może być Polska Kaczyński znika jak kamfora. W trzecim dniu wojny putinowcy zaangażowali do walki, także przeciwko ludności cywilnej Urainy większą liczbę terrorystów i dywersantów. Ukraińcy taktują ich bardzo humanitarnie. To przypomniało mi, że gdy przed sześćdziesięcioma laty, jako dowódca kompanii piechoty górskiej prowadziłem zajęcia ze szkolenia przeciw dywersyjno-terrorystycznego, na pierwszych zajęciach mówiłem podwładnym: „Chłopcy, dobry terrorysta lub dywersant to martwy terrorysta czy dywersant”. Czyżby Ukraińcom nikt tego nie powiedział? Tu koniec dygresji. Zanurzam się w Historię.  

         Narada dziewięciu partii komunistycznych i robotniczych zorganizowana na polecenie Stalina w Szklarskiej Porębie od 22 do 27 września 1947 roku była prawdziwym trzęsienie ziemi dla kotliny jeleniogórskiej. Przewodniczący poszczególnych delegacji mówili to, co powinni mówić, bo referat programowy, obowiązujących wszystkich wygłosił Żdanow. Brzmiało to tak jakby w jednej klatce zamknięto krokodyle i gołębie. Krokodylami była delegacja sowiecka a gołębiami reszta.

         Dla Karkonoszy i Gór Izerskich było to tsunami. Dla tajnych, widnych i dwupłciowych służb specjalnych była to czarna rozpacz i jasna cholera, a dla Gomułki narada stanowiła kolejny ćwiek do drewniane jesionki. 

         ***

                 Pomysłodawcą tzw. Kominformu czyli Biura Informacyjnego Partii Komunistycznych i Robotniczych był Josip Broz Tito, który z okazji pobytu w 1945 w Moskwie zaproponował utworzenie tego tworu. Tito rzucił myśl.

                 Stalin dwa lata później myśl złapał, a realizował, na polecenie generalissimusa, Władysław Gomułka.

                 Więc „Wiesław”, który tak czy inaczej na polityce stalinowskiej znal się już drobiazgowo, ale nie przenikliwie gadał w Szklarskiej Porębie trzy po trzy. Nie przypadło to do gustu delegacji sowieckiej, ale wódz PPR nie zwrócił na to uwagi.

                 Myślał i pitolił, smęcił i narzekał, mendził i bajdurzył. Zapomniał biedak, że aby myśleć trzeba mieć mózg, a aby brechać należy rozumieć poszczególne wyrażenie. No i wyszło to, co wyszło.

                 Czy w tyradzie Gomułki była egzageracja? Trudno powiedzieć. Dość, że Bierut przyjął to z niesmakiem. Berman z oburzeniem. Natomiast Stalin po raz trzeci zapamiętał.

                 Tito i Gomułka na tej imprezie wyszli jak Zabłocki na mydle.

        Tito z „wiernego syna ludu” awansował w rok po naradzie na „psa łańcuchowego imperializmu”. Ale po śmierci Stalina stał się „wybitnym mężem stanu”.          Gomułka trafił trochę gorzej. Z wybitnego rewolucjonisty stał się z dnia na dzień „Łysolem”, przywódcą odchylenia prawicowo-nacjonalistycznego i klientem obiektu MBP „Spacer”.   Czyżby „Wiesław” stracił rozum iż popełnił takie nieostrożności?

                 Jednak nie zapominajmy nigdy – pisał Kierkegaard – że nie każdy, kto nie stracił rozumu tym samym dowodzi, że go posiadał.

                 Cóż, Gomułka sam dla siebie stał się kłopotem. Od tego czasu, aż do 1956 roku, nie starczało mu już czasu na zajmowanie się czymś innym jak rozpamiętywaniem przeszłości.

                 5 rudnia 2021 roku, prawie 75 lat po naradzie w Szklarskiej Porębie rząd „dobrej zmiany”, z premierem Mateuszem Morawieckim, i jego pierwszym nadzorcą czyli „Ojcem Ojczyzny” („OO”) zaprosił do Warszawy grupę szemranych, karmionych szpakami polityków, wybitnych homofonów i putinowskich eurosceptyków. Ferajnie tej zamarzyło się zmajdrowanie w Europie coś na kształt niegdysiejszego Kominformu a rebours. „”OO” w czasie libacji zorganizowanej w Pałacu na Wodzie w Łazienkach Królewskich objawił się zebranym w cudownym admonicji. W wygłoszonym diatrybie poleciał czystym Gomułką. Tym samym zasłużył na aplauz Marine Le Pen, białogłowy udającej dzierlatkę, damy nie tyle paskudnej, co wrednej.

                 Le Pen, nie piernicząc się, nie certoląc się, a rozpaskudzając się na całego przypomniała, że Ukraina powinna byś strefą wpływu Rosji Putinowskiej. A domyśle – może i dobrze by było, aby i Kraj Pieroga i Zalewajki był taką strefą.       Był przecież nieodległy czas, że tak było. Polska w latach 1945-1989 była strefą wpływów sowieckim. Może więc tej prukwie paryskiej przypadło do gustu stalinowskie porzekadło, któremu hołduje Putin wcale tego nie kryjąc: „Kurica nie ptica, Polsza nie zagranica”.

                 W ten to sposób „Ojciec Ojczyzny” zamienił siekierkę na kijek. .Zamiast mężem stanu okazał się naiwniakiem politycznym. Nie przeszkadzało mu to dudlić o Marine, przez mała pół godziny. Można by odnieść wrażenie, iż jest to nie tylko wyznanie wiary ale i duby smalone. Takie odi et amo. Nienawidzę i kocham. Ale niewykluczone, że było to tylko dworowanie z paryskiej nacjonalistki. Takiej Joanny d’Arc a rebours. 

                 Wódz PIS, znający historię Kraju Pieroga i Zalewajki z widzenia, najwidoczniej nie doczytał, że „Wiesław”, który w Szklarskiej Porębie nieśmiało sprzeciwiał się Stalinowi optując nie za internacjonalizmem, a za budową namiastki państwa narodowego z ogromniastymi naleciałościami nacjonalistycznymi, zrobił tym samym spory krok na drodze do obiektu „Spacer”.

                 No to teraz wers George Saundersa: Czy zastanawialiście się kiedyś – pisze pisarz – tak jak ja, „dlaczego świat jest tak zjebany, skoro ludzie są generalnie tacy kochani?”. Owszem. Przyznam Saundersowi rację. Dokądkolwiek pójdziemy, ludzie na pierwszy rzut oka są mili i szczerzy i wierzą jak się zdaje w to co my: w odpowiedzialność, altruizm, prawdę, empatię. Ale na drugi ogląd?…

                 Wystarczy włączyć telewizor, a zaleje nas fala gwałtów, mordów, zazdrości, nienawiści, homofonii.        W Sejfach chciałem opowiedzieć o osobnikach dobrych, ale także o ludziach, którzy z sardonicznym rechotem radośnie wydeptują ścieżki podłości. Ba, sami o tym piszą lub zostawiają ślady swojego barbarzyńskiego postępowania w dokumentach, których nie zdążono zniszczeć.

                 Pobyt W. Gomułki w obiekcie „Spacer” nie poszedł na marne. „Wiesław” wyciągnął z pobytu jedną naukę, zrozumiał, że pewnych przeszkód, w tym Stalina i Bieruta, nie pokona – muszą poumierać.

                  Po cezurze 1956 roku odbił się od dna i królował Krajowi Pieroga i Zalewajki aż do grudnia 1970 roku. Roku fatalnego. Zakończonego zbójeckim rozkazem „Wiesława” o konieczności strzelania do społeczeństwa.

                 Piętno wydania tego plugawego rozkazu ciągnęło się za Gomułką do końca jego dni. A i obecnie jest czasem przypominane przez pamiętliwych historyków.

                 Śmierć generalissimusa niewiele „Wiesławowi” pomogła. Dopiero utrupienie Bieruta uwolnień go z izolacji. Gomułka stał się ojcem chrzestnym „polskiej drogi do socjalizmu”, która skończyła się w 1971 r spuszczeniem Gomułki w niebyt polityczny.          Po tej cezurze „Wiesław”, wolny od rozgrywek partyjnych, mógł biedzić się nad opracowaniem pamiętników, które dociągnął tylko do końca drugiej światówki. Szkoda tylko, że Gomułce nie starczyło odwagi by zająć się najważniejszymi sprawami, w których miał niepośledni udział.

                 Gospodarzem narady w Szklarskiej Porębie de iure był był Władysław Gomułka, a de facto, wyposażony w kostyczne poczucie humoru Hilary Minc. Mincowi pomagali Jakub Berman, Aleksander Zawadzki i Stanisław Radkiewicz, mający przy sonie zauszników – „Lunę”, Anatola Fejgina, Adama Humera, „Jurodiwego” oraz późniejszego herosa oceanów, Leonida Telige. Najwyższą instancję stanowili reprezentanci WKP (b)  Gieorgij Malenkow i Andriej Żdanow. Ten ostatni wygłosił z pomocą sałaty słownej nie mającej niczego wspólnego z ludzkim językiem dęte, wybalonowane, wytragizowane, wykrzyczane przemówienie programowe.

                 Ludzie, znający skądinąd Żdanowa i słuchając go teraz, w Szklarskiej Porębie chyba zastanawiali się czy Bóg obdarował go mową tylko po to, aby mógł ukrywać swoje myśli. Przecież ten funkcjonariusz Stalina był na tyle inteligentny, że nie mógł uwierzyć w to, co mówił. Ale mówił, mówił, mówił. Jakby Żdanow nie znał tureckiego przysłowia, że lepiej posłuchać sto razy, pomyśleć tysiąc razy, a powiedzieć tylko raz.

                 Była to typowa lekcja martwego języka. Mimo to gospodarze i inni uczestnicy narady w czasie spiczu Żdanowa, przygniecieni ciężarem pustych słów wciskali się panicznie w najciemniejsze kąty niczym koty do piwnicy. Przy każdym okrzyku wysłannika Stalina oczy słuchaczy rozjeżdżały się na boki jak łyżwy i już do siebie nie wracały. Czaił się w ich strach.

                 Żdanow, człowiek inteligentny inaczej, starał się swoim wystąpieniem wytworzyć odpowiedni nastrój. Ale nastrojowości w tym spiczu było mniej niż w desce do prasowania. Słowa stalinisty brzmiały jak halny wicher na cmentarzysku w Dolinie Szczęścia. Z tej doliny, broniącego dostępu do Wysokiego Grzbietu Gór Izerskich rozciągał się niesamowity widok na panoramę Karkonoszy. W wyniku narady powołano Biuro Informacyjne zwane też Kominformem. Dla świata oznaczało to początek zimnej wojny. Potem było już tylko gorzej i gorzej.

                 To wówczas pewien nadgorliwy aptekarz udekorował wystawę portretami Malenkowa i Żdanowa. Biedak zapomniał, że nadgorliwość szkodzi i, że wcześniej na witrynie umieścił napis: „świeże pijawki” (pijawki do upuszczania krwi sprzedawano w aptekach – przyp. H.P.). Aptekarza zwinięto. Nikt nigdy już go w Szklarskiej Porębie nie widział.

                 Miejsce na naradę było dobre. Blisko Wiednia, Berlina i Pragi. W niedotkniętej działaniami wojennymi Szklarskiej Porębie były dwa olbrzymie gmachy przeznaczone do wypoczynku osób związanych z MON. Jeden pod Szrenicą, a drugi w cieniu Wysokiego Kamienia. Były też trzy ohydne gmaszyska podległe MBP, a następnie MSW. Dwa w Dolinie Krasnoludków i jeden w Górach Izerskich. Niedaleko, bo w pobliżu Leśnej usytuowano w zamku Czocha, enklawę dla prominentów resortu obrony narodowej i nie tylko, a w pobliskim Barcinku czaiło się sanatorium nie sanatorium, szpital nie szpital dla biednych umysłów w ciężkim stanie. W tej placówce leczono i przerabiano nadwyrężone mózgi funkcjonariuszy tajnych służb w sprawne narzędzia przydane w różnych kombinacjach operacyjnych. Czasami trafiali tam politycy z którymi nie wiedziano co począć, a których nie chciano anihilować.

                 Zbiry Werwolfu, dla których wojna się jeszcze nie skończyła i nadal grasowali po Dolnych Śląsku zwęszyły swoją szansa zorganizowania akcji na wielką skalę. Taka wojna w świecie logiki jest absurdem. Ale czy żyjemy w świecie logiki? Więc werwoltowcy postanowiono zatruć ujęcie wody dostarczanej do budynków w Dolinie Krasnoludków. Mieszkała tam większość uczestników narady. Obrady odbywały się w budynku głównym przypominający remizę strażacką skrzyżowaną z meczetem. Werwolftowcy zaplanowali wszystko staranie. To były nieprzeciętne zbiry. Aby ich scharakteryzować sparafrazuję książkę Dana Raviva i Yossiego Melmana A każdy szpieg to książę. Pełna historia wywiadu izraelskiego: Zlikwidowanie kogoś przychodziło im łatwiej niż mafii w Nowym Jorku. Wszędzie gdzie się pokazali zaprowadzali okrutne prawo dżungli. Pod każdą szerokością geograficzną rozgrywały się za ich sprawą sceny, które w powszechnym odczuciu są w najwyższym stopniu szokujące – mordy, akcje terrorystyczne i odwetowe. Życie ludzkie nie miało dla nich żadnego znaczenia. Było po prostu tanie.     

                 Sprawę zamachu storpedował czysty przypadek. Oto człowiek, który miał ukraść arszenik z huty szkła kryształowego został zastrzelony przez strażnika. Złodziej uwiódł kiedyś strażnikowi żonę. I rogacz się zemścił. Strzał strażnika ugrobił nie tylko przyprawiacza rogów, ale pogrzebał także plany Werwolfu. Sprawa zamachu spaliła na panewce. Z okazji narady szklarskoporębiańskiej Stalin zawiesił solidną kulę u nóg europejskich partii komunistycznych i robotniczych. Mocno podpadł także Władysław Gomułka, na którego oko miał już Józef Światło, ksywa „Kogut”, wykonujący polecenia Bieruta. Rozmawiałem z wieloma uczestnikami gier rozgrywanych na terenie Sudetów. Nieraz długo czekałem, aż byli oficerowie zapomną o tym, że stracili pamięć. Oni nieraz pamiętali rzeczy, które w sprawozdaniach mogły się nigdy nie zdarzyć, nie być uwzględnione, ale w miarę, gdy je sobie przypominali, zdarzały się. To były prawdziwe wojny – przekonywali. – Na szczęście Bóg zawsze stał po stronie silniejszy batalionów, czyli nas.

                 Nigdy nie potrafiłem zrozumieć rządzących polityków i ich pomocników, nie tylko mundurowych, arbitralnie narzucających swoją wolę innym. Ba, ale ja niekoniecznie nawet spełniłem polecenie Sokratesa, aby poznać samego siebie. Wykonanie rekomendacji filozofa greckiego było dla mnie trudniejsze niż zrozumienie wszystkich innych ludzi, więc pocieszam się myślą Oskara Wilde’a, że tylko płytcy ludzie znają siebie. Nie wiem tedy dlaczego w zapiskach wykonanych z tej okazji umieściłem cytat z Emila Ciorana: „W wojnie trojańskiej tyle samo wrogów jest po jednej co po drugiej stronie. Oto Słuszna wizja, do której ludzie nowocześni nie są zdolni, bo pragną, by <racja> była po jednej tylko stronie. Homer był o niebo bardziej obiektywny”. A cóż może być bardziej piękniejszego niż niebo homerowskie? Czy Cioran ma rację? Może ma, a może nie ma. Pamięć o przeszłości. Wielka przepaść. Coś tam majaczy na dnie. Jakiej drobiny – zastanawiał się niegdyś Kapuściński składając kongenialne książki. – Jakieś punkty. Drgania. Gdzieniegdzie. Zniekształcone. Zamazane. Nieczytelne.

                 Chcę to wszystko wyciągnąć z moich interlokutorów.    Z okazji narady w Szklarskiej Porębie pełnym lizusostwem wykazali się „Luna” Bristygierowa i „Jurodiwy”. Bristygerowa obstawiała Żdanowa, a Światło Malenkowa.

                 Adam Humer opowiedział mi taką anegdotkę: Oto po powrocie ze Szklarskiej Poręby „Luna” pierwsze kroki skierowała do gabinetu w gmachu przy ulicy Koszykowej. Potem udała się do tajnej willi pomieszczonej w rejonie Saskiej Kępy. Weszła do swojego gabinetu i zauważyła Światłe podejrzanie kręcącego w pobliżu sejfu z tajnymi materiałami dotyczącymi przygotowania do popularyzacji ustaleń narady w Szklarskiej Porębie. 

                 – Co tu, pułkowniku, robicie? – zapytała wkurzona.

                 – Czekam na autobus, kochana! – odpowiedział Światło.

                 – Ach tak, to w porządku – powiedziała „Luna” wychodząc.

                 Ale na korytarzu pomyślała: jakiż u diabła może być autobus w mojej willi? Zawróciła. Ostrożnie zajrzała do gabinetu. Światły nie było.

                 Pewnie już odjechał – pomyślała.

         ***

         Rano skończyłem bój z Sejfami Bierut & Bermana i … będącą rozprawą z ancien tegime polskiego stalinizmu. Tak jak wszystkie poprzednie pozycje mogłem ją napisać lepiej, ale nie zdołałem. Mimo przeczytania wielu prac i książek, mimo przeprowadzenia setek rozmów z najrozmaitszymi osobami na temat Bieruta ciągle mi czegoś w sylwetce byłego prezydenta brakowało. Czegoś, co jest w jego obrazie w sposób najbardziej zasadniczy niewytłumaczalne. Być może, aby zrozumieć zagadkę Bieruta należałoby zdefiniować naturę zła i psychopatii boć i u nas osobników z takimi cechami nie sieją. Rodzą się sami, jak robactwo.

         Próby przedstawienia byłego prezydenta, ale i dzisiejszego Putina jako szaleńca, psychopaty i zboczeńca są podświadomym zabiegiem zdystansowania się od tego typu postaci, niemożnością przyznania, że zło, jakie ucieleśniał Bolesław Bierut, a obecnie Putin może tkwić w każdym z nas, tyle, że w różnym stopniu i natężeniu. Zło jest bowiem, zwykle ukrytą i tłumioną, częścią natury ludzkiej. Więc tu jeszcze Zygmunt Krasiński piszący do Adama Sołtana: „Że kiepsko na tym świecie, to nie sekret, im więcej dni przeżywam, tym smutniej mi się robi, tym wszystko bardzie pośmiewiskiem mi się zdaje. Co napotkam szlachetnych i dzielnych, to byli zawsze w opuszczeniu, w braku nadziei i wszelakiej słodyczy. Widziałem dużo błaznów szczęśliwych, dużo łajdaków potężnych i przekonałem się, że ten tylko może na tej ziemi spokojne mieć serce, kto taki podły, że przystaje na zło, lub taki głupi i niedołężny, że złego nie czuje. Addio”.

         Stalinizm Polski skończył się melancholijną katastrofą. Państwo przypominało merlina złowionego przez starego rybaka z utworu Ernesta Hemingwaya. Przypomnijmy fragment zakończeni Starego człowieka i morze: „Tego dnia na tarasie siedziała grupka turystów, Jedna z kobiet, patrząc na wodę, zobaczyła między pustymi puszkami po piwie i martwymi barakudami długi biały szkielet zakończony ogromnym ogonem, który dźwigał się i kołysał na falach przypływu, gdy wschodni wiatr wzdymał ciężkie morze za wejściem do przystani.

         – Co to takiego? – zapytała kelnera wskazując długi szkielet wielkiej ryby, który był teraz już tylko odpadkiem, czekającym, by zabrał go odpływ.

         – Tiburon – odpowiedział kelner. To rekin… – Zamierzał wyjaśnić, co się zdarzyło.

         – Nie wiedziałam, że rekiny mają takie śliczne ukształtowane ogony.

         – Ja też nie wiedziałam – rzekł jej towarzysz”.

         Czy Kraj Pieroga i Zalewajki, po wypaleniu się „dobrej zmiany” będzie wyglądał tak, jak szkielet marlina przyholowany do przestani praz starego rybaka? Czy tłuste koty ogryzą Polskę? Przecież to jasne – gdy w państwie wije gniazdo prywata i głupota to nadciąga narodowa tragedia. Jednak ta druga cecha – głupota jest gorsza od prywaty. Nawet najbiedniejszy kraj może wytrzymać złodziejstwo, ale najbogatszy nie przetrzyma głupoty.

         Po przeczytaniu maszynopisu Sejfów Bieruta & Bermana i…, mój komiliton sudecki, Adam Solarz, zarzucając mi nadmiernie rozbudowane ego powiedział: „Henryk! Gdyby twój wzrost był tak wielki jak twoje ego, mógłbyś na kolanach Sidolem Księżyc czyścić”.   Wydawca, Andrzej Zasieczny wściekał się, że książka jest za grubaśna!!! Jednocześnie zarzuca, że czegoś nie dopisałem, czegoś nie wyjaśniłem, coś prześlepiłem, a Bieruta, Gomułkę i Bermana oraz ich akolitów potraktowałem zbyt łagodnie. Natomiast mój niegdysiejszy efemeryczny przełożony, ale przyjaciel do dziś, pułkownik Ryszard Bartoszewicz, któremu jak widać cniło się w Leśnej oznajmił mi krótko, po żołniersku, bo Rysiek, oprócz tego, że pochłania sto książek na miesiąc jest przede wszystkim dożywotnim żołnierzem Wojsk Ochrony Pogranicza. Bartoszewicz powiedział: „Henryk! Znowu odleciałeś! Miałeś szanse zostać czasopisem WOP. Ale nie zostałeś. Odfrunąłeś od tematu na którym się znasz”. Cała trójka, całe szczęście, że tylko telefonicznie, znęca się nad moją niepoprawnością językową nagminnie łamiącą zasady puryzmu językowego. To w tym miejscu anegdota starego Żyda z Podkarpacia, sąsiada Władysława Gomułki, który zawsze miał 500 procent racji, nawet gdy odpoczywał w obiekcie „Spacer” w Miedzeszynie: Jeżeli dwóch kłóci się, a jeden ma rzetelnych 55 procent racji, to bardzo dobrze i nie ma co się szarpać. A kto ma 60 procent racji? To ślicznie, to wielkie szczęście i niech Panu Bogu dziękuje! A co by powiedzieć o 75 procent racji? Mądrzy ludzie powiadają, że to bardzo podejrzane. No, a co o 100 procent? Taki, co mówi, że ma 100 procent racji, to paskudny gwałtownik, straszny rabuśnik, największy łajdak

         Nie wykluczam, że Solarz i Zasieczny oraz Bartoszewicz mają rację. Oni zawsze mają po sto procent racji. Ale mój gen przekory każe mi w moich przyjaciół walnąć cytatem z Michała Sambora, przytaczanym już pół wieku temu przez M. Wańkowicza w jego Karafce… Puryzm oświecony – pisze Sambor – nie uznaje żadnego absolutu czystości czy poprawności językowej. Poprawność językowa jest niczym więcej tylko konwencją, a konwencje są po to, by pisarz miał co łamać. Są one tymi skostniałymi, które Beksonowski „elan” twórczy zmiata. Ale – i tu sedno rzeczy – im ściślejsze są te konwencje , tym większego trzeba rozpędu , by je owocnie łamać, im większy stawiają opór, tym większe zwycięstwo w ich łamaniu. Powiedziałem przyjaciołom, że szanuję ich zdanie, ale pozostanę przy swoim zdaniu, nie zmienię się, bo lituję się nad sobą, bo jest nad czym. Więc co z „Wiesławem”? Kim był Władysław Gomułka? Chciałem to opowiedzieć w następnej, 90.  Już książce zatytułowanej Tłuste koty i…

         Sejfy zamknąłem ale nadal zastanawiam się jakby tu odlotowo i finezyjnie zażyć z mańki kunsztownie nieposzlakowanych „Tomasza”, „Jakuba” i „Wiesława”. Jakby ich oszkapić, wystawić ich tyłem do wiatru adekwatnie do ich niepodważalnych zasług dla zmajdrowania z Kraju Piroga i Zalewajki socraju. W zapale medytacyjnym na gwałt dopadł mnie głos „Ojca Ojczyzny”. Gos spadł na mnie tak jak cegła na głowę Adama Solarza w Wangu – drewnianym koście w dawnych Bierutowicach. Adaś pozbierał się szybko w sanatorium w Cieplicach. Ma tam towarzystwo i je rurki… Nie, nie z kremem, jeno z kabanosami. Ja, niestety, nie mogłem. Nie miałem towarzystwa, ani rurek, ani kabanosów.

         Lekarz kwalifikujący pacjentów do sanatoryjnych ekscesów powiedział, że może mnie skierować, owszem, ale do prosektorium. Jestem bowiem beznadziejnym przypadkiem degradacji fizycznej, a po przeczytaniu manuskryptu Sejfów również umysłowej. Co miałem robić? Zająłem się głosem, który pacnął mnie w łepetynę. Azali glos „Ojca Ojczyzny” to nie jakaś tam wypowiedź hetki-pętelki, a glos tęgiego, mamuciego, gargantuicznie niebosiężnego męża, drugiego, obok Donalda Tuska męża stanu, stanu powojnia polskiego.          Głos „OO” perorującego o tłustych kotach przepojony był okrutnym patriotyzmem i obłędną sympatią do towarzyszy z własnej kliki. Ział takoż empatią i szaloną, nieludzką, infernalną miłością do Innego. Ten glos uśpił mnie do imentu.          Więc onirycznie przyśnił mi się Król Lew i jego hieny. Tak byłem zafascynowany Lwią Ziemią, że popieprzyło mi się to z dziejami Kraju Pieroga i Zalewajki. Nie jest wykluczone, że trwałbym w takim strasznym stania do dziś, gdybym nie zderzy się z wypowiedzą Susan Sontag dotyczącą snu. Rozumiem, dlaczego większość ludzi – pisze Sontag w Dobroczyńcy – przypisuje nikle znaczenie swoim snom. Są dla nich zbyt lekkie, a ludzie na ogół utożsamiają się z tym, co ma ciężar. Łzy są poważne; można je zbierać w słoiku. Ale sen, podobnie jak uśmiech, to czyste powietrze. Sny i uśmiechy prędko przemijają. Cóż jednak, jeżeli twarz przeminie, a przetrwa uśmiech? No dobrze. Gos „Ojca Ojczyzny” głosem „Ojca Ojczyzny”, a co z Zasiecznym? I tak źle i tak niedobrze. Nie znam wszystkich faktów dotyczących polskiego stalinizmu. Nie wiem wszystkiego. Stalina nigdy nie wiedziałem.     A kto nie zna faktów nie może znać prawdy. Więc w Sejfach B. Bieruta & J. Bermana i… napisałem tylko to, co wiedziałem. Jednak w Tłustych Kotach i… napiszę więcej. Koty i Lwia Ziemia, która do złudzenia przypomina mi moją kochaną ojczyznę – Kraj Pieroga i Zalewajki są bowiem moim żywiołem.

         Po skończeniu osiemdziesięciu lat nie oglądam już i nie słucham polityków, bo staram się żyć zdrowo.         Tylko niekiedy czytuję piękne i smutne listy byłych skazańców. To listy pachnące krwią. I wówczas szlag mnie trafia na Bieruta, Bermana, Gomułkę et consortes. I obawiam się aby czas i niepamięć nie zaćmiły ich dokonań.          Nie mogę wykluczyć, że któryś z polityków, wysferzywszy się ponad swoją klasę może mieć chrapkę wskrzesić rządy barbarii… I natychmiast osmętnica, czająca się w zaroślach ogrodu wychynęła z ukrycia. Po piorunochronie gramoli się do mojej dziupli ślepiąc się w jaki sposób majdruję epilog do Sejfów Bieruta i Bermana.

         Ta demonica słowiańska, jawiąca się w postaci białego widma niczym Biała Dama z zamku Czocha stanowi personifikację stanu chorobliwego zadumania i utęsknienia. To moja chandrowata, melancholijna, chmurna smętnica, którą zdążyłem polubić, żyjąca nieutulonym żalem, skazana bez ratunku na nicość, marząca żeby zostać na świecie choćby jego cieniem, chodzi przez łąki i moczary, po trzęsawiskach i rozłogach, po zapomnianych dawno drogach michałowickich… Chodzi po polach, smutek wieje, a teraz wściubia się do mnie… Nagle komputera błysk. Adam Solarz przysłał fragment Pamiętnika cesarzowej Katarzyny II jej własną ręką spisane.  To ociupka książki pod tym samym tytułem. Carycę, owszem, znam, ale nie rosyjską, a naszą, rodzimą, poselską. Więc byłem ciekawy cóż tak zauroczyło Towarzysza Druha. Zawołania „towarzysz” używam tu w zrozumieniu rycerskim, obecnym jeszcze w średniowieczu, a nie w wersji zwulgaryzowanej przez ZPP i partię przewodnią. Towarzysz Druh, słusznie domniemając, że z moim pomyślunkiem bywa rożnie, boć mój zasób słów jest równie ubogi jak u antyszczepionkowców, wykłada „kawę na ławę” wyjaśniając: „Biedzisz się bazgraczu grafomański nad epilogiem, a na półce masz pamiętnik carycy, książki z której twój przyjaciel, acz bandyta – jak sam piszesz – Władimir Władimirowicz Putin czerpie wzór w jaki sposób postępować z Krajem Pieroga i Zalewajki. Jeżeli wkluczysz ten kawałek do epilogu swojej nieszczęsnej książki moje szczęście będzie wielkie, a ty uratujesz swoją dupę”. Ha! Putin! Ha! Wladimir Wladimirowicz! Im bardzie odżegnuję się on od granicy polsko-białoruskiej tym bardziej tam jest. Spełniam polecenie Towarzysza Druha. Wkluczam. „Istnieją rożne narody, a raczej rożne narody mają różnego ducha. Jedne można podbić i przesiedlić w celu zagarnięcia ich ziem, a świat nie podniesie wrzasku – to Male narody, plemiona. A innych można uczynić małym wysiłkiem niewolników i będą chętnie lizali rękę Pana – to narody podlej duszy, od kolebki niegodne samostanowienia, w wielkich obszarach Azji roztopią się bez śladu. Z trzecimi wreszcie nie można zrobić, ani tego, ani tego, przynajmniej nie od razu – to Polacy. Nie można zaanektować ich państwa, bo trzeba byłoby dzielić się z Prusami, Austrią, Turcją i Bóg wie jeszcze z kim; narzuca to europejska równowaga sił. Po drugie nie można tego zrobić od ręki, gdyż są to znakomici żołnierze, a cały naród gdy otwarcie zagrożony, przypomina wściekłego wilka w nagonce. Zbyt dużo by to kosztowało, należy więc zdemoralizować ich do szpiku kości. Trzeba… rozłożyć ten naród od wewnątrz, zabić jego moralność… Jeśli nie da się zeń uczynić trupa, należy przynajmniej sprawić, żeby był jako chory ropiejący i gnijący w łożu… Trzeba mu wszczepić zarazę, wywołać dziedziczny trąd, wieczną anarchię i niezgodę… Trzeba nauczyć brata donoszenia na brata, a syna skakania do gardła ojcu. Trzeba ich skłócać tak, aby się podzielili i szarpali, zawsze gdzieś szukając arbitra. Trzeba ogłupić i zdeprawować, zniszczyć ducha, doprowadzić do tego, by przestali wierzyć w cokolwiek oprócz mamony i pajdy chleba. Będą oni walczyć długo, bardzo długo, nasze prochy przepadną, ale przyjdzie czas gdy sami sprzedadzą swój kraj, sprzedadzą go jak najgorszą dziwkę. My rozpoczniemy ten proces Panin! Korupcja „milczących psów”, którzy będą nimi rządzić. Bogactwem i głodem, które biednych podjudzą przeciw możnym, tych drugich zaś napełnią takim strachem i podłością, że uczynią wszystko dla zachowania swojego bogactwa. Zepsujemy ich kultem prywaty, złodziejstwa, rozpusty, wszelaką demoralizacją i wiodącym ku niej alkoholem. Stworzymy tam nową oligarchę, która będzie okradać własny naród nie tylko z godności i siły, leczo prostu ze wszystkiego, głosząc przy tym, że wszystko co czyni, czyni dla dobra ojczyzny i obywateli. Niższe szczeble tych krwiopijców będą uzależnione od wyższych w nierozerwalnej strukturze formalnej i nieformalnej piramidy. Trzeba będzie starać się, by w piramidę wpasowany był każdy zdolny i inteligentny człowiek, by ze chciwiał w niej i spodlał. Niedopasowanych szaleńców, nieuleczalnych fanatyków, nałogowych wichrzycieli i każdą inną wartościową jednostkę wyeliminujemy operacyjnie. Zadanie to jest wielkie Panin, lecz i efekty będą wielkie. Polska zniknie w samych Polakach! Wtedy właśnie, gdy będzie wydawało się im, że mają wolność. Ale ja tego nie doczekam Panin, zaczniemy jednak ten proces”.

         W kluczyłem i przesłałem Solarzowi dziesiątą, rozszerzoną wersję maszynopisu z takim komentarzem: A ty, Adamie, nic nie widzisz? Nie widzisz, Towarzyszu Druhu, że cała książka Sejfy Bieruta & Bermana i… jest nie o sejfach Bieruta & Bermana, bo to tylko pretekst. Ta 89 moja książka jest łopatologiczną antycypacją tego, co Kraj Pieroga i Zalewajki może czekać jeżeli się nie obudzimy, a o czym od XVIII wieku wieszczyła caryca?      Napisałem Sejfy… bo wierzę Isaiahowi Berlinowi, że niewiele jest rzeczy, które wyrządziły światu tyle szkód, co przekonania różnych jednostek czy grup (plemion, państw, narodów lub kościołów), że tylko oni lub one są wyłącznymi posiadaczami prawdy – zwłaszcza jeżeli chodzi o to, jak żyć, czym być lub co robić – i że ci, którzy się różnią, nie tyko błądzą, ale są dzikusami roznoszącymi różne zarazki, lub szaleńcami, zoofiliami współżyjącymi z krowami, terrorystami, toteż trzeba ich skować lub unicestwić. Jest to straszliwą i niebezpieczną arogancją, że tylko oni mają rację, że posiadają magiczne oko, którym widzą prawdę, i że inni, jeżeli są odmiennego zdania, nie mają i nie mogą mieć racji. I dalej, wymądrzając się niemożebnie moralizowałem, że zgadzam się z tym, co napisał Gladstone, że nie można walczyć przyszłością i że historia uczy – a powiedział to jakiś inny mędrzec –  iż historia niczego nie uczy. Ja jednak uważam, z przeszłości można się nauczyć unikania beznadziei i tego, o czym mówił C. G. Jung, że człowiek przyzwyczaja się do wszystkiego, jeżeli tylko osiągnie właściwy stopień uległości. Ale z drugiej strony, a zauważył to już Ryszard Kapuściński, historia coraz częściej i z coraz bardziej nieubłaganą bezwzględnością wyrzuca wszystko na śmietnik. Wedle mojego gustu społeczeństwo Kraju Pieroga i Zalewajki jest już bardzo blisko tego o czym mówi Jung. To zupełnie możliwe, że nasze dzieje, majdrowane obecnie przez „dobrą zmianę” wylądują na pieprzniku dziejów i trzeba będzie historie napisać na nowo. Wierzę Jungowi Historia jest strukturą dynamiczną złożoną z sensów i nonsensów.

         W miarę upływu lat czuję się coraz bardziej nawarstwioną przeszłością. Ale nadal nie mogę przekroczyć własnego cienia. Żyję w Michałowicach. To dobra gmina. Sadzą tu duże drzew. Więcej niż wycinają. Drzewa dają spokój. Ratują przed jazgotem świata. To ostatni przyjaciele, obrońcy człowieka. Chodzę wolno. Ostrożnie. Jakbym się obawiał, że chwilę wejdę na minę albo, co gorsze, na polityka. Spoglądam w niebo. Niebo takie niebieskie jak szafir. I nagła myśl. Wspominam polityka, którego niegdyś spotkałam. Był lejtnantem. Chyba mądrym. Takie odniosłem wrażenie. Opisałem to w książce Kim jest Putin? A teraz niegdysiejszy lejtnant jest wściekłym prezydentem, bandytą i ludojadem. Chce zamienić światu niebieską barwę nieba na kolor czerwony.

         Niekiedy spotykam michałowiczan. Czasami z pieskami i dziećmi. Dużo u nas piesków. Te pieski jakiej takie wspaniale zdziecinniałe. Więc co mi pozostało?  Szykować się do ewakuacji. Pewnie wyląduję w czarnej dziurze. Może w czarnej dziurze jest niebo? Może piekło? Może nicość? Tak, pewnie nicość. Nie było mnie przed 4 grudnia 1939 roku. Nie będzie mnie po 202… roku. Zastanawiam się też, bo kretyńskie myśli coraz częściej nawiedzając mój rzeszotowiejący mózg, co po mnie zostanie. Chyba jednak nicość… Uspokojony tym, że moje grzechy, ale także moje dobre uczynki okryje czas i niepamięć uwierzyłem, że Voltaire miał rację. Odejdę z tego równie głupiego świata jak ten, jaki zastałem przy urodzeniu, więc tak, na wszelki wypadek, aby nie kłopotać grzebiących, wybrałem dla siebie epitafium. Sparafrazowałem moją ulubioną poetkę Wisławę Szymborską. Tu leży ancymonek michałowicki. To drapichrust taki a taki. Dał się gminie okrutnie we znaki. Zmarł bardzo późno, ale lepiej już późno niż wcale. No to in saecula saeculorm amen.

         Myśląc, że skończyłem Sejfy…, których, oczywiście, nie skończyłem. Włączyłem TVP info aby obejrzeć najnowsze informacje z kraju i ze świata, „dobre czy złe, ale zawsze fałszywe”. Po sekundzie przeszedłem na tzw. wolne media. Wolne od czego? Wolne „do” i wolne „od”. Więc pomyślałem, że we współczesnym świecie medialnym nastąpiła całkowita dewaluacja dat, nazwisk, danych, relacji, faktów.       W narastającym i gęstniejącym potoku informacji wszystko się zaciera, traci znaczenie, wypada z pamięci. I wówczas, towarzysz Druh, Adam Solarz, dźgnie mnie po oczach mailem, zawierającym oczko słów: „Dziadersie Drogi! Powiedz zuchom broniącym granicy Polski z Białorusią co sądzisz o stosowaniu metody push-back. Pozdrawia cię serdecznie Wielka Niedźwiedzica orlańska”. Winnetou powiedziałby, że to metoda haniebna. Ja także tak uważam. I dodam, specjalnie dla żołnierzy i strażników granicznych: Po 38 latach noszenia munduru żołnierskiego nie mieszczą mi się w głowie podobne zachowania. Honor żołnierski zobowiązuje. Nie warto nim frymarczyć. Honor jest jak drugie nazwisko człowieka. Jak widać, podeptać go nie jest trudno. Niektórym z was, słusznie broniących naszej granicy, to się, niestety, udaję… Ale, rozumiem, w Kraju Pieroga i Zalewajki za dużo wydaję się praw ograniczający społeczeństwo, a za mało daje się przykładów. Więc pomyślcie: Co będzie jak zmieni się władza? Jak przyjdą ludzie przestrzegający prawa i konwencji? A to się stanie tak, jak po nocy nastaje świt. Co wówczas będzie z wami? Tłuste koty się obronią. Ale wy…? Sytuacja robi się niebezpieczna. Nad granicę polsko-białoruską ściąga coraz więcej zbrojnych. Nie, nie wierzę aby duet kanibali Putin & Łukaszenko dążył do otwartego konfliktu, wystarczy im Ukraina, ale… Wystarczy by z jednej czy drugiej strony padł pojedynczy strzał.Droga strona odpowie serią z kałasznikowa. Z przeciwnej zagra ręczny karabin maszynowy. Rywale uruchomią wielokalibrowy karabin maszynowy. I pójdzie w ruch wszystko to, co amie mają najlepszego… I nowy Donbas gotowy!

         Drodzy Czytelnicy blogu, pozwólcie mi tu na kilka słów osobistych refleksji skierowanych do tych, co z narażaniem życia bronią granicy. Tak, tych, co bronią granicy serdecznie pozdrawiam, Życzę wam wszystkiego najlepszego. Przede wszystkim spokojnej służby. Obawiam się jednak, że to życzenie na zaś. Dopóki bowiem Białorusią będzie trząsł duet kanibali spokoju na granicy nie będziecie mieli… Ale, na miłość Boską, nie strasznie ziomali, że nie dacie rady. Dacie! Spokojnie. Nie straszcie kobiet i mężczyzn, że grozi im zagłada. To nieprawda. Społeczeństwo nie ma powodu aby się bać. Pora zrozumieć, że sytuacja nad granicą z Białorusią jest podsycana nie tylko przez stronę białoruską, ale także przez naszych przywódców, ludzi „Bez serc. Bez ducha”, którym chodzi o nic innego, jak tylko o słupki poparcia.  Oni dobrze wiedzą, że zastrachany człowiek uwierzy we wszystko, co mówi władza. Ale kanibale nie są nieśmiertelni! Historia przełomu wieków pokazuję, że dyktatorzy żyją krócej niż inni ludzie. Świadczy o tym przykłady Hitlera, Ceausescu, Saddama czy Husajna. Natomiast dla tych, którzy zaaplikowani wam nakaz postępowania wedle nieludzkiej metody push-back i dla tych, którzy ją bezmyślnie wykonują też mam życzenia. Nie, nie życzę im abyście stawali przed sądem. Nie życzę im paskudnego hejtu, który im się słusznie należy. Życzę im jedynie, aby odzyskali rozum i aby w każdą noc poprzedzającą Dzień Dziecka i Mikołaja śniły im się Dzieci z Michałowa. I tu przypowieść Jeremiasza: „A chodząc za marnością, marnymi się stali”.

         Niedawno spoglądnąłem na zapiski w kalendarzu stuletnim. Był 4 grudnia 2021 roku. Skończyłem 82 lata. Zachwycają mnie reformy służby zdrowia, edukacji, finansów i sprawiedliwości oraz ciurkiem się lejące zmiany dotyczące naszej przeszłości. Dzięki „dobrej zmianie” i Polskiemu Ładowi mogłem precyzyjnie wynotować: tomografia komputerowa mózgu – koniec 2022 roku; koronarografia – 3 lata; spotkanie z okulistą – 4 lata, z onkologiem – 5 lat, a operacja biodra będzie możliwa za lat siedem. Poprosiłem w rejestracji o gwarancję na piśmie, że dożyję 2027 roku. Gwarancji nie dostałem. Oświadczono mi, że muszę wierzyć na słowo ministrowi zdrowia.

         Ech! Jak Boga kocham! Chce się żyć! Da mi to możliwość, przynajmniej dwukrotnego wzięcia udziału w glosowaniu do parlamentu. I wezmę udział. I będę głosował. Oczywiście, na „dobrą zmianę” i Polski Ład. Jak bonie Dydy, tak zrobię.

         Bóg się wprawdzie do mnie nie odezwał. Podobnie jak minister zdrowia. Za to czytelnicy pytają jak sobie wyobrażam najbliższą przyszłość? Co mam odpowiedzieć? Skoro nie mogę sobie nawet wyobrazić jak za kilka lat będzie wyglądała nasza przeszłość.

         Nadchodzi noc. Zaglądam do Immanuela Kanta: „Dwie rzeczy napełniają umysł coraz to nowym wzmagającym się podziwem i czcią, im częściej i trwalej się nad nimi zastanawiam: niebo gwiaździste nade mną i prawo moralne we mnie”. Interpretuję słowa filozofa wedle recepty Leszka Kołakowskiego. Prawo moralne we mnie tak samo nie zostało przeze mnie stworzone, jak niebo gwiaździste nade mną, że jedno jak i drugie jest gotowe już, gdy ja na świat przychodzę. Tak samo nie mogę zmienić prawa moralnego, które jest we mnie, jak gwiazd i galaktyk, a nawet Wielką Niedźwiedzicę, którą widzę.  Czy więc mogę prawo moralne odrzucić? Mogę, ale unieważnić go nie mogę, ono jest bez względu na to, czy mi się to podoba i czy wiem o nim. Mogę go jednak gwałcić, a nie mogę gwałcić kosmosu. Metoda push-back na pewno gwałci prawo moralne. Tak, zło stosowania tej metody polega na tym, że zachwianiu ulegają zasady moralne: zło przestaje być złem, a dobro – dobrem. I to zarówno u rozkazodawców jak i u wykonawców.

         O północy wychodzę do ogrodu aby napawać się życiem we współczesnej pospolitości. Przez jarmarczną gwiazdopatrznie szukam na niebie Wielkiego Wozu. Znalazłem. Wóz przydzwonił mi dyszlem w ponad osiemdziesięciodwuletni czerep tak fikuśnie, że zrozumiałem „komu bije dzwon” i kto się kryje pod kryptonimem „Orzel Bialy”. Zrozumiałem, że współczesność to relatywizm postmodernistyczny. To także dramaturgia współczesnej egzystencji, i za Schopenhauerem powtarzam, że swoje życie mogę ująć jako niepotrzebny epizod zakłócający błogi spokój nicości. I tak doszedłem do wniosku, że cokolwiek bym sądził na temat przeszłości i dnia dzisiejszego, muszę być przygotowany na zmianę swych poglądów już jutro.  A mimo to jestem szczęśliwy. Co mnie uszczęśliwia? Trzy słowa wnuczek do mnie skierowane: „Dziadku! Kochamy cię”. A wówczas wszystkie barwy, kształty, smaki i dźwięki życia są do mojej dyspozycji.

         Chciałem na powyższym akapicie skończyć Sejfy, gdy otrzymałem list z prośbą abym go ogłosił w książce. Była to parafraza, niegdyś znanego każdemu dziecku Polskiemu wiersza Władysława Bełzy. List był krótki, szesnastosłowny, ale podpisany: Kto ty jesteś? Polak wspaniały. Jaki znak twój?„Orzeł Biały”. i postscriptum: Jestem z Wami. Pegasus.

                Książka Tajne sejfy B. Bieruta i J. Bermana. Urok dobrej zmiany i czar „Polskiego Ładu” ukaże się pod koniec marca 2022 r. nakładem Wydawnictwa CB; nr telefonu: 510-210-234

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *