SIĘ NAPISAŁO

Przekleństwem Kraju Pieroga i Zalewajki było, jest i będzie legalne oszustwo, łamanie prawa, bezkarne złodziejstwo, szpiegostwo i donosicielstwo.

         Henryk Piecuch

 

(Oto epilog z „Noża” zob. poprzedni blog). Opisana w Bilecie do piekła gra zaczęła się dla mnie kilka lata wcześniej. Dość szybko kontrwywiad MSW wpadł na trop grupy wywiadowczo-przemytniczej działającej w południowo-zachodniej części Kraju Pieroga i Zalewajki. W ścisłym kierownictwie kontrwywiadu zapadła decyzja, aby rozpracować grupę od wewnątrz i zlikwidować całą siatkę. Rozpoczęła się żmudna robota, zakrojona na dużą skalę, obejmująca rozległy teren.

Minister spraw wewnętrznych generał Mieczysław Moczar wraz z ministrem drugiego resortu siłowego, generałem Wojciechem Jaruzelskim byli zaabsorbowani realizacją przykazania sekretarza Komitetu Centralnego PZPR Władysława Gomułki, aby dać popalić osobom pochodzenia żydowskiego. „Mietek” nie miał głowy do zajmowania się jakimiś aferami szpiegowsko-przemytniczymi.

Chwilowo interesował mnie fenomen tzw. przywódcy narodu polskiego Władysława Gomułki „Wiesława”. Polski gensek miał żonę Żydówkę, być może trochę ksantypowatą, jak twierdzili wtajemniczeni, ale żeby z tego powodu ulegać szowinistyczno-nacjonalistycznym ciągotkom?

Co prawda nie każdy, kto ma Ksantypę za żonę, musi być koniecznie Sokratesem, ale jakiś logiczny powód takiego stanowiska Gomułki musiał być. Może więc Sowieci?

Nie rozwikłałem tego problemu do dziś.

***

Minister M. Moczar wyznaczył do prowadzenia gry z wywiadami swego zastępcę generała Franciszka Szlachcica. Ten z kolei uważał się za prawdziwego Polaka i nawet w niektórych wersjach swojego życiorysu podawał, że ma pochodzenie antysemickie. Wiceminister nie chciał dopuścić, aby Kraj Pieroga i Zalewajki wpadł w łapy szpiegowsko-żydowskiej masonerii, więc dał sygnał swoim pretorianom z kontrwywiadu do rozpoczęcie kilku szpiegowskich gier z wrogimi wywiadami. Pretorianie uznali, że potrzebują więcej ludzi do czarnej roboty i poprosili ministra o wzmocnienie własnych kadr oficerami z innych formacji.

  1. Szlachcic był jak piorun, sam oświetlał sobie drogę. Pomyślał chwilkę, bo myślenie było jego specjalnością i doszedł do wniosku, że generał Jerzy Fonkowicz, zajmujący się również sprawami WOP, nie wystarczy. Nie przystoi takiemu wysokiemu funkcjonariuszowi uganianie się za jakimiś agentami szpiegowsko-przemytniczymi. Zresztą Fonkowicz, ze względu na niesłuszne pochodzenie, był już przeznaczony do odstawki.

Franciszek zadzwonił więc do dowódcy WOP i poprosił o oddelegowanie do bezpieki oficera znającego południowo-zachodnią granicę kraju, najlepiej ze zwiadu.

Padło na mnie. Wylądowałem w stolicy.

***

Dziś już nie bardzo pamiętam, ile wody upłynęło w Wiśle, gdy dostałem polecenie, które dałoby się streścić w dziesięciu słowach: „Wejść do grupy. Rozpoznać ją. Zdobyć dowody i ustalić współpracowników”. Spakowałem manatki i pojechałem do Szczecina. Kolega z centrali odprowadził mnie do oszklonych drzwi portowej knajpy.

– To tych trzech przy barze – powiedział. – Dalej radź sobie sam. Powodzenia! – usłyszałem, czując lekkie klepnięcie w ramię.

Od tego momentu przez wiele dni, tygodni i miesięcy, razem z tuzinem komilitonów, takich jak ja wyrobników kontrwywiadu, realizowałem opracowany przez specjalistów MSW plan kontrwywiadowczej centrali. W wyniku naszej operacji przestała istnieć siatka wywiadowczo-przemytnicza. W wywiadach zachodnich przybyło vacatów.

Starałem się zapamiętać każdy dzień, każdy epizod.

                                                                       ***

(No i komentarz autora książki) Sine era et studio. Nie od dziś wiadomo, że historia stała się pożądanym towarem potrzebnym władzom do różnych manipulacji. Wszystko, co się wydarzyło, wpływa na wszystko, co może się wydarzyć. Na podstawie przeszłości da się ocenić teraźniejszość. Jak na dłoni widać to było w okresie zimnej wojny.

Niedawno przeczytałem w „Gazecie Wyborczej” (27.05.2020) o dziewięciu wielkich białych kulach stojących na ogrodzonym polu w miejscowości Bad Albling pod Monachium i podobnej instalacji w Galbingen. Urządzenia te są uszami wywiadu niemieckiego (Federalnej Służby Wywiadowczej; BND). Wznieśli je Amerykanie w latach pięćdziesiątych. Po ustaniu działań zimnowojennych Narodowa Agencja Bezpieczeństwa USA sprezentowała obie instalacje BND. „Uszy” pozwalają kontrolować rozmowy telefoniczne na całym świecie i inwigilować łączność radiową. Pamiętam bezzwłoczną odpowiedź resortów siłowych Peerelu na instalacje amerykańskie.

Oto z inicjatywy sowieckiej i pod nadzorem NKWD i GRU nad Nysą Łużycką i Odrą zbudowano sieć jednostek mających dawać skuteczny „odpór” poczynaniom NATO. W odpowiedzi na rozmieszczenie w RFN amerykańskich rakiet balistycznych średniego zasięgu (operacyjnych) Lance, a następnie Pershing nad Nysą Łużycką i Odrą rozmieszczono m.in. dywizjony rakiet Paktu Warszawskiego. Jednostek stacjonujących na terenie Polski było sto razy więcej niż amerykańskich, ale wyposażone były w tysiąc razy gorszy sprzęt.

Tylko w samym Zgorzelcu i okolicach były: pułk obrony przeciwlotniczej z 11 Dywizji Pancernej, skadrowana brygada chemików, dywizjon rakietowy, pododdział radiokontrwywiadu z potężnymi zagłuszarkami radiowych rozgłośni zachodnich, głównie Wolnej Europy, batalion WOP dowodzony przez mjr. R. Bartoszewicza, Oddział Tresury Psów Służbowych (OTPS), duży Graniczny Punkt Kontroli, obejmujący przejście kolejowe, ruch kołowy i pieszy, 8 strażnic WOP oraz batalion rozpoznania radioelektronicznego podległy dowództwu Śląskiego Okręgu Wojskowego, zwany „amerykanami”. Długo myślałem, że nazwa ta łączyła się z amerykańskimi instalacjami w NRF. Z błędu wyprowadził mnie dowódca batalionu WOP.

– Kiedyś przyjechali do mnie płk Cz. Żmuda z Dowództwa WOP i płk R. Przylaskowski z Łużyckiej Brygady WOP. Pułkownicy kontrolowali batalion i OTPS – powiedział Bartoszewicz. – Spacerując w pobliżu kojców dla psów, spotkali żołnierza z batalionu ŚOW, wyglądającego dość nietypowo. Zawołali go. Przelaskowski skarcił go, że jest ciamajdowatym wojakiem, a Żmuda dodał: „Macie żołnierzu mundur złachany, trzymacie łapy w kieszeni, wyglądacie jak Szwejk amerykański”.

Zatrzymany, będący doktorem inżynierem, odpowiedział, że woli być ciamajdowatym Szwejkiem amerykańskim w złachanym mundurze niż pułkownikiem nadzorującym psy. Żmuda myślał, że jego słowa były obraźliwe. Było przeciwnie. Wybuchła straszna awantura, a żołnierze, na pohybel Żmudzie, ten ekskluzywny batalion nazywali od tej pory „amerykanami”.

Po 1990 roku jednostki polskie w ramach radosnej twórczości rozformowano, natomiast Amerykanie swoje urządzenie przekazali Niemcom.

Dekadę temu poprosiłem zaprzyjaźnione osoby o wytypowanie po trzech najsprawniejszych i trzech najsłabszych (w danych warunkach społeczno-politycznych) ministrów obu resortów siłowych (MON & MBP/MSW) od 1945 do 2010 roku. W tej miniankiecie udział wzięło po 50 osób reprezentujących: polityków (z wszystkich opcji politycznych), naukowców (historycy, politolodzy, socjolodzy), dziennikarzy i pisarzy oraz dwie grupy oficerów tych resortów (w rezerwie i służbie czynnej). Razem 250 osób. Oto wyniki:

MON, najsprawniejsi ministrowie: 1. W. Jaruzelski – 32% ocen pozytywnych i 23% negatywnych; 2. R. Sikorski – 22% ocen pozytywnych i 15% negatywnych; 3. J. Szmajdziński – 21% ocen pozytywnych i 11% negatywnych. Najsłabsi: 1. A. Szczygło – 33% ocen negatywnych i 16% pozytywnych; M. Żymierski – 31% ocen negatywnych i 9% pozytywnych; 3. Klich – 26% ocen negatywnych i 17% pozytywnych.

MBP/MSWiA. Najsprawniejsi: 1. K. Kozłowski – 26% ocen pozytywnych i 24% negatywnych; 2. L. Miller – 18% ocen pozytywnych i 17% negatywnych; 3. A. Milczanowski – 16% ocen pozytywnych i 6% negatywnych. Najsłabsi: 1. S. Radkiewicz – 32% ocen negatywnych i 5 % pozytywnych ; 2. A. Macierewicz – 25% ocen negatywnych i 11% pozytywnych; 3. Cz. Kiszczak – 19% ocen negatywnych i 15% pozytywnych.

Uwagi metodologiczne: każdy z respondentów mógł wytypować po trzy osoby w każdej grupie. Za pierwsze miejsce przyznawałem 3 punkty; za drugie – 2 punkty i za trzecie – 1 punkt. Maksymalna liczba punktów możliwych do uzyskania wynosiła 750 (5 ´ 50 ´ 3). Procent uzyskanych punktów w stosunku do liczby maksymalnej stanowił o miejscu kandydata.

Przyznam, że byłym zaskoczony wynikami ankiety (w której nie brałem udziału, nie chcąc sugerować się otrzymywanymi odpowiedziami). Jestem zaskoczony także strachem respondentów (większość zgodziła się odpowiedzieć na moją prośbę dopiero po zapewnieniu pełnej anonimowości i obietnicy zniszczenia wszelkich zapisków dotyczących udzielanych odpowiedzi).

Jeszcze bardziej zbulwersowała mnie słaba znajomość spraw personalnych, związanych z najnowszą historią Polski w grupie polityków, dziennikarzy i pisarzy. Przecież te osoby, oceniając to, co było w naszej historii, w dużej mierze kształtują świadomość polityczną społeczeństwa. W jakiż więc sposób mogą to robić, nie znając przeszłości?

W tym miejscu kłania się K. Marks ze swoim: „Nie wiedzą o tym, ale to robią”. A przecież w wolnej Polsce wszyscy mamy prawo wybierać. Mnie dzień wyborów jawi się tak: Wiatr wyje potępieńczo jak bestia pragnąca urodzić samego szatana, czyli kolejną Grupę Trzymającą Władzę. Psy szczekają na przykrótkich partyjnych smyczach i nawet dach z bożego przybytku odpada kawałek po kawałku. Ciemny lud, kupiwszy populizm marzy o skopaniu dup oligarchom i powszechnej urawniłowce.

Co więc robić? Iść głosować! Myśleć! Bo to nie boli! Ale pamiętać, że nawet kretyn znajdzie większego kretyna, który na niego zagłosuje.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *