WAŁĘSA, JURCZYK, WALENTYNOWICZ, KOŚCIÓŁ, POROZUMIENIA SIERPNIOWE

Nie będę ukrywał, w latach osiemdziesiątych, a może i wcześniej, bardzo nieładnie zachowywałem się w stosunku do socraju. Robiłem to i owo, ale raczej owo. Część tego opisałem w 65 książkach. Teraz jedynie przytaczam jedną z licznych rozmów z Anią Walentyczowicz, kobietą, którą bardzo ceniłem, ale z którą w wielu sprawach, dotyczących głównie Lecha Wałęsy i działań służb specjalnych, ostro polemizowałem. Dziś taki obrazek ze spotkania na Ursynowie.

W latach 90 spotykaliśmy się często. Przeważnie u mnie na Ursynowie, gdzie wówczas mieszkałem. A. Walentynowicz. Była bardzo bezpośrednia. Toteż i tym razem, bez wstępnych uprzejmości, z rozbrajającą prostotą i dziecinną ufnością, wyłożyła swoją teorię na temat roli Wałęsy w czasie rewolty 1970 r. i o dekadę późniejszych wydarzeń. Było to diametralnie różne od tego, co sądziłem o eks-prezydencie. Zresztą nie widziałem początku strajku. Do Trójmiasta przybyłem nieco później, ze Szczecina, w którym stanąłem na dłuższy popas i który znałem znacznie lepiej. W obu miastach miałem kolegów, przeważnie zwiadowców WOP ale i także działaczy opozycji. Znałem także późniejszych komendantów WUSW. W Szczecinie gen. Jarosława Wernikowskiego i gen. Jerzego Andrzejewskiego w Gdańsku. O ile jednak ceniłem Wernikowskiego to z Andrzejewskim żyłem na wojennej stopie. Pamiętam pierwsze spotkanie. Przekazałem generałowi pozdrowienia od płk. Majewskiego, który wiedząc, że wybieram się do Trójmiasta o to prosił. Obaj oficerowie, jeszcze w czasach, gdy byli funkcjonariuszami BP realizowali różne “akcje dochodowe”. Komendant popatrzył na mnie jak wąż na mysz. Wymieniliśmy jakieś zdawkowe nieuprzejmości. Miało to ten skutek, że przy następnych wizytach w WUSW napotykałem na trudności w otrzymywaniu materiałów dotyczących spraw, o których chciałem pisać. Odniosłem wrażenie, że kindersztuba Andrzejewskiego w porównaniu z Wernikowskim ma się tak jak esprit podwórkowego grajka do Krzysztofa Pendereckiego.

            Z pobieżnych obserwacji wynikało, że od początku rewolty dochodziło do niesnasek między Gdańskiem i Szczecinem. Szczecinianie czuli się młodszymi braćmi Trójmiasta. Gdańszczanie nie mogli wybaczyć szczecinianom, że ci ubiegli ich o dzień w podpisaniu porozumienia z rządem. Wałęsa się pieklił. Mówił: To świństwo. Jak się mówiło, że solidarnie, to powinno być solidarnie do końca. Były i ostrzejsze głosy. Ktoś komentował, że postępek szczecinian to: Nóż w plecy “Solidarności”.  Wyraźnie rysowała się, podsycana przez specsłużby, wojna Trójmiasta ze Szczecinem. Stawiano, że Gdańsk to był Wałęsa i tylko Wałęsa, a Szczecin to Jurczyk i nikt inny. Obaj aktywiści starali się sprawiać wrażenie, że są jak papieże w Kościele, taka świętość od nich biła (w latach 1378 – 1408 w Watykanie i w Avignon Kościołem władała dwójka papieży). W końcu masy, media i specsłużby opowiedziały się za Wałęsą. Jurczyk został zmarginalizowany. A wówczas w Gdańsku zamustrowałem się w Kaszubskiej Brygadzie WOP. Chciałem zobaczyć czy strajki wpływają na sposób pełnienia służby przez WOP. Wopiści mieli dobre kontakty w portach i stoczniach. Nie miałem problemu z poruszaniem się. Był to swoisty teatr strajkowy, dell’arte codzienności. Widziałem pisarzy i kwiat reporterów polskich próbujących “dać świadectwo prawdzie”. Oprócz Kozickiego nie znałem ich osobiście. Czytywałem ich reportaże, aby się czegoś nauczyć od mistrzów. Była tam Małgorzata Szejnert, byli Ryszard Kapuściński, Wojciech Giełżyński, Ernest Skalski, Mariusz Ziomecki i inni. Później przyjechał Andrzej Wajda, aby kręcić. Dziełem reporterów była pasjonująca (na ówczesne czasy) książka Osiemnaście długich dni (wydana w serii Ekspres Reporterów, KAW 1980). W Gdańsku bawiłem krótko. Szybko odwołano mnie do Warszawy i zabroniono pisać cokolwiek na temat strajku. Dopiero później gen. Jura zmienił zdanie (szerzej na ten temat piszę w Tajnej historii mojego życia). A teraz, na Ursynowie siedziałem z bohaterką tamtych wydarzeń: – Pani Aniu, nienawidzi pani Wałesy! Dlaczego? Nienawiść rozgrzewa serce, ale mrozi umysł. Nie otrzymałem odpowiedzi, ale i tak zapowiadała się pasjonująca konfrontacja tego, co wiedziałem z relacją jednej z najaktywniejszych uczestniczek wydarzeń lat 80. Zapytałem o niesnaski między Wałęsą i Jurczykiem. Wiedziałem, z czyjej inspiracji szczecinianin mógł, w rozmowie z autorami książki Szczecin. Grudzień, sierpień, grudzień Małgorzatą Szejnert i Tomaszem Zalewskim, oskarżyć Wałęsę o zdradę. Oto zapis reporterów: Wałęsa zdradza interesy klasy robotniczej! – Jurczyk podnosi głos, prawie krzyczy. – Jak tak dalej pójdzie, ta polityka ustępstw, zaprosimy w końcu ich dwóch, Wałęsę i Wądołowskiego (uczestnik wydarzeń z 1970 r. w Szczecinie i rewolty lat 80., wiceprzewodniczący regionu i komisji krajowej “S”), do nas do stoczni – niech się tłumaczą przed załogami!  Pani Ania nie chciała na ten temat rozmawiać. Zwekslowała rozmowę na Wałęsę. Oskarżała go o zdradę, która niczym zadra tkwiła w jej duszy. Jak każdy zarozumialec, coś tam bełkotałem. Tłumaczyłem, że oskarżenia niesłuszne bolą najbardziej. Powoływałem się na psychikę ludzi będących w strajkowym stresie przekonywałem, że każdy może różnie widzieć te same wydarzenia, różnie je oceniać, rozmaicie interpretować. Psychologia opisuje takie zjawiska. Na podparcie tych słów wyciągnąłem kserokopię dedykacji Wałęsy dla Gierka (na książce Droga nadziei) i przeczytałem: Co do Pańskiej sugestii i zaprzeczenia, że byłem człowiekiem Kowalczyka (SB) oświadczam panu i zrobię to publicznie jak będzie trzeba, iż nigdy nie byłem i nigdy na nikogo nie donosiłem do SB. Prawdą natomiast jest iż po pamiętnym “pomożecie”, którego ja byłem współautorem, kilkakrotnie przeprowadzano ze mną przesłuchania w komisariacie i wiele ze mnie wyciągnięto, ale tylko w kontekście politycznym a nie donosicielskim (…).  W sierpniu 1980 r. ludzie Kowalczyka próbowali wydostać mnie ze stoczni pod pretekstem ważnych rozmów z Panem. Ja się zgodziłem. Oni Panu zameldowali myśląc iż uda im się mnie zastraszyć lub szantażować (tak przypuszczam). Natomiast ja po paru dniach zwłoki wzmacniając strajk, wyprosiłem tych panów ze stoczni. Tak to nie po raz pierwszy i myślę że nie ostatni rozegrałem partię pokiera. (tak w oryginale – H.P.).  

            Walentynowicz szybko sprowadziła mnie na ziemię. – Panie Henryku! Albo prawda, albo psychologizowanie – powiedziała. – Widzi pan, strajk sierpniowy to była dla nas najpoważniejsza w życiu sprawa. Myśmy już wówczas powiedzieli sobie: jeśli nie teraz, to kiedy? Jeśli nie my, to kto? Nikt inny tego zrobić nie może. A nie można tego nie zrobić. Tyle razy już zaczynano. My również. W 1970 r. też zaczynaliśmy. Biliśmy się jak powstańcy Spartakusa. Przegrywaliśmy jak zawsze. Okłamywano nas stale. Obiecywano złote góry. My opłakiwaliśmy zabitych. Władze urządzały fety. Tym razem powiedzieliśmy – dość tego! Jeśli tego nie zrobimy, to będzie wielkie świństwo. A “Bolek” chciał zakończyć strajk po uzyskaniu od dyrekcji zapewnienia, że sytuacja się poprawi, że uzyskamy podwyżkę płac, że przyjmą mnie i jego do pracy, że w zakładzie powstaną związki zawodowe na starych, ale poprawionych zasadach. Wałęsa w gruncie rzeczy jest leniwy. A lenie zawsze wolą zwalić robotę na kogoś innego. Tak było i tym razem. Władze stoczni chciały poprzestać na obiecankach. No to my z Aliną powiedziałyśmy “Bolkowi”: Stop, kolego! Chcemy czegoś więcej. OK? I w te pędy pobiegłyśmy na bramę. Udało nam się zatrzymać wychodzących robotników. Ale część już wyszła. I Wałęsa, o dziwo! zrozumiał o co chodzi.

            Nie mogłem zaprzeczyć słowom pani Ani. Znałem te opowieści. Sprawdziłem je. Jako żywo przypominały mi panią Sułowską z pamiętnika Paska, która nawymyślała niegdyś królowi Janowi Kazimierzowi zmuszając go do zmiany decyzji. Teraz bełkotałem o dalekowzroczności Wodza. Mówiłem, że w 1980 r., w którym nareszcie uśmiechnęło się do Polaków szczęście i świat odwrócił się do nas dobrą stroną, liczyło się doświadczenie. I Wałęsa doświadczenie miał.  Bo tak w życiu jest, że dziewczyna będzie zawsze pamiętała pierwszego chłopca, rzeźnik pierwszą zaszlachtowaną świnię, agent pierwszego zdradzonego przyjaciela, a rewolucjonista  pierwszą przegraną rewoltę. Nie można wykluczyć, że Wałęsa w sierpniu miał przed oczami grudzień ’70 i stąd powściągliwe kunktatorstwo. Dopiero niedawno Wałęsa, w rozmowie z Magdaleną Rigamonti (Newsweek, 21-27. 11. 2011 r.) wyjaśnił: Niebiosa mi pomagały. Podejmowałem jakąś decyzję i okazywała się fenomenalna. Na przykład o przerwie w strajku. Bo przecież w tym pierwszym komitecie byli ludzie podstawieni, nasłani. Nie panowałem nad nimi. Kiedy po dwóch dniach poddaliśmy strajk, to ci podstawieni pouciekali. I wtedy dobrałem swoich ludzi, m.in. Walentynowicz, Gwiazdów, i dzięki temu mogłem dalej prowadzić walkę. Kto chce, niech wierzy, ja nie potrafię się do tego passusu ustosunkować. Nie wiem, ile prawdy musi pozostać, a ile należy ściąć, aby opowieść była do przyjęcia. Trudno rozeznać, kiedy Wałęsę ogarnął wieczny niepokój samouwielbienia (teraz ma do Wajdy pretensję, że to zasygnalizował w filmie o nim). Wszystko wskazuje, że stało się to wówczas, gdy Wódz, który jeszcze nie wiedział, że jest wodzem przełamał się pod wpływem Pińkowskiej oraz Walentynowicz i odwołał odwołanie strajku postanawiając walczyć o wszystko.    

            Walentynowicz kontynuowała: – Ciągle nas prowokowano. Pamiętam takiego kadrowca. Agenta bezpieki, jak nic. On przemawiał na strajku. Kajał się. Był w tym obrzydliwy. Nie wytrzymałam. Wskoczyłam na platformę i powiedziałam, że ten skurwysyn wyrzucił mnie z pracy, gnębił nas całe lata. Musiałam go potem bronić, aby go ludzie nie rozszarpali. I jeszcze jedno. Wałęsa bardzo często znikał nam z oczu. Nie wiedzieliśmy, gdzie jest. Pomyśleliśmy tak: jeżeli nie ma go z nami, a robiliśmy przecież coś dobrego, to może jest gdzie indziej i robi coś złego. Nas, wiedzących, co chcemy, było na początku mało. Byłam ja i Alina. Był Gwiazda. Najlepiej przygotowany do tego, co zamierzamy zrobić. Był B. Lis, K. Wyszkowski, B. Borusewicz, L. Kaczyński i ten okropny dyletant Wałęsa. Straszliwie sprytny. Wyczuwający nastroje tłumu. Potrafiący na poczekaniu, w zależności od sytuacji, zmienić zdanie. Nie tracił kontaktu z ludźmi. Miał jakiś szatański instynkt rasowego populisty. Tłum mu wierzył. Szedł za nim. A nie za znacznie mądrzejszym, lepiej przygotowanym, mającym dużą wiedzę Gwiazdą.

– Tak, jeżeli chodzi o radykalizm, zaciekłość, ekstremizm Wałęsa przy Gwieździe był niczym księgowy przy Alu Capone – przyznałem. Moja rozmówczyni była w transie, ciągnęła: – Wałęsa  podczas głosowania  potrafił mierzyć czas trwania oklasków dla niego i jego konkurentów. Z takim typem Gwiazda nie miał szans. Tak zaczął się Sierpień ‚ 80. Na początku o mało nie storpedowany przez “Bolka”. Wałęsa uważał, że możemy się obejść bez pomocy innych. Bez pomocy świata. Jemu wystarczą doradcy. Mylił się bardzo. Chciał nam narzucić swoją wolę. Było coś dziwnego w jego postępowaniu. Wierząc w swoją szczęśliwą gwiazdę i kontakty, o których nic konkretnego nie wiedzieliśmy, ale się ich domyślaliśmy, dążył do arbitralnych rozstrzygnięć wedle swego widzimisię. Myśmy dążyli do rozszerzenia skali konfliktu. On do jego zwężania. Myśmy chcieli wciągnąć świat do naszej walki. On przekonywał, że to jest niepotrzebne. I tu mylił się jeszcze bardziej. Naszą szansą było rozchwianie świata w taki sposób, aby świat wsparł naszą walkę, aby nam pomógł. Wierzyliśmy, że nam się to uda. Przecież gdybyśmy byli osamotnieni, wcześniej czy później komuna by nas zdusiła.

            Walentynowicz mnie nie przekonała. Zbulwersowałem się też stosunkiem “Sumienia Solidarności“ do KOR-u. Wedle mnie był to stosunek bardzo wrogi. Podejrzewałem nawet wpływ ks. Jankowskiego, który uważał, że KOR to Żydzi, a Żydzi to wszystko zło, o czym świadczą Protokoły Mędrców Syjonu. Zdziwiłem się, że Danuta Wałęsowa inaczej ocenia działalność Walentynowicz, pisząc: Uważam, że pani Ania  była narzędziem w rękach części, jeśli można tak określić, grupy warszawskiej. Po strajku u niej w domu mieszkał Kuroń. Odbywały się tam poufne narady tej grupy. Ona potrzebowała autorytetu, więc go znalazła. Strajk wybuchł oczywiście z powodu zwolnienia pani Ani z pracy w stoczni. Ale strajk jej nie wyniósł. Wyniósł Wałęsę. Oni, wystawiając panią Anię przeciwko mojemu mężowi, potraktowali ją instrumentalnie. A ona poczuła, że jednak coś może, ma jakiś wpływ. Wydaje się, że w ten sposób zrobili jej krzywdę. Można zadać pytanie, gdzie byłby dzisiaj Wałęsa, gdyby nie “grupa warszawska”? Czy bez intelektualistów, mających w większości rodowód z KOR-u, możliwe byłoby powstanie “Solidarności”? No tak, był jeszcze Kościół! Ale czy Kościół był w stanie zbudować Wolne Związki Zawodowe?  W przymierzu z Kościołem można było, co najwyżej zbudować sodalicję mariańską. Kościół nie mógł organizować strajków, manifestacji, wznosić barykad. Mógł te działania jedynie popierać. I Kościół to robił.

            A wówczas, mówiłem pani Ani: przestudiowałem może tysiąc, może dwa tysiące różnych dokumentów służb specjalnych i partyjnych. W żadnym z nich nie znalazłem śladów, że Wałęsa uległ namowom władz i sprzeniewierzył się ideom “S”. Jeżeli pani nie wierzy mnie, to może uwierzy pani przedstawicielom Kościoła. Mam tu 40 tajnych dokumentów zawierających relacje z posiedzeń Komisji Wspólnej przedstawicieli rządu i Episkopatu. I co z nich wynika? Oto sprawa Wałęsy była omawiana aż 44 razy. Każdorazowo wysocy przedstawiciele Kościoła wstawiali się właśnie za Wałęsą, a nie za innymi przedstawicielami opozycji. Po razie, ale na marginesie istotnych spraw, wymieniono nazwiska Bujaka i Frasyniuka i raz Jurczyka w kontekście jego przemówienia (sierpień 1980 r.), w którym oświadczył on: …że ma zapewnienie Kościoła, że nie będzie interwencji radzieckiej  Zniesmaczyło to władze straszące naród Układem Warszawskim. Moje słowa ściekały po pani Ani jak woda po kaczce.

 

PS

Więcej na ten temat w: Wałęsa i…Kryptonim „Bolek”. Operacja tajnych służb MON i MSW. cbwydawnictwo@home.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *