LECH WAŁĘSA contra BOGDAN BORUSEWICZ

Opowiadanie prawdy jest największym dowcipem na świecie.       

                                                                       George B. Shaw

 

Zbulwersowały mnie doniesienia medialne o wzięciu się za łby L. Wałęsy z B. Borusewiczem, czyli, jakby powiedzieli specjaliści z niegdysiejszych służb specjalnych: „robol” skoczył do gardła „jajogłoweniu”. Bijatykę na słowa sprowokowała swoim niemądrym wystąpieniem Henryka Krzywonos, której – tak mniemam – zaszkodziła medialna sława zdobyta dzięki… nie, nie występowi w latach 80., a dzięki dzięki wspaniałemu, ale incydentalnemu i koniunkturalnemu wystąpieniu w 30 lat po wybuchu „Solidarności”, w czasie którego zaatakowała… Jarosława Kaczyńskiego.

W tym momencie nie sposób nie postawić pytania, czy nie była to aby opóźniona o  lata realizacja  kombinacji operacyjnych, opracowanych w MSW w latach 80.?  Kombinacji zakładających tak zwane lipowanie (w żargonie MSW preparowanie fałszywych wiadomości) na temat działaczy „Solidarności”, zmierzających do skłócenia przywódców związku.

Ty przypominam tylko, nieznacznie zmienione to, co pisałem w „Tajnej historii mojego życia…”                     

            W 1980 r. na początku był wielki gniew. Wprawdzie z telewizora błyskało, że sytuacja jest dobra, ale nie beznadziejna, bo krowy były tłuste, a wieprze zadowolone, tylko ludzie, nie wiedzieć, dlaczego, świń nie utożsamiali z trzodą chlewną, a z komitetami partyjnymi i z SB 14 sierpnia 1980 r. Wałęsa stanął przed murem, który ludzie bez powodzenia usiłowali przebić głową. Wałęsa – jakbyśmy to dzisiaj powiedzieli – „wirtualnie go przeskoczył”. I zaraz po tym ucichł klangor żurawi stoczniowych i rozległy się okrzyki wzywające do rewolty.

W ślad za tym zabulgotało Trójmiasto. Potem zafurkotał cały Peerel. Pomyślałem, że natężonego ambicją znanego prowodyra Lecha Wałęsę, wraz z gronem doradców, którzy wprowadzali robotników w sposób zwykły w świat niezwykły, czeka trudne zadanie. Trzeba przekonać masy, że warto się bić. Bo może nie skończy się to tak, jak w czerwcu i październiku 1956 r., w marcu 1968 r., w grudniu 1970 r., w czerwcu 1976 r.? Wychowany na Polakach-doprzodowych myślałem, że zobaczę sukces Polaków-zwyklaków, tak jak własne uszy bez zwierciadła. Ciekaw byłem, czy robotnicy, wsparci inteligencją, którą można utożsamiać z dawną szlachtą, poradzą sobie lepiej. Nie wiem czy doradcy cytowali Wałęsie słowa Zygmunta Krasińskiego: Jeden tylko, jeden cud: / Z szlachtą polską polski lud, / Jak dwa chóry – jednio pienie!  Wiem, że Krzysztof Pomian pisał: “Solidarność” nie mogłaby się pojawić, osiągnąć swych celów, ani zaspokoić oczekiwań, jakie się w niej pokłada, bez udziału inteligencji.

            W powojniu połączenie “roboli” z jajogłowymi było nowością w awanturach z władzą. Do tej pory obie klasy walczyły oddzielnie. Robotnicy pięściami, intelektualiści – rozumem. Przypuszczałem, że doradcy będą musieli przekonać masy, jak przejść od kościoła komunizmu do kościoła kapitalistycznego. Gdyby w sierpniu 1980 r. doradcy powiedzieli ludziom prawdę, w jaki sposób zamierzają ich urządzić, nikt by za nimi nie poszedł. Musieli łgać. Można to było osiągnąć tylko w jeden sposób. Trzeba było, aby ludzie uwierzyli, że mają do czynienia z wybitnym przywódcą, z kimś na kształt Boga, który ich poprowadzi do ziemi obiecanej. Należało takiego kandydata znaleźć. I choć aspirowało wielu wybrano Wałęsę, bo, jak twierdziły masy – Wałęsa miał w sobie to coś, co umysł ludzki rozjaśnia i do klękania skłania. Działał jak hipnotyzer. Przerabiał człowieka w medium. Boskość Wałęsy miała się dokonywać poprzez opanowanie tłumów. Tak jak boskość Castro, Kim Ir Sena, a nawet Lenina. Udało się. To doradcy, media i służby specjalne są temu winne. Wciągając do zabawy krajowe i zagraniczne ośrodki propagandowe, sprawili, iż masy myślały, że:

            Lech Wałęsa to osoba niebywale sympatyczna

            Lech Wałęsa to osoba nieprzeciętnie inteligentna

            Lech Wałęsa to osoba niezwykle utalentowana

            Lech Wałęsa to osoba niespotykanie miła

            Lech Wałęsa to osoba prawdziwie szczera

            Lech Wałęsa to osoba wyjątkowo błyskotliwa

            Lech Wałęsa to osoba bardzo przyjacielska

            Lech Wałęsa to osoba zniewalająco urodziwa

            Lech Wałęsa to osoba całkowicie bezinteresowna

            Lech Wałęsa to osoba niesłychanie dowcipna

            Lech Wałęsa to osoba nad wyraz skromna

            Lech Wałęsa to osoba dająca się lubić

            Lech Wałęsa to osoba zdolna poprowadzić do zwycięstwa.

            Żaden z tych sloganów nie był prawdziwy – z wyjątkiem ostatniego. Ale ludzie uwierzyli. Okazało, że masy wierzą nie w to, co widzą, a w to, w co chcą wierzyć. Nie wiem, jak to się stało. Czasem nie można powiedzieć prosto, o co chodzi, w ogóle nie można tego wyrazić w zdaniach mających sens logiczny. Wydawało mi się, że Wałęsa, który przez całe życie, aż do sierpnia 1980 r., rzucał kamienie z upoważnienia, choćby i B. Borusewicza, choć raz chciałby coś zrobić bez pozwolenia. I zrobił, i mówił: Nie wiem, czy jestem przywódcą, ale gdy tłum milczy, rozumiem, co chciałby powiedzieć, i sam to mówię. A z okazji trzydziestej rocznicy Sierpnia ‘80 skromnie zauważył:…Ja tylko walczyłem o możliwości. Wywalczyłem ją i przekazałem narodowi to zwycięstwo. Ja mogłem być jeszcze lepszy niż Castro, Kim Ir Sen czy nawet Lenin. Ja to potrafię, mogłem wodzem być. Przyznaję, III RP bez Wałęsy byłaby tylko olbrzymią dziurą w przestrzeni, jak staw Moneta pozbawiony lilii.

            Leszek Kołakowski powiedział kiedyś, że wielki człowiek to taki, który nikogo innego nie przypomina. I Wałęsa taki jest.

                                               ***

            Przez 45 lat Polska przypominała bilard. Kijem, trzymanym przez Kreml była partia. Kulami społeczeństwo. Szturchane przez kij kule zgodnie toczyły się w pożądanym kierunku. Aż przyszedł sierpień 1980 r. i jedna kula zaczęła podskakiwać przeciwko kijowi. Za nią poszły inne. Tak pojawiła się nowa gwiazda i nowa siła – Lech Wałęsa i “Solidarność”. Ich mit tworzył się na naszych oczach. Było to zagrożenie dla stworzonych przez Stalina układów. No i stało się. Nastał grudzień 1981 r. Zima była ostra. Mróz zmroził ziemię. Ściął rzeki. Gen. Jaruzelski zrobił coś gorszego. Ogłosił stan wojenny i zaczął wybijać kule. Ale nie wybił wszystkich. Panna “S” straciła dziewictwo dopiero za sprawą Wałęsy, który w czasie prezydentury wmontował związek we władzę. Jego wrogowie uważają, że tego nie powinien robić. Prawdziwi rewolucjoniści powinni patrzeć sobie prosto w oczy. Jeżeli nic tam nie widzą, powinni szczerze o tym porozmawiać i kolektywnie ustalić strategię.

Wódz tego nie zrobił. Uważał, że wie lepiej, co jest dla Polski dobre. Po latach idee „S” są nadal uwodzicielskie, lecz martwe niczym oko śniętego dorsza. Mają same zalety i jedną wadę – nie żyją. W 1989 r. Wałęsa, mający dziwną, pozaludzką siłę spojrzenia w przyszłość, miał do wyboru alternatywę: albo państwo, albo związek. Wybrał państwo. Zachowanie Wodza wskazuje, że im więcej ludzi było koło niego, tym większą samotność odczuwał. Gdy rozciągał parasol związkowy nad rządem, spadek realnych dochodów społeczeństwa przekroczył 25 proc. Żeby nie mówić o cenie transformacji, trajlowano o zwycięstwie nad komuną i agentach. Ale czy było lepsze wyjście? Jak przejść od praktycznego rozumu komunistycznego, który mimo całego absurdalizmu tak długo kręcił się po świecie i reprodukował, wiedział u nas tylko Balcerowicz. Ale i on, prawdę mówiąc, sprawę spieprzył.

            Aby scharakteryzować Peerel, uciekam się do sparafrazowania wypowiedzi Thomasa Bernharda. Wygląda to tak: Żyliśmy w tępych czasach. Nasz demonizm to był ustawiczny komunistyczny karcer, w którym głupota i bezwzględność stały się codzienną potrzebą. Państwo było tworem, któremu z góry sądzona była klęska, lud zaś skazany był na bezczynność i debilizm. Wałęsa postanowił z tym walczyć. Można go za to kochać albo nienawidzić. Nie da się przejść obok niego obojętnie. Już Hegel twierdził, że wielkie postaci historyczne w najważniejszych momentach nie pojawiają się przypadkowo. Niestety, z chwilą przyssania się Wałęsy do prezydentury było gorzej. Wódz dopuścił do tego, że III RP zamieniła się w krainę rozhisteryzowanych bab i wrzeszczących kombatantów. I tak jest do dziś.

            Na usprawiedliwienie można powiedzieć, że nie mając wykształcenia, praktyki ani wzorców postępowania Wałęsa musiał stosować metodę prób i błędów. Tak, może i był słabo wykształcony, ale dzięki nieomylnemu instynktowi zrozumiał, na czym polega niesprawiedliwość socraju i postanowił to zmienić. Porwał się na coś, czego nikt inny przedtem nie zrobił. Postawił przed sobą ambitny cel: doprowadzenie do normalności porąbanej przez Stalina Polski.

W czym tkwi tajemnica sukcesów Wałęsy? Może w tym, że do czasów prezydentury ludzie nie wyczuwali w nim żadnego fałszu, żadnej wyższości, odmienności, dźwięku szlachetnego kruszcu cechującego intelektualistów. Z takiego poziomu pospolitości, szarości i zwykłości prości ludzie lepiej słyszą, co się do nich mówi. Pamiętam taki obrazek w stoczni: Wałęsa otoczony tłumem. Trajkocze jak karabin maszynowy lub wróżbita objaśniający sny. Mówi i gestykuluje. Przekonuje do wytrwania. Jego mowa ciała przypominała gestykulację szamanów syberyjskich bądź kapłanów wudu, wprowadzających tłumy w trans. Słuchający go ludzie nie mieli pojęcia czy słyszą głosy onomatopeiczne czy wieszczenia nawiedzonego trybuna ludowego chcącego ich kłamstwem zachęcić do boju. Nie mieli pojęcia czy to jawa metafizyczna, czy oniryczne widzenie świata.

Wałęsa potrafił mówić językiem podwórka, bazaru, warsztatu elektryka, baru mlecznego, autobusu, hotelu robotniczego, tramwaju czy portowej knajpy. Miał w sobie to, co Amerykanie nazywają street smart – język ulicy. Był to jego język. Nie musiał udawać. Była w nim odrobina cynizmu i cwaniactwa, robotniczej godności i strachu przed Panem Bogiem. Nie było hipokryzji i lęku przed rządzącymi. Jeżeli prawdą jest, że język jest zwierciadłem duszy, to język Wałęsy układał za niego słowa i myślał za niego. Słowa Wałęsy odciskały się w wyobraźni tłumów. Niczym Pan Twardowski „śmieszył, tumanił, przestraszał”. Bez takiej zachęty nie byłoby buntu mas. A bunt to dostojeństwo niewolnika. Gdy jednak w czasie prezydentury wydawało mu się, że upodobnił się do Chrystusa, stał się cyniczny, arogancki i zarozumiały, stracił wszystko. Gdy spadł ze stołka, znowu zrozumiał, że powinien pokpiwać z własnych wzruszeń i dokonań. Jest żywym trupem politycznym, który jeszcze chodzi. I taki Wałęsa znowu jest urokliwy i rozbrajający, ucapiający ludzi za serca.

            Jego wrogowie zauważyli, że w kulturze biblijnej na początku było słowo, w komunizmie – CzeKa (później NKWD), a u podstaw niepokalanego poczęcia IV RP legł agent. I przypuścili atak. On widział las. Jego rywale, w tym H. Krzywonos tylko pojedyncze drzewa. Wódz jest oskarżany nie tylko o agenturalność, ale także o to, że dopuścił, by dawni agenci zajmowali stanowiska umożliwiające im spenetrowanie i kontrolowanie części życia III RP – sektora bankowego, PZU, ZUS itp. W Peerelu Wałęsę uważano za destruktora i pasożyta socjalizmu. Oficjalnie mówiono, że to megaloman, bluźniercą i wariat, ale po kątach szeptano, że to może polityczny geniusz, który przyczynił się do obalenia Gierka i Kani. Dowodem na to są chociażby protokoły Biura Politycznego KC PZPR. W 74 protokołach (od 14 sierpnia 1980 r. do 20 grudnia 1981 r.) Wałęsą zajmowano się 72 razy, odsądzając go od czci i wiary, podczas gdy innymi opozycjonistami “S” razem wziętymi jedynie 19 razy (Borusewiczem – 1 raz, Bujakiem – 8, Gwiazdą – 6 i Walentynowicz – 4 razy. Krzywonos nie wymieniono ani razu). Czy Wałęsę martwiło to “wyróżnienie? Chyba nie. Stygmatyzująca łatka “wroga nr 1. socraju” stała się dla niego czymś pożądanym. Stanowiła argument do walki z wrogami wewnętrznymi. I H. Krzywonos, swoim niemądrym wystąpieniem usiłuje mu to odebrać, w tym miejscu pozostaje tylko postawić pytanie: dlaczego, wiedząc jaka jest rzekoma prawda milczała o tym przez kilka dziesiątków lat? 

            Aby wyjaśnić niejasności najnowszej historii, w tym ocenić zachowania ważnych osób, pożądane jest pozbycie się wszelkich tajemnic. Alternatywa jest taka: albo ukrywanie, albo jawność. Nie ma innej opcji. Jawność, poszanowanie praw człowieka i wolność wypowiedzi. Po spełnieniu tych warunków zobaczymy, kto jest bohaterem, a kto świnią. Każde społeczeństwo dzieli się na policjantów, złodziei, okradanych i manipulowanych. Rzecz jest tylko w proporcji.

            Więcej na ten temat w książce Tajna historia mojego życia. Wałęsa i … Kryptonim „Bolek”. Operacje tajnych służb MON i MSW.

Tylko do nabycia w wydawnictwie

 e-mail: cbwydawnictwo@home.pl

księgarnia internetowa: WWW.cbwydawnictwo.home.pl

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *